Paweł Stachnik

Na ateńskiej ulicy i w rzymskim pałacu, czyli codzienność antyku

Rzymska mozaika ukazująca ucztę Fot. Wikimedia Rzymska mozaika ukazująca ucztę
Paweł Stachnik

Starożytność to nie tylko egipskie piramidy, greckie rzeźby i rzymskie prawo. To także zwykły dzień żyjących wtedy ludzi.

Hasło „starożytność” wywołuje u większości z nas mniej więcej podobne skojarzenia: Egipt, Grecja, Rzym, mitologia, filozofowie, bogowie, Koloseum, cesarze… Taki zestaw informacji otrzymujemy w szkole i zwykle na nim poprzestajemy. Tymczasem trwający półtora tysiąclecia antyk był niezwykle bogatą i rozwiniętą epoką. W basenie Morza Śródziemnego wytworzyła się wtedy wysoka cywilizacja w wielu aspektach porównywalna z tą, w jakiej żyjemy dzisiaj. Rozwijała się nauka, powstawały dzieła sztuki i literatury, wznoszono imponujące budowle, stworzono złożony system prawny, a państwami zarządzała rozbudowana i sprawna administracja.

A co ze zwykłymi ludźmi? Jak żyli? Gdzie mieszkali? Co jedli i w co się ubierali? Pisząc o wielkich osiągnięciach Egiptu, Gracji i Rzymu, władcach, wodzach, filozofach i poetach zapominamy o zwykłych ludziach, którzy przez stulecia tworzyli wielomilionową społeczność krajów Śródziemnomorza. Przyjrzyjmy się więc bliżej mieszkańcom Aten, Teb, Koryntu, Rzymu, Herkulanum czy Ostii, ich wyglądowi, zwyczajom, diecie i życiu codziennemu. A naszym przewodnikiem będzie wydana właśnie książka amerykańskiego historyka starożytności dr Garretta Ryana pod intrygującym tytułem „Nagie posągi, brzuchaci gladiatorzy i słonie bojowe”.

Jak się ubierali?

Gdybyśmy przenieśli się na zatłoczoną ulicę starożytnych Aten, dostrzeglibyśmy mężczyzn odzianych w luźne tuniki sięgające kolan zwane chitonami. Był to prostokątny kawałek materiału złożony na pół i zszyty po bokach, z otworami na głowę i ręce. Na ramionach był wiązany lub spinany sprzączkami. Chiton zawsze przepasywano, a z obowiązku tego zwolnione były tylko dzieci. Strój miał wersję odświętną, która była dłuższa i sięgała do kostek. Były też chitony z rękawami, ale nosili je niewolnicy i wieśniacy.

Inni przechodnie mimo gorąca mają narzucone krótkie płaszcze nazywane chlamidami. Z kolei kobiety noszą długie tuniki. To tzw. peplosy. Robiono je również z prostokątnego płatu materiału, który składano w pionie na pół i spinano na ramionach długimi szpilami. Wszystkie ubrania wykonane były z wełny. Biedniejsi nosili je w białawym kolorze, bogatsi ufarbowane na żółto, zielono, brązowo. Takie były generalne formy greckich ubiorów. Bo w praktyce każdy region i każde miasto wykształciły własne formy chitonów i peplosów, sposoby ich upinania, noszenia i zdobienia.

A w co się ubierano w Rzymie? Rzymianie przejęli modę grecką i najpopularniejszym strojem był chiton nazywany tuniką. Wykonana z wełny tunika była biała lub kremowa, jednie ekwici i senatorzy mieli prawo do zdobienia ich odpowiednio ułożonymi pasami w kolorze purpury. Tunika była tania, praktyczna i wygodna, ale osoby dbające o prestiż i elegancję wychodząc z domu zakładały zawsze togę. „Rozłożona toga to wielki siedmiometrowy pas materiału. Aby zawinąć się w to morze wełny, trzeba było wykonać szereg tak skomplikowanych czynności, że arystokraci mieli niewolników, którzy zajmowali się wyłącznie jej zawijaniem i układaniem” - pisze dr Ryan.

Żaden grecki i rzymski ubiór nie miał kieszeni. Drobiazgi noszono w odpowiednio zawiniętej w pasie fałdzie tuniki lub togi. Pieniądze trzymano w sakiewkach przytroczonych do pasa lub zawieszonych na szyi. Ewentualnie wkładano je do ust…

Czy noszono bieliznę? Tak. Mężczyźni stosowali przepaskę biodrową, a w łaźni coś, co przypominało nasze kąpielówki, później zaś płócienne kalesony do kolan. Kobiety ciasno owijały biust pasem materiału i również nosiły przepaski biodrowe. Z czasem zaś wykształcił się komplet bardzo zbliżony do współczesnego bikini, złożony z biustonosza i majtek. Możemy to zobaczyć na zachowanych mozaikach w jednej ze starożytnych rezydencji na Sycylii.

Jak się golili?

Noszenie lub nienoszenie brody było w starożytności ważnym wyborem. W okresie klasycznym w Grecji wszyscy mężczyźni mieli bujny zarost, jako że broda uznawana była za oznakę męskości, godności i mądrości. Jak pisze dr Ryan, najpopularniejszym stylem był bujny zarost na policzkach i podbródku oraz wygolona górna warga. Natomiast modę na gładkie golenie całego oblicza wprowadził człowiek, który chętnie łamał konwenanse - Aleksander Wielki. Wódz ten był postacią znaną, więc jego zwyczaj golenia twarzy zdobył w Grecji dużą popularność (jak widać w tej mierze od starożytności niewiele się zmieniło - celebryci ciągle wyznaczają mody).

Byli jednak tacy, którzy z zarostu nie zamierzali zrezygnować. Szczególnie obstawali przy nim filozofowie. Jeden z nich twierdził nawet, że gdyby miał wybierać miedzy gładko ogoloną twarzą a śmiercią, wybrałby to drugie.

Rzymianie obok religii, filozofii i sztuki zaczerpnęli z Grecji także brodowe mody. Najpierw więc w stolicy obowiązywał bujny zarost, a potem gładko ogolone oblicze. Jak czytamy w „Nagich posągach…”, pierwszym ważnym Rzymianinem, który golił się codziennie był słynny zdobywca Kartaginy Scypion Afrykański. W jego ślady poszły wszystkie znaczące postacie późnej republiki i wczesnego cesarstwa. Juliusz Cezar nigdy nie pojawiał się z brodą.

Trwało to do czasów cesarza Hadriana, który wbrew dotychczasowej, trwającej 400 lat modzie, zaczął nosić brodę. A jego wizerunek powielony na monetach i w posągach rozpropagował zarost w całym imperium. Powody, dla których władca nosił brodę nie są jasne. Uważa się, że albo znów sięgnął do wzorów greckich, albo po prostu miał blizny na twarzy, które chciał ukryć. Inna sprawa, że wobec ówczesnej techniki golenia noszenie brody było bez wątpienia wygodniejsze.

Golono się bowiem brzytwami z brązu lub żelaza, z ostrzem w kształcie sierpa osadzonym na niewielkim trzonku. Dość szybko się tępiły. Nie było środków zmiękczających, zarost jedynie skraplano wodą. Ogolenie się takim narzędziem było trudne i bolesne. Dodajmy jeszcze, że brązowe lustra nie ukazywały wyraźnie oblicza, a poza tym i tak nie wszyscy je mieli. Dlatego bogatsi goleni byli przez niewolników, a reszta korzystała z usług golibrodów. Usługi fachowych fryzjerów i golarzy były w Rzymie cenione, a niektórzy z nich zarabiali spore pieniądze. Kończąc wątek zarostu powiedzmy, że modę na gładko ogoloną twarz przywrócił cesarz Konstantyn Wielki i trwała ona aż do upadku Rzymu w V w.

Co jadali?

Podstawą diety Greków i Rzymian były zbożowe placki lub chleb, owsianka lub polewka z mąki, z dodatkiem oliwy, miodu albo ziół. W zależności od pory roku oraz zamożności, jadłospis mogły uzupełniać sery, oliwki, fasola i mięso - wieprzowe, drobiowe lub dziczyzna. Tak jadali biedniejsi, czyli ogromna większość społeczeństwa. Mieszkańcy Rzymu z niższych warstw starali się zjeść większe śniadanie, by mieć siłę na cały dzień pracy. Obiadu zwykle nie mieli z braku czasu lub pieniędzy. Ich drugim i ostatnim posiłkiem była kolacja. Zwykle gotowano na nią ziarno. Często jednak musiał wystarczyć wspomniany placek lub własnoręcznie upieczony chleb z oliwą, serem i winem.

Zupełnie inaczej jadała grecka i rzymska elita. Tutaj obfitość i różnorodność potraw była ogromna. Posiłki przygotowywali dla nich profesjonalni kucharze. W Grecji posiłek zaczynał się od chleba pszennego podawanego z małymi porcjami skorupiaków, warzyw i innych przystawek. Potem pojawiało się danie główne. Było to często mięso koźle lub jagnięce, szczególnie zaś lubiane były ryby. „Obowiązywała skomplikowana hierarchia ryb, od skromnej sardeli po królewskiego tuńczyka. Najdroższe były słodkowodne węgorze z jeziora Kopais: w czasie, gdy wykwalifikowany robotnik zarabiał drachmę za cały dzień pracy, jeden węgorz z Kopais mógł kosztować dwanaście drachm” - pisze Garrett Ryan.

W czasach republiki w Rzymie modna była skromność, także kulinarna. Gdy jednak Rzymianie podbili Grecję ze zdziwieniem zauważyli, że Grecy jadają lepiej od nich. Rzymska elita zaczęła więc sprowadzać greckich kucharzy i ich przepisy, a na tej bazie powstała słynna później rzymska sztuka ucztowania. Biesiadowano leżąc na sofach i wspierając się na lewym łokciu. Używano noży, łyżek i wykałaczek, nie było widelców.

Uczta rozpoczynała się od przystawek - sałatek, ślimaków i sardynek. Popijano je winem doprawionym miodem. Potem podawano od trzech do siedmiu dań głównych. Były wśród nich najróżniejsze ptaki, skorupiaki, ryby słono- i słodkowodne, mięso wieprzowe, wołowe, dziczyzna oraz warzywa. Na deser serwowano miodowe ciasta, owoce i orzechy. Potrawy były mocno doprawione ziołami, pieprzem, miodem i sosem garum o specyficznym smaku i zapachu, wytwarzanym z rybich wnętrzności. Były oczywiście potrawy dziś dla nas dziwne i odpychające: pieczone popielice, świńskie wymiona i macice, trąby i serca słoni, ptasie głowy…

„Rzymskie uczty drenowały kieszenie gospodarzy. Kiedy większość mężczyzn zarabiała od pięciuset do tysiąca sestercji rocznie, najważniejsi senatorowie wydawali nawet milion lub więcej na jedną ucztę. Podobno jeden cesarz wydał 6 milionów sestercji na obiad dla dwunastu osób, podczas którego każdy gość otrzymał niewolnika, kryształowe kielichy, rzadkie pachnidła i powóz okuty srebrem”… - czytamy w „Nagich posągach”. Jak widać, zasada „zastaw się, a postaw się” nie jest właściwa tylko dla naszych czasów.

Paweł Stachnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.