Marta Dębska: Biegi ultra są jak życie. Nie możesz przygotować się w pełni, mieć idealnego planu

Czytaj dalej
Fot. Archiwum prywatne
Marta Dębska, Jerzy Filipiuk

Marta Dębska: Biegi ultra są jak życie. Nie możesz przygotować się w pełni, mieć idealnego planu

Marta Dębska, Jerzy Filipiuk

By nie zwariować, uciekła z Warszawy do małej wioski w górach obok Krynicy. Tu może realizować swoje pomysły jako biegaczka ultra. Poznajcie Martę Dębską. Tak właśnie opowiada o sobie.

W życia wędrówce, na połowie czasu,
Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,
W głębi ciemnego znalazłem się lasu.

Tak zaczyna się „Boska Komedia”, którą napisał Dante Alighieri. Mimo że odzwierciedla stan ducha trzynastowiecznego włoskiego poety, nie mogłabym znaleźć lepszego cytatu do oddania istoty horrendalnie długich biegów ultra, podczas których śmiałkowie podejmują się z własnej nieprzymuszonej woli przejścia (a raczej przebiegnięcia) przez piekło własnych emocji, ograniczeń i słabości. Zapraszam do mojego ultra świata.

Obywatelka świata

Nazywam się Marta Dębska i mam 31 lat. Urodziłam się w Katowicach, ale całe dzieciństwo spędziłam w Mysłowicach i niy ma mi cudz ŏ ś l ōnsk ŏ godka, czyli nie jest mi obca śląska gwara. Śmieję się, że jestem bardziej obywatelką świata niż konkretnego kraju, bo odkąd wyprowadziłam się z domu, latami podróżowałam po Europie i Stanach Zjednoczonych, pracując dorywczo i szukając nowych, ciekawych znajomości.

W 2015 roku wróciłam do Polski i natychmiast przeprowadziłam się do Warszawy, gdzie przez wiele lat byłam związana ze światem IT i nowymi technologiami. Wydawało mi się, że „złapałam byka za rogi” w swoim wychuchanym, idealnym świecie na warszawskim Wilanowie. Na długie weekendy wyrywałam się w góry, a mogąc pracować zdalnie, często tygodniami nadawałam ze znalezionej przypadkiem samotni w sercu Beskidów.

Zauważyłam, że im dłużej byłam w stolicy, tym częściej i na dłużej z niej uciekałam - w góry, bo tam czułam się sobą, rozkoszując się chwilami samotności i absolutnej ciszy.

W 2017 roku zaczęłam nieśmiało stawiać kroki w biegach górskich. Najpierw były to kilkugodzinne wycieczki biegowe, a później pierwsze starty - w półmaratonach górskich i na dystansach 30-40 km. Wszystko dobrze żarło i nagle… zdechło. Hm, a raczej się nie udało. W moim pierwszym starcie na dystansie 100 km dostałam tak zwany DNF, czyli didn’t finish. Nie ukończyłam tego biegu. W 2018 roku podczas Biegu 7 Dolin została mi sprezentowana czerwona kartka na 88. kilometrze (12 kilometrów przed metą!), ponieważ przekroczyłam limit czasowy o… 4 minuty.

Wybory

Miałam wtedy dwa wyjścia: albo obrazić się na to całe bieganie, albo wziąć się w garść i coś z tego wynieść. Kiedy wróciłam do domu, a emocje opadły, postanowiłam, że w szczegółach opiszę moją relację z biegu. Założyłam bardzo podstawowego bloga i opublikowałam swoje wypociny, a link do posta umieściłam na biegowej grupie na Facebooku z prośbą o konstruktywny feedback. Spłynęły setki wiadomości i komentarzy. Skala przedsięwzięcia totalnie mnie przerosła, ale wyniosłam z tego bardzo dużo wniosków.

We wrześniu 2019 roku podjęłam się ponownie próby przebiegnięcia 100 km na tej samej trasie. Ukończyłam zawody z bardzo dobrym czasem, będąc na 88. kilometrze 4 godziny (!) wcześniej niż w poprzednim roku. Wtedy zaczęłam zauważać, jak wiele dobrego wydarzyło się w moim życiu dzięki decyzji o ponownym podjęciu się wyzwania. Wpadłam w ultra po uszy.

Zielone bieganie

Mijały kolejne lata, zdarzył się COVID-19, a ja wciąż biegałam, jeździłam na rowerze i uciekałam w góry. Mieszkałam i pracowałam w Warszawie, ale nie czułam się tam dobrze. Starałam się znajdować pozytywne strony, ale charakteru nie oszukasz. W międzyczasie rozwijałam bloga Zielonebieganie.pl, prowadziłam media społecznościowe i szukałam ludzi podobnych do siebie. Z początkiem 2022 roku założyłam kanał na YouTube, gdzie zaczęłam umieszczać tak zwane run vlogi, czyli krótkie filmiki przedstawiające rutynę mojego dnia, wyjazdy w góry, relacje z biegów.

Mimo że czułam się niewystarczająco dobra jako biegaczka, twórca treści i osoba odpowiedzialna za montaż materiałów, robiłam to wbrew wewnętrznemu kompleksowi. Z biegiem czasu okazało się, że filmy zaczęły mieć coraz szerszą publiczność, a ja coraz częściej słyszałam na ulicy, czy zawodach „Hej, zielone bieganie!”, co zawsze wywołuje ogromny u śmiech na mojej twarzy.

Kiedy nie biegałam i nie bywałam w górach, ucieczka w bloga albo YouTube dawały mi ogromną ulgę. Pozwoliło mi to przetrwać cięższe momenty w Warszawie, których kulminacja nastąpiła z początkiem 2022 roku. Moja bezsenność nasiliła się do tego stopnia, że nie mogłam spać po dwa, a nawet trzy dni z rzędu. Wtedy człowiek nie myśli trzeźwo, wierzcie mi. Czułam się jak kompletna życiowa porażka, która na dobrą sprawę nawet nie potrafiła się wyspać.

Treningi nie dawały mi już takiej frajdy, a ja coraz bardziej uciekałam w środki nasenne i antydepresanty, które choć na chwilę pozwalały mi na osiągnięcie relatywnego spokoju. Chodziłam od terapeuty do terapeuty, szukając sposobu na naprawienie siebie, bo jak to można mieć „wszystko” i czuć się tak nieszczęśliwą? Na pewno to we mnie leży jakiś problem.

Zmiana

Jako że mam naturalną inklinację do rozwiązywania problemów, wypruwałam sobie żyły, by siebie naprawić i kompletnie nie docierało do mnie, że ze mną jest wszystko OK, a środowisko, w którym byłam, działało na mnie destrukcyjnie.

W maju 2022 roku przelała się czara goryczy. Wiedziałam, że jeśli nie wyjadę z Warszawy, nie zacznę życia na nowo i nie zadbam o siebie, wyląduję w wariatkowie. Nie żartuję, po prostu chciałam osiągnąć spokój ducha.

Podjęłam decyzję, że wyjeżdżam ze stolicy i przeprowadzam się w góry. Po życzyłam samochód, spakowałam cały dobytek do środka, wrzuciłam rower na dach i pojechałam w kompletne nieznane.

Czułam, że dużo ryzykuję, bo przecież miałam pracę na miejscu w Warszawie, znajomych i „życie”. Ale co to za życie, kiedy człowiek przepełniony jest lękiem i gaśnie z dnia na dzień? W tamtym momencie, kiedy we wstecznym lusterku majaczyły warszawskie wieżowce, wiedziałam, że podejmuję jedyną słuszną decyzję - nareszcie wybrałam siebie.

Miejsce

Krynica-Zdrój leży na styku Beskidu Sądeckiego i Niskiego w dawnej krainie Łemków. To tutaj zaczęłam na nowo budować siebie i biegowo odżyłam. To tutaj znalazłam ludzi, którzy nie tylko akceptują mnie taką, jaką jestem, ale wspierają w moich szalonych pomysłach.

Odkąd postawiłam na siebie i czuję, że zmierzam w dobrym kierunku ze swoim życiem, powolutku wszystko zaczęło się układać

To nie jest tak, że nie mam problemów - powiedziałabym, że mam ich znacznie więcej niż w Warszawie. Wiem jednak, że sobie z nimi poradzę, czuję, że mam kontrolę nad swoim życiem i nie frustruję się tymi sprawami, które dzieją się ponad mną. A praca? Okazało się, że dobry pracownik jest w cenie i znaleźliśmy kompromis, czyli pracę zdalną z moimi dojazdami - teraz mieszkam w Polanach, maleńkiej wsi w gminie Krynica-Zdrój - raz w miesiącu jadę do Warszawy. Układ, który mi odpowiada i sprawia, że mogę żyć w górach, pracując sprzed komputera, a przez kilka dni w Warszawie nadrabiam zaległości w relacjach i spotkaniach z innymi ludźmi.

Bieganie w górach towarzyszyło mi od lat, ale od maja nabrało zupełnie nowej jakości. Każdą wolną chwilę od pracy spędzałam na szlaku. Już nie uciekam przed czymś, a raczej szukam czegoś nowego, nowej jakości i radości. W maju przebiegłam (po raz kolejny) trasę Biegu 7 Dolin, ale - uwaga! - nie w zawodach. Tak, przebiegłam „treningowo” 100 km i poprawiłam swój czas z 2019 roku o dwie godziny! Ogromną frajd ą było dla mnie to, że towarzyszyły mi osoby, których jeszcze miesiąc wcześniej kompletnie nie znałam.

Bieganie i przeprowadzka stały się fundamentem pięknych przyjaźni.

Alegoria życia

Piękno biegów ultra polega na tym, że stanowią alegorię naszego życia. Zaglądamy w najgłębsze stany naszej podświadomości podczas kilkunastu, a często kilkudziesięciu (!) godzin na szlaku. Nie można się przygotować na wyzwania tam czekające. Nie da się przygotować planu idealnego bez względu na nasze umiejętności w Excela lub fenomenalną wiedzę treningową.

Mówi się, że ultra wygrywa się głową. Jest w tym dużo prawdy, ale uważam też, że wyzbycie się swoich słabości podczas setek godzin treningu w górach jest świetną okazją do wzmocnienia pewności siebie i osiągnięcia tego poczucia, że niemożliwe nie istnieje.

Ciekawostką w ultra jest to, że wraz z wiekiem jesteśmy coraz silniejsi. Nie żartuję!

Mam zaledwie 31 lat i jestem podekscytowana tym, że w wieku powyżej 40 lat będę cholernie mocną zawodniczką. Zakładając, że wciąż będę biegała i rozwijała się w tym kierunku, doświadczenie zebrane podczas tych lat wraz z tysiącami przebiegniętych kilometrów pozwoli mi osiągnąć bardzo dobre wyniki. Śmieję się, że emerytura w bieganiu tak naprawdę nie istnieje - wystarczy, że odpalimy Google i pojawi nam się masa zdjęć osób po 70., 80., a nawet 90., które wciąż biegają i cieszą się życiem.

Pokora

Bieganie po górach niesie za sobą zmianę sposobu myślenia o sobie i o życiu. Przynajmniej ja mam takie odczucie. Jesteśmy bardziej pokorni wobec własnych niedoskonałości i ograniczeń, ale też nie składamy broni w ich przezwyciężaniu. Każdy trening w niepogodę, każde wyzwanie na trasie albo niesatysfakcjonujący rezultat na zawodach - to nowe doświadczenia, które sprawiają, że jesteśmy silniejsi (mentalnie!) na szlaku i w życiu.

Jednym z większych przeżyć dla mnie w tym roku był bieg na dystansie 240 km w ramach Dolnośląskiego Festiwalu Biegowego. Kiedy po raz pierwszy zaczęłam biegać w górach, obejrzałam dokument na temat tego biegu i pamiętam, że złapałam się za głowę, twierdząc, że trzeba być chorym psychicznie, by czegoś takiego się podjąć. A jednak w wieku 30 lat stanęłam na starcie tego szalonego biegu i wiedziałam, po prostu wiedziałam, że go ukończę.

Ukłony dla mojego zespołu suportowego, czyli moich najbliższych przyjaciół z Krynicy Zdroju, którzy wraz ze swoim pieskiem jeździli od punktu do punktu, dbając o moje odżywianie, picie i ogólny, pozytywny mental. Bez nich nie dałabym rady ukończyć tego biegu. Wskakuję po 49 godzinach na metę w Lądku-Zdrój i stwierdzam, że nie ma rzeczy niemożliwych. Po prostu - nie ma. Czy chciałabym ponownie przebiec taki dystans? Nie. Ale cieszę się, że to zrobiłam.

Byłam ciekawa reakcji swojego organizmu na dwie noce bez snu, ciągłe podążanie naprzód bez względu na okoliczności i walkę z bólem. Cieszy mnie fakt, że skończyło się bez ani jednego odcisku lub kontuzji. Żołądek współpracował, a głowa robiła to, co miała robić - być skupiona na każdym kolejnym kroku. Było sporo kryzysów, nie będę ukrywać.

Sęk w tym, aby się nie poddać i nie wątpić w to, że można dokonać czegoś tak niesamowitego. Ten bieg przesunął moją granicę wytrzymałości - przywykłam już do biegania w nocy, w deszczu, w błocie i w towarzystwie dziesiątek żółtych ślepi z leśnych gęstwin.

Każdy kolejny bieg po DFBG pokazał, że mentalnie i fizycznie jestem twardą sztuką. Jeszcze rok temu przebiegnięcie Łemkowyny na dystansie 150 km było dla mnie abstrakcją, czymś dla niezniszczalnych facetów po 40. A tu nagle startuję ja i wybiegam piąte miejsce wśród kobiet. Nadchodzi Piekło Czantorii i piekielne trzy pętle w Beskidzie Śląskim. Przybiegam jako druga, bardzo dobrze się bawiąc. Serio, nie żartuję.

Wiem, kim jestem

Reasumując, mam nadzieję, że wybaczycie mi lekki chaos myśli, czasami tak jest, ale gwarantuję Wam, że wszystko, o czym piszę, było prawdą i tylko prawdą. Bieganie ultra stanowi dla mnie najpiękniejszą formę bycia człowiekiem. Żadne zajęcie, żadna pasja, której się podejmowałam do tej pory, nie sprawiały, że docierałam do tak ukrytych myśli w mojej głowie. Wiem, że jestem lepszą wersją siebie dzięki tym wszystkim podjętym wyzwaniom, upadkom, porażkom, uśmiechom na szlaku i ludziom, którzy sami zaczęli się pojawiać, odkąd pogodziłam się z tym, kim jestem.

Jestem twardą sztuką - i nie boję się tego przyznać.

Marta Dębska, Jerzy Filipiuk

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.