Pewna amerykańska blogerka (taka pani, co pisze w internecie - radzi, doradza i chwali się swoim życiem) wywołała ostatnio spore zamieszkanie, wrzucając do sieci zdjęcie pokruszonych, rozdyźdanych, obróconych w pył i rozsmarowanych kosmetyków (cieni, pudrów - testerów, które są wystawione dla klientów) w jednej z drogerii. Blogerka napisała, że fali zniszczenia (straty: prawie pięć tysięcy złotych, przeliczając z dolarów na nasze nadodrzańskie pieniądze), w kilka minut, dokonało małe dziecko, które przyszło do drogerii z mamą, a która to mama nie upilnowała dziecka. Blogerka zaapelowała: „Drogie mamy. Nie zabierajcie swoich dzieci na zakupy, w których są drogie rzeczy”.
I się zaczęło. Uaktywnili się zwolennicy i przeciwnicy takich poglądów. Zwolennicy przytakiwali: „Dzieci powinne mieć zakaz wstępu do sklepów. Są gorsze niż huragan”. Przeciwnicy: „Dzieci muszą mieć swobodę, rodzice powinni lepiej pilnować swoich pociech i zapłacić za straty”.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.