Tydzień po tragedii na ulicy Łowickiej. Poszkodowani i mieszkańcy wciąż nie mogą się otrząsnąć po tej traumie i szacują straty.
- To po prostu cud, że przeżyliśmy. Miałem przy sobie różaniec i chyba w tym całym nieszczęściu Opatrzność Boża czuwała nad nami - mówi Janusz Decowski, szwagier właściciela budynku mieszkalnego, w którym doszło do wybuchu.
On, jego żona, 87-letnia teściowa i szwagier (notabene właściciel Autokomisu Auto Fred w Bydgoszczy - przyp. red.) w chwili, gdy doszło do tragedii, byli wewnątrz domu. - Razem z żoną mieszkam w Osielsku - mówi pan Janusz. - W sobotę bawiliśmy się na zabawie w Bydgoszczy. A że impreza była trochę zakrapiana, więc postanowiliśmy przenocować u teściowej i szwagra. Jak pomyślę, że spaliśmy w łóżku, na które runęła ściana, to aż mnie dreszcze przechodzą.
Cisza przed burzą
W niedzielę nic nie zapowiadało tragedii. - Przed godz. 14 usiedliśmy w czwórkę do obiadu - mówi pan Janusz. - Nie było żadnych drgań. Nie czuliśmy gazu. Zdążyliśmy zjeść posiłek i zamierzaliśmy jeszcze napić się kawy.
w dalszej części artykułu:
- opis traumatycznych przeżyć mieszkańców feralnego budynku - jak zapamiętali ten dzień, pomoc sąsiadów i strażaków?
- co do tej pory przyniosło śledztwo w tej sprawie?
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.