Ojciec Tomasz Grabowski: Wszystko, co robimy, możemy odnosić do życia wiecznego

Czytaj dalej
Fot. Adam Jastrzebowski
Dorota Kowalska

Ojciec Tomasz Grabowski: Wszystko, co robimy, możemy odnosić do życia wiecznego

Dorota Kowalska

To, jak przeżywam konkretną czynność, sytuację wynika z tego, jak je odnoszę do życia wiecznego. Jeśli zależy mi na tym, aby poszerzać swoje serce, to wręcz szukam okazji do tego, aby nawet robienie zakupów miało większy sens niż tylko zapewnienie sobie artykułów potrzebnych do życia. W ten sposób rozwijam samego siebie również w prozaicznych czynnościach - mówi Tomasz Grabowski, dominikanin, prezes Wydawnictwa Polskiej Prowincji Dominikanów „W drodze”

Proszę ojca, święta Wielkiej Nocy to bardzo radosne święta. W Niedzielę Wielkanocną cieszymy się ze zmartwychwstania pańskiego. Co nam te święta mówią? Czego uczą? Czy mówią o tym, że warto mieć nadzieję?
Tak, z pewnością mówią o tym, że warto mieć nadzieję. Ale pojawia się pytanie o źródło tej nadziei. Święta Wielkiej Nocy odwołują się do wydarzenia, które miało miejsce w historii świata. Wydarzenia, które rozsadziło zasady, jakie tym światem rządzą. Mianowicie wiemy, że człowiek umiera. Jego ciało rozkłada się w grobie i kropka. To jest nasze doświadczenie. Żyjemy życiem biologicznym, to życie ma swoje ograniczenia i w pewnym momencie się kończy. A zmartwychwstanie Jezusa jest dowodem na to, że życie biologiczne nie jest jedynym życiem, jakim może żyć człowiek. Co więcej, człowiek jest w stanie żyć życiem, które się nigdy nie skończy, życiem wiecznym. Tak, to jest źródło nadziei. Chociaż nadzieja jest konsekwencją, a zmartwychwstanie jest źródłem wiary chrześcijańskiej.

Chciałabym odnieść te święta do życia biologicznego, doczesnego. Mam wrażenie, że coraz więcej osób w takim normalnym, codziennym biegu tej nadziei nie ma albo powoli ją traci. Nie zauważył ojciec?
Nie wiem, to pewnie jest skorelowane z tym, na ile żyjemy w perspektywie tylko tymczasowej, doczesnej. Wtedy życie, jego sens zasadza się na tym, co uda się zbudować w tej tymczasowej rzeczywistości. Liczy się wyłącznie to, jaki rodzaj kariery można zrobić, ile majątku zgromadzić, ile zdobyć uznania u ludzi. Jeśli to są wartości, na których budujemy sens swojego życia, to faktycznie w sytuacji, kiedy doświadczamy kryzysu ekonomicznego, kiedy życie jest zagrożone przez pandemię, a potem przez wojnę, kiedy kaprys popularności wśród ludzi nam nie sprzyja, to wówczas możemy mieć poczucie braku nadziei. Bo wszystko, w czym pokładaliśmy nadzieję, okazuje się nietrwałe.

Coraz więcej osób uskarża się na depresję, chodzi przybitych, nie potrafi odnaleźć radości życia. To wynika z tego, że żyje tylko tym jednym życia, na nim się skupia?
Myślę, że tak.

Jak to w takim razie zmienić? Uwierzyć w Boga?
Nie chodzi tylko o wiarę w Boga. Wiara w Boga jest czymś, co dzieli bardzo wielu ludzi. Wiara w zmartwychwstanie jest czymś więcej niż tylko to, co się kryje pod hasłem „wiara w Boga.” Wiara w Zmartwychwstanie to wiara w to, że postać historyczna, konkretny człowiek, cieśla z Nazaretu o imieniu Jezus i nazwisku Chrystus wyszedł z grobu. To jest wiara w coś nieprawdopodobnego. W coś, co nie mieści się w głowie. Proszę sobie wyobrazić, że jest pani na pogrzebie kogoś bliskiego, ten ktoś jest martwy, leży trumnie, która zostaje zasypana piachem, a mimo to po trzech dniach te ktoś pojawia się u pani w salonie i mówi: „Witaj.” To jest coś nieprawdopodobnego, coś, co się nie mieści w ramach naszego świata. Uwierzyć w to, że Chrystus naprawdę zmartwychwstał, to jednocześnie, uwierzyć w to, że wszystko, co dzieje się na ziemi w dużej mierze jest relewantne, nie jest ostateczne. Nie jest tak ważne, jak nam się wydawało. Bo jeżeli możemy żyć życiem wiecznym, to po co przedłużać życie biologiczne? Jeżeli możemy żyć życiem wiecznym, to po co gromadzić majątek, który dziś jest, a jutro go nie ma? Wszystko, co dzieje się na świecie jest przewartościowane przez to wydarzenie zmartwychwstania.

Z drugiej strony, żyjemy tu i teraz, każdy chciałby to życie jakoś mądrze, ciekawie przeżyć.
Pewnie!

Gdyby iść tym tokiem myślenia, można by powiedzieć: „Właściwie obojętne, co się dzieje na ziemi, jak żyjemy, bo mamy przecież drugie życie!”
Można powiedzieć: „Obojętne”, ale można też powiedzieć: „Dzisiaj przygotowuję się na życie wieczne. Dzisiaj działam w taki sposób, żeby uzdolnić samego siebie do coraz to większego przeżywania szczęścia po śmierci.” Chrześcijanie nie mówią: „Zrezygnuj z prowadzenia życia na świecie, życia doczesnego”, mówią: „Spędzaj je tak, aby było jak najlepsze i owszem, szukaj radości, spełnienia i szczęścia, ale wiedz, że to życie jest tymczasowe i spełnienie, które doznajesz na ziemi też jest tymczasowe, niepełne. Zatem, jeśli coś w życiu doczesnym się nie udaje, nie trać radości i spokoju ducha, tylko wiedz, że to jest tylko przygotowywanie do bycia bardziej pojemnym na szczęście wieczne.” Bo na przykład nasza zdolność do ofiary, czyli do kochania rośnie wraz z trudami, które przeżywamy. Im bardziej uda nam się kochać tutaj na ziemi, tym bardziej będziemy zdolni do przyjęcia miłości Boga w niebie. Podobnie jest z każdą inną naszą zdolnością, czy to jest zdolność do logicznego myślenia, czy myślenia abstrakcyjnego. Im więcej włożymy w to wysiłku, im bardziej rozwiniemy ten talent, tym bardziej będziemy w stanie poznawać Boga po śmierci, bo będziemy do tego uzdolnieni. I tak myślmy o wszystkich innych zdolnościach.

Tak, ale ludzie powinni w tym w życiu doczesnym o coś walczyć, o to już się starać, prawda?
Tak, o życie wieczne i jemu podporządkowywać resztę.

No dobrze, więc w te proste czynności, zupełnie ludzkie, takie pójście na zakupy, do pracy należy odnosić do życia wiecznego?
Oczywiście, że tak.

Jak to w takim razie robić?
Wszystko, co robimy, możemy odnosić do życia wiecznego, ponieważ albo się w tym, co robimy na ziemi zatracamy, albo traktujemy to jako szkołę miłości i rozwijania samego siebie. Przecież na różne sposoby mogę przeżyć każdą sytuację, choćby pójście na zakupy. Mogę to robić, bo „chleba powszedniego daj nam Panie”, dbając o to, co jest najbardziej potrzebne. Mogę też iść na zakupy, żeby zapełnić brak sensu, radości i spełnienia w życiu. To nie musi być złe. Można relaksować się na zakupach. Chodzi o to, by nie urosły do rangi bycia czymś ważniejszym, niż są w rzeczywistości. Mogę też iść na zakupy, dlatego, że dbam o kogoś, pomagam mu lub robię prezent. Nie myślę wtedy tylko o sobie. To, jak przeżywam konkretną czynność, sytuację wynika z tego, jak je odnoszę do życia wiecznego. Jeśli zależy mi na tym, aby poszerzać swoje serce, to wręcz szukam okazji do tego, aby nawet robienie zakupów miało większy sens niż tylko zapewnienie sobie artykułów potrzebnych do życia. W ten sposób rozwijam samego siebie również w prozaicznych czynnościach.

Takie podejście do życia, z perspektywą życia wiecznego sprawia, że to tu i teraz jest chyba trochę prostsze, łatwiejsze, prawda?
Ono nie jest prostsze i łatwiejsze. Paradoksalnie jest bardzo wymagające. Natomiast na pewno jest bardziej napełnione sensem. Bo moje życie nie kończy się perspektywą nagrobka. Na przykład bankructwo nie jest ostatecznym przekreślenia dążeń, ambicji, czy celów. Bo bardziej fundamentalnym celem i ambicją jest posiadanie takiego stosunku do wartości materialnych, który pozwoli mi zbliżyć się do Boga. Czy to jest łatwe? Nie, to nie jest łatwe. To jest bardzo wymagające.

Ale łatwiejsze w tym kontekście, że jeśli nam się coś w życiu nie uda, to wiemy, że to nie koniec świata, że jest coś ponad to wszystko

Tak, tutaj się w pełni zgadzamy.

Dla osób, które żyją tylko jednym życiem, każda porażka jest porażką totalną, bez żadnej perspektywy. Moim zdaniem to sprawia, że to życie jest trudniejsze.
Tak. Nie wiem, czy ta porażka jest zawsze totalna, ale z pewnością przeżycie porażki jest prostsze wtedy, kiedy wiem, że to nie jest wszystko, o co zabiegam. Nie tylko wiem, ale też tak żyję.

W takim razie, czemu ludzie odchodzą od Boga, skoro życie z Bogiem jest w pewien sposób łatwiejsze?
Jest wiele powodów, dla których ludzie odchodzą od Boga. Po pierwsze - najczęściej odchodzą od Boga, dlatego, że Go nie znają. Mają pewne wyobrażenie o Bogu, które nierzadko mija się z rzeczywistością. Bardzo często przez różnego rodzaju kulturowe uwarunkowania myślimy o Bogu, że jest taki, a nie inny, a okazuje się, kiedy czytamy Biblię, że ta temu przeczy. Przedstawia inny obraz Boga niż ten, który kulturowo funkcjonuje. Więc często jest tak, że ludzie odchodzą od Boga, dlatego, że nie znają Boga rzeczywistego. Innym razem odchodzą dlatego, że życie z Bogiem wiąże się z wymaganiami moralnymi, których spełnienie często wymaga tego, żeby nie ulegać swoim naturalnym tendencjom, czy ciągotom do takiej, czy innej przyjemności, takiego czy innego zysku. To jest wymagające, to nie przychodzi łatwo. Jeśli Bóg jest mało pociągający, bo Go mało znamy, a jednocześnie stawia wysokie wymagania to po co się troskać, czy zajmować kimś takim? I wreszcie trzeci powód - Bóg jest niewidzialny, rzadko się odzywa, a kiedy coś mówi, to najczęściej mówi nie to, czego byśmy się spodziewali, czy nie to, co byśmy chcieli usłyszeć. Dlatego życie z Bogiem jest trudne.

Ale wydaje mi się, że te wartości, czy przykazania, których powinniśmy przestrzegać wierząc w Boga, są bardzo ludzkie, normalne. To są takie wartości, którymi powinien się kierować każdy uczciwy człowiek.

Tak, odnośnie do tego, co mamy zapisane w dekalogu - tutaj się pewnie z panią zgodzi większość czytelników. Natomiast, jeśli weźmiemy przykazania, które Chrystus formułuje w swojej Ewangelii, w szczególności w kazaniu na Górze, od piątego rozdziału Ewangelii Mateusza, to okaże się, że Jego nauczanie jest bardzo wymagające i wcale nie wystarczy zdrowy rozsądek, żeby uznać jego słuszność. Trzeba być kimś wierzącym, żeby je przyjąć. Zresztą apostołowie, kiedy na przykład usłyszeli nauczanie Chrystusa o małżeństwie powiedzieli: „W takim wypadku lepiej się nie żenić”. Tak zareagowali na to nauczanie.

Dlaczego?
Bo Chrystus powiedział, że rozwody nie są dopuszczalne. Powiedział, że nie wolno oddalić swojej żony, chyba że ta dopuściła się zdrady. Chrystus przekreślił zasadę, która funkcjonowała w Izraelu. Apostołowie stwierdzili więc: „To lepiej się nie żenić. Po co brać sobie na głowę takie trudności?” Podobnie reagują ludzie, którzy nie uwierzyli w Chrystusa. Te wymagania są zbyt trudne, jeśli nie dodamy elementu wiary. Przecież nakazy, które dotyczą antykoncepcji, wywnioskowane z nauczania Chrystusa, też są tak trudne, że większość ludzi w ogóle nie jest w stanie ich przyjąć bez wiary. I trudno im się dziwić. W innym miejscu Chrystus mówi o gniewie, że wystarczy powiedzieć o kimś „głupcze”, aby podlegać karze sądu. Podobnie, kiedy uświadomimy sobie, co mówi o cudzołóstwie, że wystarczy pożądliwe patrzeć na kogoś, by dopuścić się cudzołóstwa. To są wymagania, których nie sposób przyjąć kierując się wyłącznie zdrowym rozsądkiem.

Czyli można te wymagania spełniać jedynie w sytuacji, kiedy się głęboko wierzy?
Takie jest moje przekonanie. Trudno jest je spełnić bez argumentu wiary. Traktujemy prawo moralne głównie jako zakazy. Nie jest to cała prawda. Niemniej, można zasadnie zapytać, dlaczego mam się ograniczać? Odpowiedź inspirująca do podjęcia wspomnianych wymagań wskazuje, co mogę zyskać. Zakazy nie motywują, motywuje zysk. Co jest zyskiem w perspektywie chrześcijańskiej? Właśnie to, od czego zaczęliśmy naszą rozmowę, czyli życie wieczne. Jeśli dla życie wieczne nie jest pociągające, to nie będę nakładał na siebie dodatkowych zobowiązań moralnych, nie będę siebie ograniczał.

Święta, to zazwyczaj czas refleksji, czas, kiedy robimy rachunek sumienia. O czym powinniśmy w tym czasie myśleć?

Jest wiele sposobów na to, żeby się rozliczyć z własnego postępowania. Najbardziej rozwojowym, jest ten, w którym pytamy nie tylko o to, co zrobiliśmy, ale też o to, dlaczego to zrobiliśmy. Pytamy głębiej niż tylko o faktografię. Mogłem się na kogoś zezłościć, to się zdarza. Trzeba jednak zapytać, dlaczego się złościłem. Wówczas można się rozwinąć, pójść krok do przodu. Pytanie „dlaczego?” wskazuje przyczynę. Przyczyną nie jest to, co ktoś inny powiedział, co ktoś inny zrobił. Przyczyną jest to, co we mnie „pękło”, co we mnie zostało dotknięte przez te konkretne słowa, czy czyny. Zostańmy przy przykładzie gniewu - jeśli się gniewam na kogoś, to prawdopodobnie dlatego, że jakieś moje granice zostały naruszone, albo jakieś moje ambicje zostały przekreślone. Jakie? Jeśli je sobie uświadomię, wtedy mogę się rozwinąć, mogę faktycznie podjąć jakąś zmianę w swoim życiu. W przeciwnym wypadku, gdy szukam przyczyny własnego postępowania na zewnątrz, dochodzę do wniosku, że nic nie mogę zmienić. Taki rachunek sumienia warto prowadzić odnośnie do trzech relacji: do Boga, do samego siebie i do innych. Kiedy na przykład łapię się na tym, że nie modlę się z zaangażowaniem lub w ogóle nie poświęcam Bogu czasu, wówczas mogę zapytać, dlaczego tak postępuję? Nie chodzi o to, żeby się ocenić, tylko o to, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie o przyczynę. Dlaczego Bóg mnie nie pociąga? Może dlatego, że jest zbyt wymagający, może dlatego, że jest zbyt niewidzialny, a może dlatego, że mam Mu coś za złe. Przecież powodów, dla których się nie modlę może być wiele. To, że się nie modlę, nie oznacza, że jestem złym człowiekiem. Najprawdopodobniej nie modlę się, bo… i tutaj należy wstawić osobisty powód. W zasadzie zatem chodzi o to, by nie zaczynać od oceny samego siebie i swojego postępowania, ale od szukania przyczyn działania. Dopiero później można stwierdzić, czy jest ono złe czy też dobre.

Przy okazji świąt Wielkiej Nocy bardzo często mówi się i pisze o ludziach, którzy dostali drugie życie, którzy potrafili zmienić coś w swojej codzienności. To się da zrobić, tylko my chyba zbyt rzadko szczerze sami ze sobą rozmawiamy. Nie uważa ojciec?

To prawda, że jesteśmy zagonieni, funkcjonujemy w kieracie obowiązków, różnych dążeń i bardzo często jest tak, że samych siebie zostawiamy gdzieś na „bocznicy” swojego życia. Za mało interesujemy się swoim wewnętrznym światem. Owocem tego nieraz jest dojmujący smutek, napięcie i stres, złość… Gdy widzimy w sobie takie objawy, może przyszedł czas, aby się zatrzymać i spojrzeć w głąb swoich uczuć, myśli i potrzeb. Gdy taki stan rzeczy skłoni nas do rachunku sumienia, a więc zmierzenia się z tym, kim jestem, co robię i dlaczego, wówczas będziemy mogli sięgnąć po pomoc i również zyskać „drugie życie”, o którym pani wspomniała.

Mam takie wrażenie, że Polacy jednak odchodzą od Boga, natomiast wszystkie badania CBOS pokazują, że dla ponad 50 procent z nas te święta są ważne właśnie z powodu sfery duchowej, sfera duchowa jest dla Polaków najważniejsza. Trochę zaskakujące, prawda?
To jest zaskakujące, nie ukrywam, ponieważ to większy odsetek niż ten, który chodzi do Kościoła. Więc warto byłoby przeanalizować głębiej wyniki tych badań.

Wszyscy Polacy święta Wielkiej Nocy lubią, nawet jeżeli nie są katolikami, wszyscy w jakiś sposób próbują zachować tradycję związaną z tymi świętami.

Odnośnie do zachowywania tradycji Wielkiej Nocy, to powiem szczerze, jest mi to zupełnie obojętne. Obawiam się wręcz, że może to być działanie podejmowane zamiast realnej refleksji, czy modlitwy lub prostego zwrócenia się do Boga. Podobnie jak to się stało ze Świętami Bożego Narodzenia. Ich różne obrzędy zostały oderwane od swojego źródła i są w tym momencie sposobem na sympatyczne, miłe spędzenie czasu, ale są dalekie od religijnego sensu świąt. Akurat święta Wielkiej Nocy to święta stricte religijne. Boże Narodzenie możemy przeżywać jako czas szczególnej życzliwości i dobroci. Wielkanoc skupia nas wokół wydarzenia tragicznego. W ich trakcie mamy stanąć wobec kogoś, kto oddał życie, kto umarł za nas. Jezus oddał życie za każdego z nas. Czy to jest powód do świętowania, jeśli umierający na krzyżu nie jest mi bliski? Bez wiary te święta są pozbawione swojego najgłębszego sensu.

No tak, ale Chrystus zmartwychwstał, więc to nie są święta wyłącznie smutne, są też radosne.

Tak, ale żeby dojść do prawdy o zmartwychwstaniu, trzeba pokonać drogę przez mękę i śmierć. Dopiero wówczas zmartwychwstanie przekonuje, iż istnieje życie wieczne. Droga do zmartwychwstania prowadzi przez śmierć. Życie wieczne zostało nam dane dzięki temu, iż Chrystus umarł na krzyżu. Zrobił to, abyśmy żyli na wieki. Bez tego aspektu mówienie o wieczności jest niepełne.

I chyba można by życzyć czytelnikom na koniec, żeby o tym wszystkim pamiętali, prawda?

Życzę czytelnikom, żeby mieli łaskę, jak to mówimy w Kościele, spotkania Jezusa zmartwychwstałego. Jeżeli Jezus zmartwychwstał, to ani czas ani miejsce nie stanowią dla niego problemu, żeby spotkać kolejnych swoich uczniów. Na to liczę i tego państwu życzę.

Dorota Kowalska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.