Paweł Kowal

Od Krakowa do Brukseli. Tama runęła

Od Krakowa do Brukseli. Tama runęła
Paweł Kowal

Poszła tama - gdy wszyscy przywykli już do wojny. Trzy parki narodowe zniknęły z powierzchni ziemi, tysiące ludzkich istnień jest zagrożonych, wielkie straty ekologiczne są już teraz, długotrwałe skutki wysadzenia tamy są na ten moment niewyobrażalne. Zanieczyszczenia, możliwe problemy z chłodzeniem elektrowni atomowej w Zaporożu, prawie na pewno problemy z dostawami wody dla mieszkańców Krymu. Ludzie bali się broni nuklearnej, dostali od Kremla w inny sposób - uderzeniem ekologicznym.

Poszła kolejna tama - Putin pokazał, że pójdzie dalej w tej wojnie. Przypomniał spokojnemu Zachodowi, że wojna trwa i nie ma taryfy ulgowej. Kluczowe będą najbliższe miesiące - najważniejsza jest mobilizacja w czasie wakacji. Ukraińska ofensywa musi się powieść na tyle, by kiedy już jesienią dojdzie do negocjacji pozycja Ukrainy była silna. Wojsko ukraińskie musi pokazać na tyle siły, by dyplomatyczne rozmowy nie skończyły się punktami dla Rosji. A zatem konieczna sekwencja jest taka: polityczne i wojskowe wsparcie dla Ukrainy w najbliższych miesiącach, po drugie skuteczność ukraińskiej ofensywy i dopiero wtedy rozmowy. Najpewniej będą się toczyć już nie z Putinem, ale z kimś innym, kto wystąpi w imieniu Rosji.

Ludzie mówią „pokój”, ale jedyne sensowne pytanie to pytanie, jaki to ma być pokój? Są miejsca w Europie, gdzie widok zniszczonej tamy nie robi wciąż wrażenia. Spotkałem ostatnio wielu takich polityków w Serbii (choć należy przyznać, że nie wszyscy).

Wielka fala na Dnieprze zalewająca wsie, miasteczka i miasta nie budzi sumienia polityków w Budapeszcie. „Za czym jesteście?”, pytają ich inni. Odpowiedź: za pokojem. Putin liczy tymczasem na coraz więcej takich właśnie „zwolenników pokoju”.

To jest dokładnie jego plan: zmęczenie Zachodu, wybory w USA, zwycięstwo Trumpa. Putin już nie może liczyć na rosyjską armii, która nie osiągnęła celów - zostało mu liczenie na słabość Zachodu. Został mu też terroryzm.

Tymczasem w Polsce: prezydent najpierw podpisał ruską ustawę przeciw opozycji. Potem w piątek zgłosił do niej nowelizację, która praktycznie nic nie zmienia, bo ruska ustawa już działa. Potem Andrzej Duda wygłosił orędzie, w którym powiedział, że jest proeuropejski.

Wielkie wydarzenia wojny na Wschodzie zniknęły za politycznym pajacowaniem. Może byłoby to i zrozumiałe, gdyby nie jeden podstawowy fakt, że losy Polek i Polaków w dużo większym stopniu zakodowane są w tym, co na Wschodzie, niż zależą od kolejnych absurdalnych inicjatyw głowy państwa, które prowadzą znikąd donikąd i po nic. Bo już nawet PiS-owi nie za bardzo pomagają.

Paweł Kowal

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.