Motyl widziany w lutym nie ma dla nas dobrych wieści

Czytaj dalej
Fot. Jack Latimer/NUJ / Splash News/EAST NEWS
Witold Głowacki

Motyl widziany w lutym nie ma dla nas dobrych wieści

Witold Głowacki

Pod wpływem globalnego ocieplenia polska pogoda coraz gwałtowniej się zmienia. Zaciera się nawet tradycyjny podział pór roku. Ta klimatyczna rewolucja oznacza dla nas długą listę zagrożeń.

W połowie lutego, w ten dziwny, bardzo ciepły weekend z kilkunastopniowymi temperaturami, w jednym z warszawskich parków zobaczyłem motyla, pospolitego cytrynka. Latał sobie beztrosko, jakby był maj. Nieco zdumiony wspomniałem o tym na Twitterze. Ktoś odpisał mi błyskawicznie, że to może być właśnie ten motyl, który wywoła powódź w Bangladeszu. Owszem, w jakimś sensie może - i to bez odwoływania się do teorii chaosu.

Nieco wcześniej niż motyl pojawiły się w tym roku kleszcze, pierwsze ściągałem z sierści psa ponad miesiąc temu. A w ostatni weekend przez Warszawę przetoczyła się regularna wiosenna burza - z piorunami i solidnym gradobiciem. Za burzą przyszła zresztą wichura z łamaniem drzew, zrywaniem dachów i linii energetycznych. Luty stał się jak kwiecień, a marzec jak maj.

Kwestia kleszczy i motyla jest oczywiście całkowicie wytłumaczalna - tegoroczny luty był wyjątkowo ciepły, średnia temperatura tego miesiąca odbiegała od wieloletniej średniej o całe 4 stopnie - co jest wynikiem zupełnie gigantycznym (już odchylenia o 1 czy 2 stopnie od tej średniej dają nam podstawy do mówienia o zauważalnie ciepłym czy zimnym miesiącom). Kleszczom do przebudzenia starcza tak naprawdę parę dni z temperaturą zauważalnie powyżej zera, cytrynki zaś są całkowicie zdolne do zimowania, w postaci dorosłej. Wiosną samce pojawiają się chwile wcześniej niż samice. Ba, spośród polskich motyli to właśnie one budzą się najwcześniej. Zwykle pod koniec marca. Temu biedakowi starczył jednak ciepły weekend w połowie lutego - szansa, że zdoła przedłużyć gatunek zdaje się być niewielka.

Ale dlaczego ten przedwcześnie wybudzony z diapauzy cytrynek z Mokotowa miałby mieć jakiś związek z powodzią w Bangladeszu? Otóż dlatego, że jest jednym z setek i tysięcy znaków, które od lat przypominają nam, że globalne ocieplenie nie jest jakimś abstrakcyjnym zjawiskiem „gdzieś w świecie”. Nie, to dzieje się tu i teraz.

Od kilkunastu lat obserwujemy proces przemiany dotychczasowego cyklu czterech pór roku - co w niemal modelowy sposób było widoczne w roku 2018. Granice wiosny i lata (a nawet wczesnej jesieni) ulegają zatarciu - w ich miejsce wykształca się „ciepła pora roku”. Poprzedzają ją i kończą relatywnie krótkie okresy przejściowe - zima natomiast zachowuje sporą część dotychczasowego charakteru, może być jednak mocno nieprzewidywalna - okresy silnego nawet mrozu mogą przeplatać się z ociepleniami. Zimą coraz częściej możemy również obserwować występowanie ekstremów pogodowych o innym charakterze niż fale mrozu.

Długoterminowe scenariusze na ciepłą porę roku w Polsce są generalnie dwa.

Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów

  • dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
  • codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
  • artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
  • co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.
Kup dostęp
Masz już konto? Zaloguj się
Witold Głowacki

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.