"Mock" w telewizji. Teatr (ale nie) sensacji

Czytaj dalej
Wlodzimierz Jurasz

"Mock" w telewizji. Teatr (ale nie) sensacji

Wlodzimierz Jurasz

Przenieść powieść na teatralną, nawet telewizyjną, scenę - to zadanie arcytrudne. Mogli się o tym przekonać wszyscy telewidzowie, którzy swego czasu przeczytali powieść Marka Krajewskiego zatytułowaną "Mock", a następnie w ostatni poniedziałek obejrzeli w Teatrze Telewizji w TVP1 jej sceniczną adaptację w reżyserii Łukasza Palkowskiego (autora m.in. słynnego filmu „Bogowie”).

TVP zrobiła wokół tej premiery sporą zadymę. I słusznie. Trzeba się (auto)promować, trzeba lansować także rozrywkę uważaną za elitarną, odległą od koncertów porywającego miliony Zenka Martyniuka.

Ale TVP chyba zdawała sobie sprawę z trudności, jakie mogą się pojawić w odbiorze tego przedstawienia. Nie bez kozery było nie było kryminał pokazano w poniedziałkowym Teatrze Telewizji, a nie próbowano odtworzyć nim tradycji czwartkowego Teatru Sensacji.

Powieść Marka Krajewskiego opowiadająca o tajemniczym masowym morderstwie (zakrawającym na jakiś tajemniczy rytuał), do jakiego doszło w roku 1913, w przeddzień otwarcia wrocławskiej Hali Stulecia w niemieckim naówczas Breslau, pełna jest kulturowych i historycznych odniesień. Zwłaszcza do walki, jaka toczy się między dwoma siłami politycznymi, masonami i Związkiem Wszechniemieckim, o przyszły kształt cesarstwa w obliczu nadchodzącej Wielkiej Wojny.

Spektakl, znakomity jako dzieło sztuki teatralnej (nastrój tajemniczości wzmagany budzącą niepokój muzyką, oryginalna sceneria wspomnianej Hali, aktorstwo szerzej nieznanych odtwórców głównych ról) gubi jednak wspomniane uwarunkowania fabuły.

Choć zagadka zostaje rozwiązana (w scenie finałowej tytułowy bohater, niczym Hercules Poirot, wszystkie tajemnice wyjaśnia), nieznający powieści widz może się w szczegółach nieco pogubić, nie do końca rozróżniając kto jest kto, jaką opcję reprezentuje, o co zwalczającym się stronnictwom chodzi i dlaczego zaszczycający otwarcie hali cesarz Wilhelm II miał zginąć.

No cóż, Marek Krajewski to nie Agata Christie, którą łatwo da się na scenę zaadaptować. Co wcale nie znaczy, że jest gorszy. Jest po prostu inny.

Wlodzimierz Jurasz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.