Paweł Kowal

Od Krakowa do Brukseli. Od Tischnera do Podsiadły

Od Krakowa do Brukseli. Od Tischnera do Podsiadły
Paweł Kowal

Deklaracja Dawida Podsiadły, że zamierza wystąpić z Kościoła katolickiego, obiegła media. W jakimś ostatnim już odruchu obronnym wywołała w prorządowych social mediach faryzejskie oburzenie wielu ludzi popierających władzę.

Tak, nie przecieramy oczu. W Polsce w ostatnich siedmiu latach tak bliskie są sprawy władzy i religii, że słowa artysty dotyczące jego relacji z parafią komentowano jak polityczne. Działo się tak, bo na złodzieju czapka gore i jasne jest dla wszystkich, że polski Kościół skaleczony został przez władzę PiS, niestety, skutecznie. Stało się tak z wielu powodów: przez przepływy z finansów publicznych do kościelnej kiesy, przez dziwne transakcje wokół kościelnego majątku, czyli wspólnotowego, który - jak się okazywało - stawał się fundamentem wielkich prywatnych fortun, a sprawy wychodziły dopiero teraz na jaw. Twardy uścisk miłości państwa do Kościoła okazywał się też mieć postać państwowego kultu Jana Pawła II.

Przesyt, nacisk i brak wyczucia przez ostatnie lata zrobiły tak, że polski papież i jeden z kilku najwybitniejszych polskich polityków w dziejach stał się memem. Doszło do tego, że kibice klubu sportowego czczą z nabożnym wspomnieniem w trakcie meczu godzinę, która przypomina im datę powstania klubu, a dzieciarnia na prywatkach jak kraj długi i szeroki żartuje z godziny śmierci polskiego papieża. Polska stała się państwem najszybszej sekularyzacji na świecie w generacji do 40 roku życia, najszybciej pustoszejących seminariów duchownych i zapewne najszybciej narastającej obojętności wobec spraw religii. A korelacja z latami pisowskich rządów jest aż nadto wyraźna.

To, co Jarosław Kaczyński prorokował onegdaj w stosunku do ZCHN, że będzie to partia odpowiedzialna za dechrystianizację Polski, na naszych oczach uczyniło PiS. Wzięli i dokręcili sekularyzację Polski już tak bardzo, a akcja wciąż trwa, że niedługo z roboty Mieszka I i św. Wojciecha wiele nie zostanie. Jeszcze sobie masują sumienie opowieścią o tym, że wszystkiemu winni „lewacy”, liberalne media itd. Tak oto nie tylko słowa Jarosława Kaczyńskiego nabrały mocy przez lata, ale i słowa Tischnera zyskują na aktualności. Dawne słowa ks. Józefa Tischnera, które przed kilkoma dekadami wywoływały ostre reakcje, teraz na naszych oczach stają się proroctwami, które się realizują, a my patrzymy zdumieni. Krakowski profesor mówił tak: „Nie spotkałem w moim życiu nikogo, kto by stracił wiarę po przeczytaniu Marksa i Engelsa, natomiast spotkałem wielu, którzy ją stracili po spotkaniu ze swoim proboszczem”. Wszystko co do joty. Nie spotkałem w życiu nikogo, kogo od wiary odwiodłaby „lewaczka” albo „lewak”, cokolwiek to dzisiaj znaczy, ale Polska zaroiła się od ludzi, którzy odchodzą od Kościoła z powodu własnych proboszczów, biskupów i znajomych zakonnic, a przede wszystkim oficjalnych katolików rządowych, którzy każdego dnia dają świadectwo lekceważenia wartości chrześcijańskich, które mają na ustach od rana jak pielgrzym częstochowski godzinki.

Paweł Kowal

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.