
Podobno w rządzie się pokłócili już o wszystko: o wiceministra rolnictwa, co dostał w prezencie ciągnik, o to kto zawalił sprawę KPO, czyli unijnych środków, których Polska nie dostała oraz o to, jak funkcjonuje Trybunał Konstytucyjny i o jego orzeczenia. Władza się pruje po siedmiu latach jak stary worek i widać to na każdym kroku. A politycy obozu władzy wyraźnie pogubieni.
Tydzień temu premier Mateusz Morawiecki występował na ważnej konferencji w Kijowie. Witany był tam jako szef rządu państwa, które jest jednym z najważniejszych członków nieformalnej koalicji antyputinowskiej. Z punktu widzenia Ukraińców Mateusz Morawiecki po prostu reprezentuje państwo, którego obywatele bez dyskutowania podali Ukrainie dłoń po 24 lutego tego roku. Za mówcami, w tym za premierem, który siedział obok prezydenta W. Zełenskiego organizatorzy wyświetlali fragmenty ukraińskiego nieba ze wszystkich obwodów państwa. Niebo w przeważającej mierze było spokojne.
Na niektórych z plazm pojawiały się jednak czerwone sygnały – zawsze tam dokąd akurat nadlatywały rosyjskie rakiety. Tak to sobie organizatorzy wymyślili, żeby uświadomić gościom konferencji, że siedzą w sercu stolicy kraju, który praktycznie stale jest na celowniku sąsiada. W kuluarach konferencji nastroje były z godziny na godzinę lepsze, bo właśnie przychodziły informacje o kolejnych sukcesach Ukraińców na wschodzie i południu kraju oraz o tym, że szansa na wykurzenie Rosjan wzrasta. I właściwie wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pytanie do premiera Polski o relacje z instytucjami europejskimi. Rzeczowa dyskusja o zagrożeniu ze strony Rosji została znienacka przerwana złowrogą opowieścią o tym, że złe są liberalne media, że sędziowie w Polsce postkomunistyczni a najgorsza Komisja Europejska.
Niby premier opowiadał podobne rzeczy co w ostatnim czasie Z. Krasnodębski, R. Legutko i wielu innych Pisowców. Tu jednak bolało bardziej. Jaki jest sens gardłowania za granicą, ze polski rząd nie radzi sobie w Brukseli? Czy inny przywódca dużego europejskiego kraju pozwoliłby sobie na podobną historię? Zakrawało na absurd opowiadanie Ukraińcom w tym samym czasie, gdy leciały na nich rosyjskie rakiety jaki Zachód jest niedobry.
Siedziałem coraz bardziej wbity w fotel, bo z minuty na minutę coraz wyraźniej rozumiałem, że on to mówi do swoich koleżanek i kolegów z rządu w Polsce, żeby nie było „że jest miękki dla UE”. Zrozumiałem, że nadaje z Kijowa do Warszawy w ramach tej samej kłótni, co zwalnianie ministra Kaczmarczyka i ich swary o wszystko a w zasadzie o pieniądze. Że premier musi to powiedzieć zawsze i wszędzie, bo jeszcze ktoś nie usłyszy w Warszawie, lub powiedzą, że się nie odgryzł.
I tak sobie pomyślałem, ze szkoda tej naszej Polski, naszego społeczeństwa, ofiar ludzi i nadziei na zmianę, jeśli wszystko już ma być przerobione na te swary w kraju i za granicą. Im szybciej to się zmieni tym lepiej.