Bez szczęścia ani rusz. Przekonują się o tym liczni dolnośląscy grzybiarze. I wcale nie chodzi o to, że to łut szczęścia zapełnia im kosze grzybami. Problem w tym, że razem z tymi koszykami często gubią się w lesie. Tak bardzo, że trzeba ich godzinami poszukiwać w naszych kniejach. Na razie mają szczęście: wszyscy zaginieni szybciej lub później wracają z krainy łosia na łono rodziny. Sprawa stała się na tyle powszechna, że policja opracowała nawet sześciopunktową instrukcję, która ma pomóc szczęściu grzybiarza. Jeden z punktów mówi, że należy poinformować kogoś z bliskich, że wyruszamy na grzybobranie. Bo w końcu ktoś musi poinformować o zaginięciu i wszcząć alarm.
Dużo szczęścia miał ostatnio 67-latek, który bawił się doskonale na firmowej imprezie w podlegnickich Ziemnicach. Policjanci uratowali go z bagna, w którym ugrzązł po uszy, choć przyjechali ratować kogoś zupełnie innego... Otóż policja w środku nocy odebrała sygnał, że zaginął 62-latek, inny uczestnik owej imprezy firmowej.
W dalszej części artykułu dowiesz się, jak zakończyła się impreza...
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.