Marian Eile: Twórca cywilizacji „Przekroju”

Czytaj dalej
Paweł Stachnik

Marian Eile: Twórca cywilizacji „Przekroju”

Paweł Stachnik

- Eile miał umiejętność dobierania odpowiednich ludzi. Wszyscy ci twórcy, którzy przecież nie do końca kochali stalinizm i komunizm, chcieli pisać do „Przekroju”, bo osoba redaktora naczelnego była dla nich jakąś elementarną gwarancją przedwojennej ciągłości oraz przyzwoitości - mówi Mariusz Urbanek, autor wydanej właśnie najnowszej biografii Mariana Eilego, zatytułowanej „Marian Eile. Poczciwy cynik z »Przekroju«”.

Urodził się we Lwowie, w statecznej rodzinie żydowskiego pochodzenia. Ojciec był z wykształcenia prawnikiem, z zawodu wojskowym - legionistą, potem pułkownikiem WP, wreszcie pracownikiem ministerstw. Tuż po I wojnie światowej Eilowie przenieśli się ze Lwowa do Warszawy. Tam Marian uczył się w znanym Gimnazjum im. Stefana Batorego, a następnie skończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Usiłował zostać adwokatem - praktykował w kancelarii, starał się o przyjęcie do Rady Adwokackiej - ale zdecydowanie bardziej pociągała go sztuka - malarstwo, scenografia, literatura.

Gdzieś w 1936 r. zaniósł swoje satyryczne rysunki Mieczysławowi Grydzewskiemu, redaktorowi naczelnemu „Wiadomości Literackich”, w tamtym czasie najważniejszego pisma kulturalnego w Polsce. Grydzewski rysunki zamieścił, więc Eile przyniósł następne, a potem jeszcze następne. W ten sposób został współpracownikiem, a z czasem pracownikiem etatowym „Wiadomości”. Wymyślał konkursy dla czytelników, robił humorystyczne fotomontaże, no i urządzał słynne witryny tygodnika, reklamujące kolejne numery.

Nie był kimś ważnym, ale praca w „Wiadomościach” była, jak złapanie Pana Boga za nogi: należał do pisma, w którym publikowały sławy: Tuwim, Słonimski, Wierzyński, Boy-Żeleński, Pawlikowska-Jasnorzewska… Redaktorska szkoła, jaką Eile odebrał od Grydzewskiego, przyda mu się potem podczas robienia „Przekroju”. Wiele zachowań i zwyczajów szefa przyjmie za własne i wprowadzi w krakowskiej redakcji.

Spełnione marzenie

Być może Eile doszedłby w „Wiadomościach” do jakiegoś poważniejszego stanowiska, ale wybuchła wojna. Jako oficer rezerwy wziął udział w kampanii wrześniowej. Był dowódcą plutonu w baterii artylerii przeciwlotniczej, z którą bronił Sandomierza. W połowie września dostał dezynterii i trafił do szpitala, dzięki czemu uniknął niewoli. Po wyzdrowieniu, jesienią 1939 r., przedostał się do okupowanego przez Sowietów Lwowa. Znalazł pracę scenografa w tamtejszym Państwowym Teatrze Miniatur. Latem i jesienią 1940 r. zespół teatru, a Eile razem z nim, odbył tournée po Związku Sowieckim. Występowali m.in. w Kijowie, Charkowie, Tyflisie i Moskwie.

We Lwowie Eile poznał dwie kobiety, z którymi związał się na całe życie. Katarzyna Grzymalska, córka architekta Wojciecha Grzymalskiego, profesora Politechniki Lwowskiej, w 1942 r. została jego żoną. Jej koleżanka, Janina Ipohorska, absolwentka filologii francuskiej na Uniwersytecie Jana Kazimierza, będzie później jego zastępczynią w „Przekroju” oraz wieloletnią uczuciową partnerką.

Po zajęciu Lwowa przez Niemców, by ukryć swoje żydowskie pochodzenie, Eile przyjął fałszywe nazwisko Kwaśniewski (w 1948 r. przyjmie je urzędowo). W tym samym roku razem z żoną przeniósł się do Radomia, gdzie pracował jako robotnik, malarz pokojowy i kreślarz w firmie budowlanej. Podobno w wolnych chwilach w zeszycie notował pomysły na pismo, które po wojnie chciał redagować.

I rzeczywiście, marzenie Mariana Eilego spełniło się. W styczniu 1945 r. w Łodzi, gdzie pracował jako scenograf, spotkał na ulicy Jerzego Borejszę, organizującego z ramienia nowych władz Spółdzielnię Wydawniczą „Czytelnik”. Borejsza kojarzył Eilego z „Wiadomości Literackich”, zaproponował mu więc redagowanie dodatku „Ilustracja Polska” do właśnie założonego w Krakowie „Dziennika Polskiego”. Eile propozycję oczywiście przyjął i pojechał do Krakowa. Miasto to stanie się odtąd jego miastem. Ze wszystkich, z którymi był związany - Lwowem, Warszawą, Paryżem - będzie bez wątpienia najważniejsze.
A wspomniany dodatek ilustrowany rychło odłączył się od „Dziennika” i został samodzielnym pismem. I tak właśnie w 1945 r. narodził się „Przekrój”.

Cztery strony „ogłoszeń”

Jak pisze Mariusz Urbanek, nazwę nowego pisma wymyślił najprawdopodobniej sam Eile. Tygodnik miał dawać czytelnikom „przekrój zagadnień, którymi żyje społeczeństwo budujące nowe życie”. Pierwszy numer ukazał się 15 kwietnia 1945 r. i miał osiem kartek niewielkiego formatu. Redakcja mieściła się w Pałacu Prasy przy ul. Wielopole 1, a latem 1946 r. przeniosła się do trzypokojowego mieszkania na piętrze budynku Drukarni Narodowej przy dzisiejszej ul. Piłsudskiego.

Zespół tworzyli Eile jako redaktor naczelny, Janina Ipohorska jako jego zastępczyni oraz redaktorzy: Stefan Kisielewski (gdy odszedł do „Tygodnika Powszechnego” zastąpił go Jerzy Waldorff), Leopold Tyrmand (od 1946 r.), Ludwik Jerzy Kern (od 1948 r.). Byli też rysownicy: Karol Ferster, Antoni Uniechowski, Zbigniew Lengren, Janusz Maria Brzeski (zaprojektował winietę „Przekroju”), a potem Daniel Mróz.

W intencji decydentów „Przekrój” miał być pismem atrakcyjnym, traktującym o kulturze, literaturze, sztuce i kinie, w dodatku wysokonakładowym i kolorowym. Nic jednak za darmo. Atrakcyjność miała przyciągać czytelników i zjednywać ich dla nowej władzy. Dlatego w każdym numerze trzy-cztery pierwsze strony przeznaczone były zawsze na wiadomości polityczne (zwykle agencyjne, czasem tworzone w redakcji). Pisano tam o postępach w odbudowie kraju, współpracy ze Związkiem Radzieckim, kolejnych partyjnych plenach, walce z wrogami ustroju, knowaniach imperialistów z Zachodu itd. To był trybut, jaki „Przekrój” płacił, żeby móc być „Przekrojem”.

- Oczywiście, stopień zideologizowania tych wiadomości zmieniał się w zależności od czasów. W latach 40. i 50. tygodnik był bardzo upolityczniony. Przyznam, że było dla mnie bardzo zaskakujące, jak bardzo był wtedy upolityczniony przy swojej późniejszej legendzie pisma nieuwikłanego. Atakowano podziemie, Kościół, emigrację… Paradoksalnie jednak nie zaszkodziło mu to, bo ludzie i tak chcieli „Przekrój” czytać, zdając sobie sprawę, że teksty polityczne to konieczny warunek ukazywania się pisma - tłumaczy Mariusz Urbanek.

Sam Eile dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Tak mówił o tym jednemu ze współpracowników: „- Pamiętaj, Andrzej, że żadne pismo na świecie nie może się utrzymać bez ogłoszeń. Daję w numerze cztery strony ogłoszeń, żeby »Przekrój« mógł wychodzić i żebym na pozostałych stronach mógł drukować to, co chcę”. Ten sposób się sprawdzał, bo po czterech politycznych kolumnach rzeczywiście „zaczynał się prawdziwy »Przekrój«”.

Świetne nazwiska

Od samego początku znakiem rozpoznawczym tygodnika była kultura. Publiczność mogła przeczytać o literackich, muzycznych, malarskich i teatralnych nowościach. Punktem odniesienia była oczywiście w dużej mierze kultura zachodnia, więc Polacy dowiadywali się, kim są Picasso, Borges, Ionesco, Strindberg, co gra Duke Ellington, jak śpiewa Ella Fitzgerald, co nosi się w Paryżu i Rzymie oraz jakie filmowe gwiazdy są właśnie na topie.

Drugą zaletą pisma były świetne krajowe nazwiska, które w nim publikowały. Mariusz Urbanek pisze, że tylko w pierwszym roku istnienia na łamach pojawili się m.in.: Jarosław Iwaszkiewicz, Władysław Broniewski, Czesław Miłosz, Jan Parandowski, Antoni Słonimski, Leopold Staff, Ksawery Pruszyński. Debiutowali Kazimierz Brandys i Stanisław Dygat, pisywali Zofia Nałkowska, Jerzy Szaniawski, Witold Gombrowicz, Jerzy Andrzejewski, Maria Dąbrowska, Melchior Wańkowicz, Stanisław Lem, Jan Brzechwa. Potem tygodnik dorobił się własnych sław: Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego (którego talent rozkwitł właśnie w „Przekroju”), Ludwika Jerzego Kerna, Sławomira Mrożka (przeszedł z „Dziennika Polskiego”), Daniela Mroza.

- Eile miał umiejętność dobierania odpowiednich ludzi. Wszyscy ci twórcy, którzy przecież nie do końca kochali stalinizm i komunizm, chcieli pisać do „Przekroju”, bo osoba redaktora naczelnego była dla nich jakąś elementarną gwarancją przedwojennej ciągłości oraz przyzwoitości - tłumaczy Mariusz Urbanek.

Wszystko to sprawiało, że popularność pisma rosła. Rósł też nakład: z 50 tys. egzemplarzy już po kilku latach doszedł do 350 tys., a potem sięgnął pół miliona. Tygodnik przynosił wydawcy - Spółdzielni „Czytelnik”, od 1951 r. Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej „Prasa” - duże zyski. Mimo wysokiego nakładu kupienie go bywało trudne, bo pismo błyskawicznie się rozchodziło. Było też popularne w ZSRR, a przedstawiciele tamtejszej inteligencji uczyli się polskiego, by za pośrednictwem „Przekroju” mieć kontakt z kulturą zachodnią.

Czytelnicy kochali ostatnią stronę „Rozmaitości” z rysunkowymi przygodami prof. Filutka, „Humorem zeszytów” i wierszem Ludwika Jerzego Kerna, „Myśli ludzi wielkich, średnich oraz psa Fafika” tworzone przez Eilego, „Demokratyczny savoir-vivre” Jana Kamyczka (czyli Janiny Ipohorskiej), modowe porady Barbary Hoff i inteligentne krzyżówki. Eile powtarzał, że trzeba robić pismo tak, by „mogła je czytać bardzo inteligentna sprzątaczka, prosty profesor i prymitywny minister”. Tygodnik wyróżniał się też charakterystyczną szatą graficzną - winietami, ozdobnikami, ramkami, rysunkami, fotografiami, okładkami. A rozcinanie stron przed lekturą stało się rytuałem.

Apodyktyczny i stanowczy

„Przekrój” w dużej mierze był pismem autorskim, pismem Mariana Eilego. Jako redaktor naczelny zamawiał, pisał, czytał i redagował teksty, dobierał rysunki i zdjęcia, makietował kolumny, pilnował składu i druku. „Nie robił właściwie nic innego niż redagowanie »Przekroju«” - cytuje prof. Jana Błońskiego (pracownika redakcji w latach 1950-1960) Mariusz Urbanek. Do pracy przychodził wcześnie rano, wychodził późnym popołudniem, by zabrać się w domu do rysunków do nowego numeru.
W redakcji siedział przy zawalonym papierami biurku, niedbale ubrany, zawsze w rozdeptanych pantoflach, łysiejący, w grubych okularach. Wzorem Grydzewskiego, był apodyktyczny i stanowczy. Do niego należała ostateczna decyzja w sprawie tekstów, rysunków, zdjęć, układu kolumn. Teksty bezlitośnie skracał, przerabiał, ulepszał. „Nie ma takiego artykułu, który nie mógłby być krótszy”, powtarzał. „Skróć o trzy czwarte, wtedy ci może wydrukuję”, mówił autorom.

Brak politycznej gorliwości i zapatrzenie w Zachód sprawiały, że „Przekrój” przez całe lata był krytycznie oceniany przez władzę. Pismo wydawane przez partyjny koncern, nie do końca odpowiadało partyjnym decydentom. Wiele razy krytykowano je w Biurze Prasy KC PZPR, Eile często musiał jeździć do Warszawy, wysłuchiwać pretensji i tłumaczyć się. Redakcji przyglądała się uważnie Służba Bezpieczeństwa, atakowały ją inne, bardziej pryncypialne partyjne tytuły. Co jakiś czas pojawiały się plotki, że tygodnik zostanie zlikwidowany.

- Na szczytach wokół „Przekroju” toczył się rodzaj gry. Byli tam tacy, którzy chcieli zmienić go w narzędzie komunistycznej propagandy i zapewne w ten sposób szybko zabić tytuł. Inni jednak uważali, że posiadanie pisma, które ma pół miliona nakładu i jest chętnie czytane przez ludzi nie zawsze życzliwych władzy, stanowi dla tejże władzy korzyść. Twierdzili, że „Przekrój” w takim kształcie coś władzy załatwia, a mianowicie - wizerunek. Mogli mówić: „Nie jesteśmy tacy okropni, skoro wychodzi u nas takie pismo. Nie jesteśmy tacy, jak towarzysze radzieccy ani tacy jak enerdowcy, skoro wychodzi u nas »Przekrój«” - wyjaśnia Mariusz Urbanek.

Istniało przekonanie, że protektorem tygodnika jest pochodzący z Krakowa i mający opinię człowieka inteligentnego premier Józef Cyrankiewicz. Sam Eile do partii nie należał i pilnował, by w redakcji pracowało nie więcej niż dwóch partyjnych redaktorów. Gdyby było ich trzech, mogliby założyć podstawową organizację partyjną, powtarzał. Czarne chmury nad „Przekrojem” zaczęły się zbierać w latach 60. Pod koniec 1967 r. coraz silniej krążyła plotka, że ma zostać zlikwidowany. Podobno poczta przestała przyjmować zamówienia na prenumeratę na rok następny. Ale jak się okazało, tygodnik przetrwał. Posadę stracił jego redaktor naczelny.

Zmęczenie materiału

W czerwcu 1967 r. Władysław Gomułka wygłosił na Kongresie Związków Zawodowych w Warszawie przemówienie, w którym zaatakował mieszkające w Polsce osoby pochodzenia żydowskiego. W kraju zaczęła się antysemicka nagonka. „Kierownik Biura Prasy KC PZPR Stefan Olszowski wymienił »Przekrój« wśród pism, które unikają zaangażowania w ruch oczyszczania Polski z elementów obcych. Eile zaczął się pakować” - pisze Mariusz Urbanek. W marcu 1969 r. redaktor wyjechał do Paryża na trzytygodniowy urlop. Po jego upływie nie wrócił do kraju.

Udało mu się nawiązać współpracę ze znanym paryskim dziennikiem „France-Soir”. Zamieszczał w nim znane z „Przekroju” „Myśli psa Fafika”. Zarabiał jednak niewiele i klepał biedę. Kontaktu z Polską nie zerwał. Do RSW „Prasa” przesyłał prośby o przedłużenie urlopu, co jakiś czas odbywał rozmowy z pracownikami ambasady obiecując, że wróci do Polski. Jesienią 1969 r. wysłał do Warszawy list ze swoją rezygnacją z funkcji naczelnego. Krótko po tym z redakcji zwolniono Ipohorską, która rozstanie z Eilem i utratę pracy przypłaciła załamaniem psychicznym.

Dlaczego wyjechał i złożył rezygnację? - Istnieje coś, co się nazywa zmęczenie materiału. Po dwudziestu latach Eile był zmęczony ciągłą walką o zachowanie „Przekroju” w takim kształcie, w jakim go sobie wymarzył. Doszło do tego coś, co dla wielu osób było szokiem, czyli nagły wybuch na pełną skalę antysemityzmu, i to antysemityzmu państwowego. Czara goryczy się przelała - mówi Mariusz Urbanek.

Do kraju wrócił w listopadzie 1970 r. Do „Przekroju” wrócić nie mógł. Zamieszkał w kawalerce w bloku przy ul. Litewskiej w Krakowie, gdzie urządził sobie pracownię. Żył skromnie. Zajął się swoją pasją, czyli malowaniem obrazów, wykładał na krakowskiej ASP, ilustrował książki. Od 1972 r. przygotowywał w „Szpilkach” satyryczną kolumnę „Franciszek i inni”, na której dwie mrówki (Franciszek i Małgosia) prowadziły filozoficzne rozmowy. Robił też cykl fotograficzny pt. „Sceny historyczne”, w którym parodiował znane wydarzenia z dziejów. Zmarł w swojej krakowskiej pracowni 2 grudnia 1984 r. Na stole leżały odbitki kolumn „Przekroju” z wywiadem, jakiego mu udzielił. Przed śmiercią robił korektę.

„Gdyby nie ten cholerny, haniebny rok 1968. Gdyby nie tamten rok, być może umarłby w gabinecie redaktora naczelnego »Przekroju«, kończąc korektę dwa tysiące któregoś numeru ukochanego pisma. Bo właśnie taka powinna być śmierć jednego z największych redaktorów naszej polskiej prasy” - czytamy w książce opinię członka redakcji tygodnika Kazimierza Koźniewskiego.

Ogromny wpływ

Marian Eile został pochowany na cmentarzu Rakowickim. Na pogrzeb przyszło dużo ludzi, redakcja, czytelnicy. Przemówił ówczesny redaktor naczelny tygodnika Mieczysław Czuma, który powiedział, że umarł redaktor największego pisma na wschód od Łaby.
- Nie mam wątpliwości, że wpływ „Przekroju” na polskie społeczeństwo był ogromny. Musimy sobie uzmysłowić, jak wyglądało wtedy polskie społeczeństwo. Inteligencja i kulturalne elity stanowiły niewielki procent po eksterminacji urządzonej przez hitlerowców i Sowietów podczas wojny. Dzięki możliwości kształcenia tworzyła się nowa powojenna inteligencja, a „Przekrój” zyskiwał nowych odbiorców. To do nich tygodnik kierował swoje treści. Była to mądra działalność pedagogiczna, próba nauczenia czytelników kultury i zasad zachowania, bez dawania im do zrozumienia, że są głupsi czy gorzej wykształceni - mówi Mariusz Urbanek.

- Pojawiło się określenie „cywilizacja »Przekroju«”, użyte przez Gałczyńskiego, a później stosowane przez krytyków w znaczeniu pejoratywnym, jako synonim prostej i niezbyt wyrafinowanej kultury. Tymczasem Eile rzeczywiście stworzył cywilizację „Przekroju” w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu, która stała się bliska tysiącom czytelników. Podczas pracy nad książką przekonałem się ze smutkiem, że nazwisko Eile nic nie mówi wielu osobom, natomiast tytuł „Przekrój” kojarzą wszyscy. I kojarzą go pozytywnie - dodaje.

Paweł Stachnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.