Martyna Wojciechowska żyje absolutnie w zgodzie z sobą

Czytaj dalej
Fot. fot. sylwia dabrowa /polska press
Paweł Gzyl

Martyna Wojciechowska żyje absolutnie w zgodzie z sobą

Paweł Gzyl

Życie przyniosło jej wiele cierpień. Mogła się załamać i przekreślić swe marzenia. Tymczasem stało się na odwrót: znalazła w sobie siłę i pokonała wszystkie ograniczenia.

Przyzwyczaiła nas, że jest jej wszędzie pełno. Podróżuje po świecie, pomaga innym, realizuje programy telewizyjne, pisze książki i... No właśnie – i ma córkę. Marysia ma już czternaście lat i potrzebuje dużo atencji ze strony swej mamy. Nic więc dziwnego, że Martyna postanowiła w końcu zwolnić. Podjęła decyzję, że wstrzymuje realizację swego sztandarowego programu „Kobieta na krańcu świata”. Stało się to już na początku tego roku – dlatego tej jesieni nie zobaczymy jego nowych odcinków.

- Pogoń za sukcesem jest mi obca. Nie kojarzę go z robieniem kariery, oczywiście wiele osób uważa, że jestem kobietą sukcesu, ale to nie przez pozowanie na ściankach czy ilość okładek w pismach. Nie wdzięczę się i nie zabiegam. Moim sukcesem jest życie absolutnie w zgodzie ze sobą. Uważam, że jestem uprzywilejowana i naprawdę mam najlepszą pracę na świecie. Ale z drugiej strony wiem, że ciężko na to zapracowałam – mówi w „Vivie”.

Ewolucje na motorynce

Wychowała się na przedmieściach Warszawy. Jej tata miał tam duży warsztat samochodowy, w którym zatrudniał aż trzydzieści osób. Jego klientami były znane postacie ze świata kultury i sportu, choćby Violetta Villas czy Wanda Rutkiewicz. Nic więc dziwnego, że mała Marta (tak naprawdę ma na imię) spędzała całe popołudnia u boku mechaników wymieniających klocki hamulcowe czy akumulatory. Nie wyczerpywało to jednak jej zainteresowań, bo była też harcerką i trenowała gimnastykę artystyczną.

- Mama podjęła wywrotową jak na tamte czasy decyzję, że będę uczęszczać na prywatne lekcje angielskiego. Nie docierałam na nie, bo wymyśliłam sobie, że pieniądze będę odkładać właśnie na motorynkę. A jak już ją zdobyłam, to wciąż znikałam. Jeździłam jak szalona po wojskowych fortach, które były w okolicy, i w pocie czoła uczyłam się kolejnych ewolucji, na przykład palenia gumy i jazdy na jednym kole – wspomina w „Zwierciadle”.

Jeszcze zanim Martyna skończyła osiemnaście lat, kilka razy otarła się o śmierć. Najpierw spadła ze schodów i omal nie złamała karku, a potem przez przypadek wrzuciła suszarkę do wanny, w której się kąpała. Najgorsze jednak miało dopiero nadejść: tuż przed maturą okazało się, że ma nowotwór. Musiała poddać się dwóm operacjom i chemoterapii. Kiedy wyszła na prostą, podczas ferii w górach złamała kręgosłup, próbując udowodnić kolegom, że potrafi zjechać na nartach z niemal pionowej ściany.

- Marzyłam o armii amerykańskiej, o jednostkach specjalnych, bo się za dużo filmów wojennych naoglądałam! Byłam pewna, że wojsko jest dla mnie instytucją idealną – byłam i jestem wzorem zdyscyplinowania. Poszłam nawet z kolegami na komisję do WKU, by oświadczyć zgromadzonym tam majorom, że chcę iść do jednostki. Spojrzeli na mnie z politowaniem i oświadczyli, że mogę co najwyżej zostać sanitariuszką – śmieje się w „Playboyu”.

W innej rzeczywistości

Początkowo była przysłowiowym „brzydkim kaczątkiem”. Z biegiem lat okazało się, że wyrosła z niej prawdziwa piękność. Nic więc dziwnego, że zaczepiono ją na ulicy i zaproponowano pracę w agencji modelek. Zdjęcia na okładkach popularnych magazynów jednak nie zaspokajały jej ambicji. Dlatego dostała się do telewizji i zaczęła prowadzić program o motoryzacji. Potem wpadła na pomysł realizacji podróżniczego cyklu. Podczas jego realizacji doszło do wypadku samochodowego, w którym zginął operator Rafał Łukaszewicz, a Martyna ponownie złamała kręgosłup.

- Pamiętam dokładnie ten dzień. Chłopcy, operatorzy, powiedzieli mi wtedy: „Cały dzień prowadziłaś, usiądź z tyłu”. Usiadłam za kierowcą, a Rafał przesiadł się do mnie do tyłu. Zwinęłam się w kłębek, położyłam głowę na jego kolanach i obudziłam się w zupełnie innej rzeczywistości. Byłam poturbowana, a Rafał umierał na moich oczach. Los postawił przede mną wielkie wyzwanie – opowiada w „Vivie”.

Choć wydawało się, że po tych dramatycznych wydarzeniach Martyna nie wróci do swej pasji, stało się dokładnie na odwrót. Podróżniczka się nie poddała – i kiedy tylko zakończyła rehabilitację, zaczęła jeszcze bardziej ryzykowny projekt: zdobycie „korony Ziemi”. I udało się. To dało jej energię do stworzenia nowego cyklu programów telewizyjnych.

- „Kobieta na krańcu świata” to program, w którym ja-kobieta pokazuję różne miejsca na Ziemi oczami kobiet-bohaterek mojego programu, którym przyszło żyć w danym zakątku globu. Pokazywanie wyłącznie krajobrazów i architektury jest już chyba mało atrakcyjne dla widzów, którzy sami coraz częściej zapuszczają się w dalekie zakątki świata. Wychodzę z założenia, że to ludzie są najciekawsi – podkreśla w serwisie „Świat Zdrowia”.

Pragnienie stabilizacji

Bujna uroda sprawiła, że Martyna już jako nastolatka wzbudzała zainteresowanie płci przeciwnej. Jako wyjątkowo silna indywidualność, od razu jednak stawiała swym partnerom konkretne wymagania: „Nie licz na wiele. Kocham to, co robię, kocham moją filozofię życia i nie chcę jej zmienić. Jeśli decydujesz się iść dalej, to tylko na własną odpowiedzialność”. Nigdy jednak nie narzekała na brak chętnych. Pięć razy była zaręczona, a dwa razy odwołała ślub w ostatniej chwili.

Kiedy związała się z płetwonurkiem Jerzym Błaszczykiem, zaszła w ciążę. Było to dla niej samej dużym zaskoczeniem, bo wcześniej badała się i lekarze twierdzili, że raczej nigdy nie będzie miała dzieci. Tymczasem w 2008 roku na świat przyszła jej córka Marysia. Choć Martyna została mamą, nie zrezygnowała z podróży. Podczas jej nieobecności dziewczynką zajmował się jej tata. Niestety: w 2016 roku zmarł na raka. Wtedy cały ciężar opieki nad córką spadł na jej mamę.

Być może dlatego postanowiła stworzyć dla niej rodzinę. Dwa lata temu wyszła za mąż za podobnego sobie obieżyświata – Przemysława Kossakowskiego. Media oszalały na punkcie tej kolorowej pary, która wydawała się być wprost idealnie dobraną. Jakże było więc zdziwienie wszystkich, kiedy zaledwie pół roku od ślubu małżonkowie się rozstali. To był ewidentnie duży cios dla Martyny.

- Mam 47 lat i moja decyzja o stałym i tak poważnym związku była bardzo głęboko przemyślana. Podjęłam, jak sądziłam, najlepszą z możliwych i zamierzałam w niej wytrwać. Bo chodziło także o stabilizację dla mojej córki, którą wychowuję sama po śmierci jej taty, a odpowiedzialność i dane słowo są i zawsze pozostaną dla mnie wartościami nadrzędnymi. To nie ja zmieniłam zdanie, byłam bardzo zaskoczona, ale nie mam na to wpływu – wyznała w „Twoim Stylu”.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.