Paweł Chojnacki

Nowohuckie barykady. W rocznicę obrony krzyża w Nowej Hucie

Nowohuckie barykady. W rocznicę obrony krzyża w Nowej Hucie Fot. Archiwum IPN
Paweł Chojnacki

Teraz, gdy o tym myślę, dochodzę do przekonania, że nie był to najludniejszy przemarsz. Oczywiście, jak na zrewoltowaną dzielnicę. Pochód z osiedla Kalinowego do bram Kombinatu, 1 maja 1988 r. Gdybyśmy zagęścili szyki, to tłum pewnie zająłby więcej miejsca w poprzek niż wzdłuż ulicy… Przejeżdżający tramwaj pobrzmiewa solidarnym dzwonkiem. Bijemy brawo, ale - czemu nie w zajezdni, czemu nie strajkują…

Dorastałem w atmosferze legendy - tych blokowisk walczących przez łzy. W warunkach, kiedy - jak określi realia po latach prof. Janusz Goćkowski - zasięg barykad w Nowej Hucie i linia mudżahedinów w górach Afganistanu wyznaczały razem front zmagań z komunizmem. Ładnie powiedziane, prawda?

Czy mogę więc w ogóle podjąć się recenzowania książki Wojciecha Paduchowskiego, gdym po tych samych chodnikach, co jej bohaterowie, biegał? Dwadzieścia osiem lat później wkopany do milicyjnej „suki” na alei Róż? Potem już tradycyjnym szlakiem - komisariat na Zgody i Mogilska. Lecz karzeł ze mnie wobec „Karłów”.

„Karły”… Tym mianem Służba Bezpieczeństwa ochrzciła sprawę operacyjnego sprawdzenia obrońców krzyża z 27 kwietnia 1960 r. i w dniach następnych. Wybór tego, w zamyśle śledczych, prześmiewczo-pogardliwego słowa podpowiedział autorowi motyw tytułu pracy. Jak i dał okazję do zacytowania frazy Cycerona: „Jesteśmy karłami, którzy wspięli się na ramiona olbrzymów. W ten sposób widzimy więcej i dalej niż oni, ale nie dlatego, ażeby wzrok nasz był bystrzejszy lub wzrost słuszniejszy, ale dlatego, iż to oni dźwigają nas w górę…”.

Mogłyby te słowa stanowić motto książki, a są nim - dla jej omówienia.

„Daj nam pozwolenie, które nam obiecałeś!”
Przejmujące oratorium pt. „I nie oddałyśmy Krzyża”, powstałe w 60 lat po wydarzeniach, w 2020 r. współotwiera niby-modlitwa nowohuckich robotnic do Władysława Gomułki. Przecież: „…stoimy w błocie, stoimy w deszczu / Jak tu uklęknąć?...”. To pierwszy sekretarz obiecał kościół na terenie sztandarowej budowy socjalizmu, w aglomeracji - wzorcu. To w przyszłym świątyni miejscu stanął w 1957 r. drewniany krzyż, to próba jego usunięcia wywołała gwałtowny protest i pierwsze na tym terenie walki uliczne. Czy już wówczas okazało się, że kwartał jest dla nich wręcz stworzony? Zaprezentowane w publikacji mapki sytuacyjne przywodzą na myśl te z monografii o partyzanckich potyczkach.

Warto rok po ukazaniu się „Karłów pod krzyżem”, a w kolejną rocznicę jego obrony przypomnieć ten dający na wielu poziomach do myślenia tom. Nie zawiera on tylko rekonstrukcji dziejów Komitetu Budowy Kościoła przy parafii Nowa Huta–Bieńczyce, tła partyjnej decyzji, która wywoła rozruchy, represji po nich czy portretów uczestników i kontekstów zdarzeń. Elementy te zarysował w dwóch wariantach recenzji na łamach „Nowych Książek” i dwumiesięcznika „Arcana” Rafał Łatka. Przyjdzie polemizować ze stwierdzeniem z ich nagłówków: „Jak katolicka tożsamość” czy też „jak wiara zwyciężyła komunistyczną inżynierię społeczną”.

Albo - je dopowiedzieć. Według recenzenta dzieło Paduchowskiego dowodzi, „że komunistyczna inżynieria społeczna przegrała z tradycyjną wiarą mieszkańców »miasta bez Boga« - jakim w założeniu władz PRL miała być Nowa Huta”. Nie negując fragmentaryczności szablonowego wniosku, dodajmy, że „Karły…” ukazują znacznie więcej. A wpływ na bogaty efekt miały także pozahistoryczne (nie tylko filozoficzne) zainteresowania oraz wrażliwość (mieszkającego w Nowej Hucie) autora.

„Ale nic, to tak trzeba…”
Pasjonujący mikro-epos staje na zawadzie przekonaniu o „małej stabilizacji”, o dwunastoleciu powszechnego w PRL ponoć spokoju i pogodzenia się Polaków z narzuconą władzą. Przyzwyczailiśmy się już do tak zdefiniowanego postrzegania lat 1956–1968. Zadziwia, jak łatwo do społecznego wybuchu doprowadzi skryta iskra. Świadczą o tym zarówno spięcia prawie równoległe (w maju w Zielonej Górze, w czerwcu w Gliwicach), nieco wcześniejsze (w 1959 r. w Kraśniku Fabrycznym) czy późniejsze (np. w maju 1966 r. w Brzegu).

Nowohucka epopeja rozgrywa się pomiędzy pierwszym (15 lipca 1959 r.) a drugim (3 grudnia 1961 r.) zamachem - w nie tak odległym Zagórzu (Zagłębie Dąbrowskie) - na Gomułkę, a pierwsza próba wykonania wyroku objęła także Nikitę Chruszczowa. Heroicznego aktu dokonał Stanisław Jaros - schwytany, stracony został 3 stycznia 1963 r. W tym samym roku, 21 października, polegnie ostrzeliwując się wachmistrz Józef Franczak - ostatni partyzant Rzeczypospolitej.

Ilu podobnych mu jeszcze siedzi, a ilu - się ukrywa? Inna perspektywa obejmująca wszak spojrzenie na czas „drobnego odprężenia”. Pisząc przygodnie kilka lat temu historię gminy Biały Dunajec, mogłem źródłowo stwierdzić, że ustabilizowanie się tam władzy komunistów (powstanie trwałej jaczejki PZPR oraz bardziej powszechne uczestnictwo górali w organizowanych przez nią masówkach) przypada właśnie dopiero na lata 1962/1963.

Na rogu ulic Marksa i Majakowskiego (jakże to symboliczne!) miał stanąć kościół i tam wzrosło drzewo święte. Akcję jego wyrwania blokuje garstka kobiet. Szybko protest rozwinie się w demonstracje i zamieszki. Gaz, armatki wodne i strzały ostrą amunicją. Podpalony milicyjny gazik i zdemolowana siedziba Dzielnicowej Rady Narodowej. Prawie pół tysiąca zatrzymanych. Wojsko. „Perlustracja” trzydziestu tysięcy listów. Ślepy gniew niewolników? „Wypadki kwietniowe” dołączą nieśmiało do „czerwcowych”, „marcowych”, „grudniowych”…

Beret bezbożnika (w błocie)
Pomięte życiorysy aktorów tej krzyżowej drogi… Wśród nich - jeden „z awansu”, członek partii, aktywista. Po zatrzymaniu w trakcie nocnej batalii (to nic, że po alkoholu - świętował kupno telewizora) - z Kmicica Babiniczem się stanie: „ten topos mógłby określić zarówno Józefa Sawę, jak i samą Nową Hutę”- zauważy badacz. Sawa - aresztowany, więziony, represjonowany, przejdzie trwale na antykomunistyczną stronę i połączy doświadczenia pierwszych budowniczych Nowej Huty, obrońców krzyża i twórców „Solidarności”. Gdy podjęto próbę wysadzenia pomnika Lenina - w jego domu od razu zjawią się funkcjonariusze.

Dokonajmy w tym miejscu gwałtownego zwrotu… Józef Mackiewicz, w liście do Stefanii Kossowskiej, pokpiwa 24 kwietnia 1979 r. komentując wysłany artykuł: „Na razie przemilczam już wzbudzającą największą odrazę reakcję »Dzienników« emigracyjnych na fakt, że po 30 latach, na 30 milionów Polaków, jeden ośmielił się oderwać nogę Leninowi z pomnika!!! Co za »występek«, co za »prowokacja«!... Do czego dożyliśmy. Powoli, ale dożyliśmy”.

Nie wydaje się, by pisarz spełnił zapowiedź i wrócił do ataku na monument w jakiejś publikacji. Nie ma o tym wzmianki w materiale, który w liście zapowiada, a który redaktorka londyńskich „Wiadomości” odrzuci. Tekst „Na przekór przymusowemu »Chceniu«” ogłoszony zostanie w USA, w piśmie „Gwiazda Polarna” w sierpniu 1980 r.
Zauważy tam jednak inne rzeczy: „Modląc się tylko: »My chcemy Boga«… Ale nie chcemy wojny z komunizmem!”.

Komunizmem, który „rozkłada psychicznie człowieka”, który „przeistacza ludzi w miazgę, w błoto, w g… zadeptuje jego duszę”. Ta „straszna zaraza paraliżu godności człowieczej” nie czyni narodów Europy Wschodniej - jak chce wówczas Aleksander Sołżenicyn - „bardziej silnymi, twardymi, duchowo rozwiniętymi”. Nie jest tak, że komunizm już umarł. W tej logice chodzi o jedno: „Tylko za żadne skarby nie obalać tego systemu siłą: »ani nożem, ani mieczem, ani karabinem«”. Ani choćby wpierw kamieniem.

„Krzyczeli, krzyczeli: za wiarę, za ojczyznę”
Ale także - „precz z komuną”. Przewodnie hasło lat osiemdziesiątych ukute zostało dwie dekady wcześniej! „Karły” otworzyły zadymiarską sagę tego pełnego paradoksów, sztucznie powołanego miejsca. „Karły” i „karlice”. Zostali sami. „Prymas Tysiąclecia” nie poświęci w swych „Pro memoria” im wiele uwagi. „Wolna Europa” ostrożnie zmniejszy wagę starć i nawet o użyciu broni nie wspomni. Proboszcz - co go za bohatera mieli - jako długoletni agent SB zablokuje pomoc dzieciom osób skazanych, jak i rychły przyjazd do dzielnicy biskupa Karola Wojtyły. To zresztą niewielkie osiągnięcia na tle rozmachu działań złowrogiego ks. Mieczysława Satory.

Dla moralnej równowagi niech zabrzmi szlachetniejsze echo - epizod z obchodów Święta Pracy w Nowym Sączu. Po zakończeniu jednego z oficjalnych wystąpień na mównicę wchodzi Helena Wastek z czteroletnim dzieckiem i zaczyna śpiewać „My chcemy Boga”: „Szybko ściągnięto ją z trybuny i oddano w ręce milicji”. Jakże imponuje nam piękna Helena, choć walki zbrojnej nie wszczęła. Łączono jej wybryk z nowohuckimi wydarzeniami, podczas których spłonął i kiosk „Ruchu”… Czy to czas, że najmocniej przeciwko rządom komunistów są już tylko chuligani? Ale, czyż ksiądz Brzóska nie miał długich włosów i szaleństwa w oczach?

Wspomniane na początku rozważań oratorium, z niesamowitą muzyką Waldemara Gołębskiego, które lepiej może nazwać makietą rock-opery (z libretta zaczerpnęliśmy słowa tytułów rozdziałów) zawiera puentę: „Bo tam, gdzie stawia się krzyż, powstanie znak, że dotarła już dobra nowina o zbawieniu człowieka przez miłość”. Wydaje się, jakby w utworze wszystkie linie zmierzały ku… dobitniejszym gestom? Podobnie jak różne „wypadki” - niezależnie od pretekstów - to po prostu ślady namiętnego buntu przeciw nieprawomocnej władzy. Najpierwotniejszej, ludzkiej potrzeby - choćby wykrzyczenia - potrzeby wolności są wszystkie nowohuckie bitwy wyrazistym wzorem.

Paweł Chojnacki

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.