Najciemniej pod latarnią, czyli rzecz o Centralnym Biurze Antykorupcyjnym

Czytaj dalej
Fot. Fot. Janusz Wojtowicz
Dorota Kowalska

Najciemniej pod latarnią, czyli rzecz o Centralnym Biurze Antykorupcyjnym

Dorota Kowalska

Agenci Centralnego Biura Antykorupcyjnego lekko nie mają. Wiadomo, że im ciszej o służbach tym lepiej dla nich - to stara zasada, której przestrzegają ich szefowie, a przynajmniej powinni przestrzegać. Tyle tylko, że o CBA głośno było od momentu jego jego powstania.

Centralne Biuro Antykorupcyjne, służba stosunkowo młoda, jest chyba tą, o której najgłośniej. I tak ostatnio w mediach pojawiła się dość sensacyjna informacja: według ustaleń dziennikarzy, z kasy Biura wyprowadzono kilka milionów złotych. Pracę stracili szefowie pionu finansowego i bezpieczeństwa wewnętrznego. Obaj dyrektorzy byli zaufanymi ludźmi szefa CBA Ernesta Bejdy, a także ministrów koordynatorów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Jak podaje „Puls Biznesu”, do dymisji miał podać się sam Bejda, lecz ta nie została przyjęta.

Zdaniem Onetu, odwołanie dwóch dyrektorów to efekt wewnętrznego śledztwa, z którego wynika, że jedna z pracownic CBA wyprowadzała pieniądze z funduszu operacyjnego Biura, ponoć miała je wynosić w reklamówkach. Onet pisze, że w sumie „zniknąć” miało 5 mln złotych. „Puls Biznesu” podaje, że nawet 10 mln zł.

„Takie mają być wnioski z audytu finansowego przeprowadzonego w biurze po ujawnieniu manka w kasie. Przy czym połowa tej kwoty to gotówką, która zniknęła z funduszu operacyjnego. Druga połowa to nieprawidłowości do jakich mało dojść we wcześniejszym okresie” - donosi „PB”.

Centralne Biuro Antykorupcyjne nie mogło w takiej sytuacji milczeć.

„Centralne Biuro Antykorupcyjne nie informuje o decyzjach kadrowych, podejmowanych wobec funkcjonariuszy i pracowników Biura. Nie jest prawdą, jakoby Centralne Biuro Antykorupcyjne utraciło jakiekolwiek środki finansowe” - czytamy w oświadczeniu.

Zaledwie kilka dni wcześniej, Centralne Biuro Antykorupcyjne na Twitterze opublikowało apel, w którym zachęca do zgłaszania się wszystkich osób, „które dały się uwikłać w korupcyjny proceder i wręczyły korzyść majątkową”. Chodzi o śledztwo w sprawie korupcji w szpitalu w Szczecinie Zdunowie, którym kierował dawniej obecny marszałek Senatu. W mediach rozpętała się burza, pod adresem CBA padło sporo oskarżeń, choćby o to, że Biuro wykorzystywane jest do politycznych gierek i oficjalnie włączyło się w nagonkę na prof. Grodzkiego, marszałka Senatu, w którym, przypomnijmy, Prawo i Sprawiedliwość nie ma już większości.

„Metodę zastosował za czasów stalinowskich radziecki prokurator Andriej Wyszyński. Jego hasło brzmiało: „Dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie”. CBA człowieka już ma, to Tomasz Grodzki. Teraz wystarczy znaleźć paragrafy, czyli dowody. W tym celu szczeciński oddział CBA, od grudnia próbujący osaczyć marszałka Senatu, zaapelował, aby zgłaszały się osoby chętne, by obciążyć Grodzkiego” - pisał na łamach „Polityki” Piotr Pytlakowski, dziennikarz śledczy, publicysta, aktor kilkunastu książek.

Profesor Tomasz Grodzki sam odniósł się do tej dość nietypowej sytuacji. Będąc gościem „Wywiadu Politycznego” w TOK FM i przyznał wprost, że agenci CBA „nie wystawiają sobie najlepszego świadectwa, bo to oni są od tego, aby takich osób szukać”.

- Jest to skandaliczne. (…) Ja nawet początkowo byłem przekonany, że to jakiś fejkowy wpis, ale okazuje się, że jest prawdziwy - stwierdził marszałek Senatu.

Grodzki zaapelował, by zgłaszały się do niego osoby, którym oferowano pieniądze w zamian za pisanie paszkwili na jego temat. Tak miało być w przypadku Tadeusza Staszczyka - byłego pacjenta marszałka, któremu nieznany mężczyzna miał proponować pięć tysięcy złotych za oskarżenie profesora o wzięcie łapówki.

- Ja też chętnie takie osoby znajdę, bo w odróżnieniu do CBA nie mam narzędzi, by takie osoby weryfikować swoim aparatem - stwierdził w rozmowie z Karoliną Lewicką Tomasz Grodzki.

Cóż, agenci Centralnego Biura Antykorupcyjnego lekko nie mają. Wiadomo, że im ciszej o służbach tym lepiej dla nich - to stara zasada, której przestrzegają ich szefowie, a przynajmniej powinni przestrzegać. Tyle tylko, że o CBA głośno było właściwie od momentu jego powstania.

Cofnijmy się więc trochę w czasie. Centralne Biuro Antykorupcyjne powstało w 2006 roku jako „służba specjalna państwa polskiego, urząd do spraw zwalczania korupcji w życiu publicznym i gospodarczym, w szczególności w instytucjach państwowych i samorządowych, a także do zwalczania działalności godzącej w interesy ekonomiczne państwa”. Na czele biura stanął Mariusz Kamiński. Kiedy pytaliśmy, kto wpadł na pomysł powołania takiej jednostki, usłyszeliśmy, że właściwie Kamiński i Ludwik Dorn. „Mariusz mówił o tym jeszcze za czasów AWS” - wspominał Adam Lipiński, wiceprezes Prawa i Sprawiedliwości.

W Sejmie III kadencji Ludwik Dorn zgłosił nawet projekt powołania takiego superorganu państwowego. Sami wybrańcy, urzędnicy mieli obstawić wszystkie kluczowe pozycje w państwie, a żeby nie byli podatni na korupcję, mieli dostać luksusowe samochody, mieszkania służbowe w eleganckich dzielnicach i superpensję. Projekt roboczo nazwano projektem „400 sprawiedliwych”.

Pytanie, czy powołanie Biura miało w ogóle sens, skoro walką z korupcją zajmowała się policja?

- W powszechnej opinii nie do końca zajmowała się korupcją w sposób właściwy. Trzeba pamiętać, że zwłaszcza w małych miejscowościach istnieją pewne lokalne uzależnienia, wręcz sitwy, więc istniał opór mentalny przed walką z korupcją - mówił mi swego czasu Paweł Wojtunik, były szef CBA. - Na całym zresztą świecie jest trend, aby powoływać służby antykorupcyjne. Problem w tym, że w Polsce ta służba powstała w wyniku pewnej idei politycznej. Pierwszym jej szefem był były polityk, który wrócił zresztą potem do polityki. Tak nie powinno być. Biuro powinno być uniezależnione od władzy i jeśli na świecie rozmawia się o służbach antykorupcyjnych, to jako jej negatywny przykład podaje się właśnie początki CBA w naszym kraju - tłumaczył Wojtunik.

Centralne Biuro Antykorupcyjne za czasów pierwszych w nim rządów Mariusza Kamińskiego to była twierdza nie do zdobycia. W każdym razie legendy krążą o tym, jak prześwietlano pocztę, zanim trafiła na biurko szefa, czy interesantów. Wystarczy powiedzieć, że normą było wyciąganie wszystkiego z kieszeni, ba, nawet pasków ze spodni.

Agenci pracowali z rozmachem. Efekt? Wielkie nazwiska i ciężkie oskarżenia. Weronika Marczuk - oskarżona o korupcję. Posłanka Beata Sawicka - oskarżona o korupcję. Znany kardiochirurg Mirosław G. - oskarżony o korupcję, a nawet o zabójstwo. Małżeństwo Kwaśniewskich - podejrzane o ukrywanie majątku pochodzącego z nielegalnych źródeł.

W tle słynny agent Tomek - potem poseł Tomasz Kaczmarek - kokietujący, wręczający łapówki, odgrywający role bogatego biznesmena albo czułego kochanka. Wszyscy zacierali ręce i czekali na sądowe wyroki.

W II instancji posłanka Sawicka została jednak uniewinniona. Wyrok, jak podkreślał sędzia, zwalniał ją z odpowiedzialności karnej, ale nie moralnej, bo ta, co prawda, przyjęła łapówkę, ale - zdaniem sądu - dowody zostały zebrane nielegalnie.

„Sąd apelacyjny uniewinnił oskarżonych z powodu rażących uchybień popełnionych przez CBA w toku prowadzonych wobec obojga oskarżonych czynności operacyjnych. Czynności te podjęto nielegalnie, bo bez istnienia ku temu ustawowych przesłanek prawnych, a następnie wykonywano bez dochowania ustawowych reguł ich dopuszczalności, co dyskwalifikuje zgromadzony materiał dowodowy” - tłumaczył sędzia.

Ale też praca agentów CBA za czasów, kiedy kierował nimi Mariusz Kamiński, do dziś wzbudza emocje. Spektakularne zatrzymania, pokazowe konferencje prasowe. Tyle tylko, że tak naprawdę niewiele z tego zostało. Weronikę Marczuk, podobnie jak Sawicką, sąd uznał za osobę niewinną, kardiologa oskarżonego przez ministra Ziobrę o zabójstwo sąd z tego zarzutu i wielu innych zwolnił. CBA nie udało się też udowodnić niczego małżeństwu Kwaśniewskich, chociaż bardzo się o to starało. Pewnie sukcesy też były, ale to, co pozostało w świadomości społecznej po dawnym CBA, to - bardziej niż procesy i wyroki - styl pracy jego agentów: walizki pełne pieniędzy, romantyczne kolacje, drogie samochody, spotkania, prezenty - sidła zastawiane na swoje ofiary. Jak orzekł potem sąd: zastawiane nielegalnie, w sposób nieuprawniony. Ale pokusa była duża: spore pieniądze przyznane CBA, parcie na wynik, wreszcie swoboda działania.

Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów

  • dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
  • codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
  • artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
  • co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.
Kup dostęp
Masz już konto? Zaloguj się
Dorota Kowalska

Dodaj pierwszy komentarz

Komentowanie artykułu dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników, którzy mają do niego dostęp.
Zaloguj się

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2023 Polska Press Sp. z o.o.