Marek Tischner, bratanek słynnego księdza: muszę być trochę jak dr Dolittle
Jego stryj, ksiądz Józef Tischner, był jednym z najsłynniejszych kapłanów i filozofów w Polsce. Marek Tischner poszedł inną drogą: został weterynarzem, specjalizującym się w leczeniu i rozrodzie koni. Ale dryg do syntezowania myśli ma we krwi.
Podróże dają to, czego nie znajdzie się na żadnych uniwersytetach. Ogromną wiedzę o innych ludziach. A życie, tak naprawdę, polega na tym właśnie, by wciąż uczyć się o drugim człowieku - tę myśl lekarz weterynarii, Marek Tischner, formułuje gdzieś na początku naszego spotkania w stacji gospodarczej Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie (przerywanego kilka razy - a to pobieraniem krwi od hodowanych tu koników polskich, co trzeba zrobić punkt o 11, a to wyjazdem na pomoc pracownikowi, któremu w polu, przy sianokosach, zepsuła się maszyna).
Marek Tischner ma w twarzy wiele ze swojego słynnego stryja: podobne spojrzenie, mimikę, uśmiech. Ale jego droga jest kompletnie różna.
Wybory
Ich rodzinny dom zawsze był pełen ciekawych ludzi: naukowców, którzy przyjeżdżali do stryja i ojca (profesora, specjalisty od rozrodu zwierząt), gości z zagranicy, duchownych. Ludzi ceniących wolność i honor, który czasem (jak za góralami powtarzał Józef Tischner) „kostuje piniondze, ale fto mo honór, temu piniondze som jest nic”.
Jak wyglądały początki bratanka Tischnera w zawodzie weterynarza, dlaczego zdecydował się na konie i jak spędził czas w luksusowych posiadłościach na środku pustyni. O tym w dalszej części tekstu.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.