Natalia Nykiel: Myślę, że potrzeba mi więcej spontanu, luzu i radości

Czytaj dalej
Fot. Krystian Lipiec
Paweł Gzyl

Natalia Nykiel: Myślę, że potrzeba mi więcej spontanu, luzu i radości

Paweł Gzyl

Trudno w to uwierzyć, ale Natalia Nykiel celebruje właśnie dziesięciolecie swej muzycznej kariery. Tymczasem ma dopiero 28 lat. Rozmawialiśmy z piosenkarką tuż po jej występie na Top Of The Top Festivalu w Sopocie. Spróbowaliśmy przy tej okazji poznać nieco jej życia prywatnego. Czy się udało?

- Gratuluję wspaniałego koncertu podczas festiwalu w Sopocie. Kilka dni wcześniej powiedziałaś, że to będzie „najważniejszy występ w twoim życiu”. Jak wrażenia?
- Teraz jestem na etapie dzwonienia po rodzinie i znajomych. Wypytuję o szczegóły i wrażenia. Ja znam swoją wersję ze sceny, a chcę poznać wersję sprzed telewizorów i z widowni. Jestem przeszczęśliwa. Czuję wielką wdzięczność, ale też ulgę, bo bardzo przygotowywałam się do tego występu. I smutek, że to już za mną. Że to była tylko jedna taka szansa, by to zrobić.

- Podczas tego występu po raz pierwszy zaprezentowałaś na scenie konkretny układ choreograficzny. Jak ci się twerkowało?
- Bardzo lubię kręcić tyłkiem, więc wykorzystaliśmy to. (śmiech) Długo się do tego przygotowywałam i chciałam doprowadzić się do takiego stanu, w którym moje ciało będzie pamiętało wszystko, co ma pokazać. Dlatego wczoraj wychodząc na scenę, po tych wszystkich próbach i wylanym pocie, miałam sto procent „funu” z tego, co się tam działo. Nie zastanawiałam się nad tym, co robię, bo miałam to tak wbite, że mogłam całkowicie poddać się nastrojowi chwili. Mam nadzieję, że było to widać.

- Dużo pracy kosztowało przygotowanie takiego show?
- Bardzo dużo. To były trzy miesiące naprawdę intensywnej pracy. Łącznie z moim przygotowaniem fizycznym – typu regularnym bieganiem. Codziennie skakałam i śpiewałam te wszystkie piosenki, żeby nie dać odczuć, że jestem zmęczona lub czegoś nie umiem. Po każdej próbie z tancerzami wychodziłam cała mokra i zdyszana. Musiałam cały czas być w formie, nie wolno mi było się przeziębić. Moja ekipa też pracowała na pełnych obrotach, w ostatnim tygodniu wręcz nie sypialiśmy po nocach. Nad show pracowało kilkadziesiąt osób. Tym bardziej się cieszę, że udało się nam to zrobić jak trzeba.

- Teraz pasowałby to show zabrać w trasę po Polsce.
- (śmiech) Byłoby wspaniale. No cóż – jeżeli kiedyś będę miała taki budżet, żeby to powtórzyć na trasie, to na pewno to zrobię.

- Zaśpiewałaś na sopockiej scenie premierową piosenkę „Bye, Bye”. Ten utwór odsłania twoje nowe brzmienie – jeszcze bardziej elektroniczne i jeszcze bardziej taneczne. Dlaczego poszłaś w tę stronę?
- Electro-pop to gatunek, w którym czuję się najlepiej. Teraz mam taki nastrój, że chcę tańczyć, zrzucić z siebie ciężar pandemii i ostatniego trudnego czasu. Mój pomysł na nowe utwory zbiegł się z obecnym powrotem do nas fali electro-popu z lat dwutysięcznych i ja się w tym wspaniale czuję.

- Kolejne twoje nagrania też będą w podobnym stylu?
- Zdecydowanie tak. To kierunek, w którym będę się teraz poruszała. Oczywiście pojawią się różne rzeczy wokół tego, ale generalnie nastawiam się na taniec.

- Ostatnio głośno było o twojej fascynacji kulturą latynoską. Usłyszymy tego ślady w nowych piosenkach?
- Na razie nie. Wątek latino pojawiał się już w moich wcześniejszych piosenkach – choćby w utworze „Quya” na płycie „Origo”, który jest po hiszpańsku. Ale piosenkę „Bye, Bye” zrobiłam w Lizbonie, w której studiowałam przez pół roku kulturoznawstwo Ameryki łacińskiej. Tutaj więc łączą się kropki między moją fascynacją Ameryką Południową a moją muzyką. Zrobiłam też drugi sezon mojego podcastu „Zrozumieć latino”. Tę sferę mam więc na ten moment bardzo dobrze zagospodarowaną.

- „Bye, Bye” to twoja pierwsza piosenka, którą nie zrobiłaś ze swym dotychczasowym producentem – Michałem „Foxem” Królem. Co sprawiło, że zdecydowałaś się na ten artystyczny rozwód?
- My byliśmy z „Foxem” zawsze w relacji partnerskiej. To nigdy nie było monogamiczne małżeństwo. (śmiech) „Fox” pracował ze mną, ale w międzyczasie robił Kasię Nosowską i wiele innych rzeczy. Kiedy mu powiedziałam, że potrzebuję wprowadzić jakąś świeżość do swojej pracy twórczej, to wręcz przybił mi piątkę i dał kopniaka na drogę, żebym leciała i rozwijała się. Bo my się lubimy i zależy nam na naszym dobru. Ale to też nie jest tak, że już nic nie zrobię z „Foxem”. To przecież moja bezpieczna przystań i kiedy będę miała odpowiedni projekt, na pewno coś znów razem podziałamy. A na razie będę szukała innych osób do współpracy.

- Jakie to było uczucie pracować z kimś innym?
- Świeże. Zupełnie inne. My z „Foxem” robiliśmy wszystko zawsze tylko we dwójkę, razem siedząc w studiu. A w Portugalii miałam do czynienia z pracą w dużej grupie ludzi. To była burza mózgów, każdy każdym się inspirował. Rzucaliśmy różne pomysły – i korzystaliśmy z nich lub nie. Ten nowy rodzaj pracy bardzo mi się spodobał. Chciałabym w ten sposób zacząć pisać dla innych artystów. Uważam, że to może być bardzo rozwijające. Fajnie byłoby tę sferę też eksplorować.

- Te nowe utwory powstawały w zagranicznych studiach z zagranicznymi twórcami. Co sprawiło, że nabrałaś ochoty na takie wyrwanie się w szeroki świat?
- Ja zawsze miałam podróżnicze zakusy. Uwielbiam wędrować i poznawać ludzi. Kocham obce języki, chętnie się ich uczę i w nich rozmawiam. Na tę ekipę z Portugalii trafiłam śmieszną drogą. Otóż dwa czy trzy lata temu na Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie, który zresztą jest moim ulubionym festiwalem w Polsce, poznałam Cecilię Krull, która odpowiada za piosenkę wiodącą serialu „Dom z papieru”. Ponieważ ona jest z Hiszpanii – od razu w głowie odpaliła mi się myśl, że to świetna okazja, by poszlifować z nią ten język. Tak też się stało i zostałyśmy w kontakcie. W pewnym momencie stwierdziłam, że chciałabym połączyć te moje muzyczne i podróżnicze pasje i zapytałam ją czy zna jakichś młodych i kreatywnych producentów. I ona poleciła mi wtedy tę ekipę z Portugalii. Tak to wszystko śmiesznie zatoczyło koło.

- Zrobiłaś więcej piosenek z tą ekipą, czy tylko „Bye, Bye”?
- Będzie kilka piosenek z nimi, ale będą też utwory powstałe z producentami z Włoch i z Polski.

- Tym razem mają to być pojedyncze piosenki, a nie cały album. Dlaczego?
- Całe moje ostatnie dziesięć lat robiłam wszystko pod dyktando albumów. To było super – bo fajnie jest siedzieć nad czymś, co ma jakiś konkretny koncept i jest spójną całością. Ale chcę to teraz zmienić, bo brakuje mi świeżości i czegoś nowego. Myślę, że potrzeba mi więcej spontanu, luzu i radości. Dlatego chcę, żeby każda z tych piosenek, była osobną całością.

- Nagrania z twojej ostatniej płyty „Regnum” opowiadały w większości o twoich wewnętrznych turbulencjach podczas pandemii. Jakie tym razem planujesz poruszyć tematy?
- Wszystkie turbulencje zostawiłam chyba już na „Regnum”. I bardzo jestem wdzięczna za ten czas i tę płytę. Uważam, że jest jednym z lepszych moich wydawnictw. A teraz daję sobie przestrzeń na taniec, na zabawę, na miłość. Pewnie pojawią się też jakieś psychologiczne rozkminy, ale tym razem z dużą dozą ulgi.

- Do kogo kierujesz tytułowe słowa z piosenki „Bye, Bye”?
- Powiedziałabym, że jest to pożegnanie z rzeczami, które mi nie służą. Ja lubię tę dawną Natalię – to nie jest więc tak, że trzaskam drzwiami i mówię, że to, co było przedtem, nie ma dziś żadnego znaczenia. Uważam, że pożegnania mogą być super. I że nie trzeba się żegnać trzaskając drzwiami, tylko można się pożegnać we wzajemnym szacunku i poczuciu spełnienia. Zamknąć drzwi, odetchnąć i pomyśleć „Wow! Udało się to zrobić”. I przejść spokojnie do drugiego pokoju. „Bye, Bye” traktuję właśnie w takim sensie.

- Byłaś zmęczona tym, kim byłaś do tej pory?
- Nie. Lubię tamtą Natalię i tę obecną Natalię. Mam dużo różnych twarzy i pokazuję je w różnych momentach życia. Dobrze mi z nimi. Nie zmieniłabym więc nic w tym, co wydarzyło się dotychczas w moim życiu.

- A jaka będzie nowa Natalia?
- Silna i wolna. Pewna siebie i bez kompleksów. Zresztą już taka jest. (śmiech)

- Duży wpływ na tę zmianę miała terapia, której poddałaś się w pandemii?
- Na pewno. Każdemu z nas przydałaby się rozmowa z kimś z zewnątrz, kto nam może wyostrzyć obraz nas samych. Terapia dał mi bardzo dużo dla mojego samorozwoju. Jestem za to bardzo wdzięczna. Ale nie była to jakaś radykalna przemiana. Nadal jestem tą samą Natalią. Chyba nie rozdzielałabym siebie na starą Natalię i nową Natalię. Mój rozwój jest nieustannym procesem. Mam dopiero 28 lat i dopiero od niedawna zaczęłam się czuć dorosłą kobietą, a nie szaloną nastolatką czy studentką.

- Mówi się, że kobiety około trzydziestki osiągają pełnię swojej urody. I tak jest w twoim przypadku.
- Dziękuję. Bardzo mi miło.

- Sama też tak to odczuwasz?
- Oczywiście. Fizycznie czuję, że moje ciało się zmieniło. Choćby zupełnie inaczej reaguję na różne rzeczy: na imprezowanie, na picie i jedzenie. Na najbardziej przyziemne sprawy. Ale taka jest kolej rzeczy.

- Niedawno mówiłaś, że twoją nową zajawką jest sport. Ta świetna forma fizyczna to jego zasługa?
- Staram się być w formie, ale nie dla samego bycia w formie, tylko dla dobrego samopoczucia. Bardzo lubię przeżywać przygody na sportowo. Uwielbiam jeździć rowerem na długie trasy po różnych terenach: zwiedzać parki narodowe czy wędrować po Alpach. To dla mnie najlepsza forma podróżowania. Bo robisz to w naturze i do tego uprawiasz sport. Dzięki temu twoje ciało jest zaopiekowane i w dobrej kondycji. Ten rower też bardzo dobrze robi mi na głowę.

- Twój nowy image jest bardzo seksowny. To rzadkość wśród polskich piosenkarek. Nie obawiasz się w ten sposób wyrażać swojej kobiecości?

- To jest pewna zagwozdka. Z jednej strony bardzo nie lubię czytać obleśnych komentarzy na temat swojego ciała w sieci. Ale z drugiej nie mam zamiaru chodzić w golfach i chować piersi czy tyłka. Mam to – i uważam, że wyglądam dobrze. Poza tym jestem wokalistką, występuję na scenie, która rządzi się swoimi prawami. Problem jest więc nie we mnie, ale bardziej w ludziach, którzy nie mają poczucia wstydu, by to w obleśny sposób komentować w sieci. To, że ja jestem sexy, to mój atut. Problemem jest interpretacja tego przez niektórych ludzi.

- Czerpiesz siłę ze swojej kobiecości?
- Oczywiście, że tak. Kiedy wychodzę na scenę w kostiumie, mam na sobie ciuchy, zrobiony makijaż i włosy, rośnie moje poczucie własnej wartości. Czuję, że jestem królową życia. Że wszystko jest moje. To ma magiczną moc. Lubię to.

- Do czego potem wykorzystujesz tę moc?
- Do życia. Jestem pewna siebie – i już.

- Nigdy nie określałaś siebie jako feministkę. Nadal tak jest?
- Trochę się to zmieniło. Teraz bym powiedziała, że jestem feministką. Bardzo mnie nakręcają sytuacje, w których kobiety nie są równo traktowane ze względu na swoją płeć i muszą się bardziej starać. Kiedyś tak nie było, bo nie byłam chyba dobrze wyedukowana. Feminizm był w mediach negatywnie pokazywany, że to jest jakaś mega skrajność. Tymczasem teraz wiem, że równouprawnienie powinno być normą. Dlatego chętnie opowiadam się po tej stronie.

- Odczuwasz kobiecą solidarność na polskiej scenie muzycznej?
- I tak, i nie. Z jednej strony widzę jakąś zmianę. Że my kobiety cały czas uczymy się swego siostrzeństwa. A to nie jest łatwe, bo historycznie zawsze byłyśmy nastawiane przeciw sobie. Na zasadzie, która jest piękniejsza, która ma lepszą stylizację, która którą przebije. Tego nie da się tak z dnia na dzień wyzerować. Ale widzę u wielu dziewczyn i u siebie, że staramy się patrzeć na sobie łagodniej, wspierać się i mówić sobie dobre słowo. A w naszej branży to nie jest łatwe. Oczywiście są przyjaźnie między dziewczynami, ale zdarzają się też takie sytuacje, kiedy nas ponoszą emocje, więc wciąż jeszcze mamy dużo do zrobienia.

- Występem w Sopocie celebrowałaś dziesięciolecie swej kariery. Zaczynałaś ją jako osiemnastolatka. Nie byłaś za młoda?
- Myślę, że osiemnaście lat to był dobry wiek, żeby wystartować. Ale nie chciałabym tego robić wcześniej.

- Co byś poradziła tamtej osiemnastoletniej Natalii, mając obecne doświadczenie?
- Żeby robiła wszystko po swojemu i niczym się nie przejmowała. (śmiech) Przybiłabym jej piątkę i powiedziała: „Go girl!”. (śmiech)

- Jakie były największe plusy, a jakie minusy tych dziesięciu lat twojej kariery?
- Trudno na to odpowiedzieć. Bo dla mnie te dziesięć minionych lat, to dziesięć lat mojej wokalnej kariery, dwa kierunki studiów, cała moja dorosłość od osiemnastki, całe moje życie poza domem rodzinnym na Mazurach. Mogę więc powiedzieć, że w ciągu tych dziesięciu lat wydarzyło się wszystko. Totalnie wszystko. Były oczywiście wspaniałe, ale i trudne momenty. Spadła na mnie nagła popularność w czasie, kiedy studiowałam ze swoimi rówieśnikami. Działo się więc dużo. Sporo podróżowałam, wiele się nauczyłam. Starałam się wykorzystać ten czas, jak najlepiej mogłam. Stojąc wczoraj na scenie przed sopocką publicznością przepełniała mnie wdzięczność za to, że przez te dziesięć lat zawsze byłam dobrze przyjmowana przez ludzi. To jest najbardziej niesamowite.

- Show-biznes cię nie rozczarował?
- Nie. Mnie wszystko zaskoczyło. Idąc do „The Voice Of Poland” byłam pewna, że odpadnę dużo wcześniej. Nagrywając pierwszą płytę w ogóle nie spodziewałam się, że przyniesie mi ona pierwszy wielki hit, który do dzisiaj wzbudza duże emocje. Niesamowite wciąż jest dla mnie, że mam na koncie przeboje, które stały się evergreenami. Mam więc wrażenie, że co rusz byłam zaskakiwana obrotem spraw w moim życiu. Jakby ktoś mi powiedział te dziesięć lat temu, że kiedyś będę tu, gdzie teraz, to na pewno bym sobie tego lepiej nie wymyśliła.

- Mimo, że funkcjonujesz w show-biznesie te dziesięć lat, odkąd pamiętam wydajesz się być ciepłą i otwartą osobą. Co ci pomogło zachować te cechy?
- Myślę, że to efekt moich wyborów. Bardzo szybko przestałam imprezować na zamkniętych imprezach po koncertach na tzw. backstage’ach. Zdałam sobie też szybko sprawę, że moje słowo w przestrzeni publicznej bardzo dużo waży i że jestem za nie odpowiedzialna. To sprawiło, że musiałam szybko dorosnąć i zastanowić się nad tym, co mówię i jak mówię. Bo moje słowo jest ważne: może mieć wpływ na kogoś i coś komuś zrobić. Trzymam się też fajnych ludzi i mam ich zawsze blisko siebie.

- Nigdy nie poczułaś, że popularność uderza ci do głowy?
- Wariat nigdy nie wie, że zwariował. To samo ze mną. Nie wiem czy coś takiego miało miejsce.

- Funkcjonujesz od dziesięciu lat w specyficznym świecie. Co ci pomogło zachować kontakt z rzeczywistością?
- Na pewno studia. Bardzo lubię się uczyć i dlatego chętnie je podejmowałam. Ale dawało mi to też mocne uziemienie. Bardzo to sobie chwalę. Dużo mi też dał sport i podróże.

- Jak lubisz podróżować?
- Zależy na co mam ochotę. Najbardziej lubię podróżować bardzo tanio: sama z plecakiem i obcymi ludźmi. To pomaga mi odpocząć od tego, co się dzieje wokół mnie w Polsce. Ostatnio zaliczyłam kilka takich dużych wyjazdów, które polegały na tym, że zapakowałam się w bagaż podręczny i wyruszyłam od hostelu do hostelu na trzy tygodnie. To jest super, bo poznajesz nowych ludzi, którzy kompletnie nie wiedzą kim tutaj jestem. Do tego nie wiadomo co za chwilę się wydarzy i co cię zaskoczy.

- Nie boisz się podróżować samotnie?
- Nie. Gdy podróżujesz samemu, przyciągasz dużo więcej ludzi, którzy też podróżują sami. Przez to zawsze jesteś z kimś. Jeszcze nie zdarzyło mi się, żebym poczuła się naprawdę sama podczas takiej podróży.

- Powiedziałaś, że to nowe otwarcie w twojej karierze i życiu to także otwarcie na miłość. Masz jakąś osobę bliską sercu?
- Powiem tak: ta miłość przepełnia różne poziomy mojego życia i różne relacje z innymi ludźmi. To tyle. (śmiech)

- Nigdy nie uchylasz rąbka tajemnicy swojego życia prywatnego. To dobra taktyka w show-biznesie?
- Nie wiem. Robię to, co czuję. Uważam, że na ten moment moje życie prywatne to nie jest sfera, która jest w jakimś stopniu ważna dla moich fanów. Ale może kiedyś odsłonię trochę więcej?

- Na przykład poinformujesz nas, że właśnie wyszłaś za mąż?
- No właśnie. Zrobię wtedy wielkie bum!

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.