Marcin Kozioł: Czytelnik uczy się razem z bohaterami

Czytaj dalej
Fot. Katarzyna Chrzanowska-Kozioł
rozm. Ryszarda Wojciechowska

Marcin Kozioł: Czytelnik uczy się razem z bohaterami

rozm. Ryszarda Wojciechowska

Wydawcę pierwszej książki znalazłem sam, kiedy miałem 15 lat. W tajemnicy przed rodzicami - mówi Marcin Kozioł, autor sensacyjnych książek dla dzieci i młodzieży.

Nie dziwię się, że ktoś, kto opublikował pierwszą książkę, mając zaledwie piętnaście lat, a jako szesnastolatek został pierwszym polskim stypendystą szkockiej uczelni Gordonstoun, pierwowzoru magicznego Hogwartu z powieści „Harry Potter”, również pisze dla dzieci. Był Pan skazany na to pisanie?
Nie tyle na pisanie, co na tworzenie. Już jako dziecko lubiłem tworzyć. Jako sześciolatek napisałem swoją pierwszą przygodową książeczkę. Oczywiście, nigdy nie została wydana, ale przetrwała i jest gdzieś w rodzinnych archiwach. Uwielbiałem bawić się w teatr i organizowałem domowe przedstawienia dla rodziny i sąsiadów. Nic więc dziwnego, że kiedy dostałem się do Gordonstoun i zobaczyłem, że w kampusie jest prawdziwy teatr i wykształceni w Oksfordzie profesorowie, postawiłem sprawę jasno. Zmieniam fizykę na teatr! Szkoła chwilę się opierała. Przecież stypendium otrzymałem między innymi za książki o… programowaniu komputerów, ale w końcu pozwolono mi tworzyć. No i tworzyłem - na koniec szkoły wystawiłem krótką farsę na edynburskim festiwalu i jednocześnie miałem prezentację w Muzeum Nauki w Edynburgu. Stworzyłem program do analizy danych z kosmosu na stażu w Królewskim Obserwatorium Astronomicznym w Edynburgu. Czy to na scenie, czy przed komputerem - tworzyłem… Wyobrażałem coś sobie i pisałem. Raz sztukę, raz program komputerowy. Dopiero dwie dekady później zająłem się pisaniem książek przygodowych.

Dla dzieci i młodzieży…

Tak. Nawet przez chwilę nie pomyślałem o tym, by pisać dla dorosłych. Chyba dlatego że ocaliłem w sobie sporo z tego twórczego dziecka, które nie wie, że czegoś się nie da… Poza tym zawsze lubiłem książki przygodowe dla młodzieży. Sięgałem po nie także już jako dorosły.

Pana książka „Skrzynia Władcy Piorunów” znalazła się na liście lektur dla klasy czwartej, piątej i szóstej szkoły podstawowej, chociaż to mieszanka powieści detektywistycznej i przygodowej. Czy to jest ten klucz, który może otworzyć serca i głowy młodych ludzi na czytanie?
Dzieci kochają przygodowe historie. I zagadki! Pamiętam, jak sam w dzieciństwie z wypiekami na twarzy czytałem „Pana Samochodzika” Zbigniewa Nienackiego albo podróżnicze książki - moje ulubione - Alfreda Szklarskiego. „Skrzynia Władcy Piorunów” to opowieść o nastolatkach, którzy trochę przez przypadek stają się detektywami. Wmieszani w ciąg różnych wydarzeń muszą zmierzyć się z groźnymi przeciwnikami, by uratować porwanego ojca jednego z dwojga młodych bohaterów. Wartka akcja ma wciągnąć czytelnika. Ale nie tylko ona jest kluczem do zaciekawienia.

Bohaterowie łamią szyfry…

Właśnie. Żeby rozwiązać detektywistyczną zagadkę, nie wystarczy tylko spryt i odwaga. Bohaterowie muszą użyć wiedzy, także naukowej, dedukować, a w końcu nauczyć się łamać szyfry. Czytelnik uczy się tego razem z bohaterami.

Szyfrowanie jest ważnym elementem tej książki i kolejnych części serii „Detektywi na kółkach”, którą ta książka otwiera.
Może ktoś kiedyś zaszyfruje wypracowanie na temat tej lektury…

Już kiedyś zaproponowałem coś takiego czytelnikom podczas spotkania autorskiego w szkole. Czekam na pierwszego ucznia, który ten pomysł zrealizuje. A jeszcze bardziej na nauczyciela, który stanie na wysokości zadania i takie wypracowanie odszyfruje.

W książce pojawia się też Nikola Tesla - wielki odkrywca. Dlaczego Tesla?
Współczesna intryga splata się z wydarzeniami sprzed ponad wieku. Ich głównym bohaterem jest właśnie Nikola Tesla, bez którego nasz świat prawdopodobnie wyglądałby inaczej. To jemu zawdzięczamy upowszechnienie prądu przemiennego i zasilanych nim urządzeń. Prąd w domach zwykłych - a nie tylko najbogatszych - ludzi zmienił świat.

Bez tego nie rozwinąłby się tak szybko...
Oczywiście. Za wynalazkami Tesli szły kolejne. Inspirował innych. To on zbudował pierwszy zdalnie sterowany model łodzi podwodnej, roboty kroczące i latające, także sterowane radiem. Być może nie byłoby też radia, gdyby nie Nikola Tesla. Mało kto o tym pamięta, że to Tesla wynalazł je jako pierwszy. Spóźnił się ze złożeniem wniosku patentowego. Uprzedził go Marconi, który w swojej pracy opierał się na wcześniejszych patentach Tesli. Ale to Marconi przeszedł do historii jako wynalazca radia. Tesla długo się z nim o to procesował. I wygrał. Tyle że sąd przyznał mu patent już po śmierci. Tesla to postać jakby wyjęta z powieści science fiction… Od dziecka miewał wizje. I tysiąc różnych niecodziennych natręctw. Przepuszczał przez siebie prąd ku przerażeniu widzów. Dał się fotografować przy „wywoływanych” w laboratorium piorunach. Niektóre historie o nim brzmią fantastycznie, jakby były wymyślone. Tymczasem są prawdziwe. W książce przypominam dobrze udokumentowane wydarzenia, także z niezwykłego dzieciństwa tego odkrywcy. Do mojej książki pasował idealnie - wiem, że intryguje, a to sprawia, że czytelnik może zainteresuje się także dziedziną nauki, którą się zajmował.

Ciekawi są także współcześni dziecięcy bohaterowie książki. Na przykład czternastoletnia Julka poruszająca się na wózku inwalidzkim. To nie jest zwyczajne, że autor powieści przygodowej dla dzieci czyni bohaterką niepełnosprawne dziecko.
Julka jest jedną z trzech głównych postaci i porusza się na wózku, który ona sama nazywa czterokołowcem. Ale to nie jest książka o niepełnosprawności. Niepełnosprawność jest częścią tego świata i moja bohaterka po prostu porusza się inaczej niż większość ludzi. To, że jest niepełnosprawna, nie zmienia jej życia w taki sposób, żeby nie mogła realizować marzeń. Julka marzy, żeby być detektywem, odkrywcą, i te swoje marzenia realizuje znakomicie, mimo pewnych oczywistych utrudnień. Dla autora taka bohaterka to też pewne wyzwanie. Książka ma wartką akcję, wiele się dzieje, są dynamiczne pościgi, zwroty akcji, więc trzeba uruchomić wyobraźnię, żeby uwzględnić te wszystkie ograniczenia. Ale czytelnik uświadamia sobie dzięki Julce, że nie ma rzeczy niemożliwych, że wszystko można. Tylko trzeba znaleźć odpowiednie rozwiązanie.

Julkę łączy też szczególna więź z psem asystującym labradorem, który pamięta swoje poprzednie wcielenia. To kolejny bohater książki.
Ma swojego protoplastę w świecie rzeczywistym. Spajk jest psem Marka Sołtysa, zwanego Szalonym Wózkowiczem, znanej postaci, która prowadzi działalność edukacyjną w Polsce. Odwiedza szkoły i opowiada o życiu osób niepełnosprawnych. Spajk jest więc psem z krwi i kości. A w książce - przypomina sobie okruchy, sceny jakby z innej rzeczywistości. Nie wie, skąd to się bierze, więc uznaje, że może to z poprzednich wcieleń. Ale jego relacja z Julką nie jest magiczna, choć na pewno niezwykła. Jak pewnie większość psów asystujących ze swoją panią rozumie się bez słów. A te wspomnienia czynią go mądrzejszym i sprytniejszym, dzięki czemu może odegrać niemałą rolę w rozwiązywaniu zagadek.

Jest też Tom, bohater, który m.in. czuje zapachy... słów, kolorów.
Często podczas spotkań w szkołach pytam, czy te doświadczenia Toma, o których czytali, to według nich tylko wytwór mojej fantazji. I większość odpowiada, że tak. Że to musi być wymyślone. I wtedy im mówię, że Tom ma zdolność synestezji. Że synestezja jest powszechnym zjawiskiem i mniej więcej cztery procent ludzi na świecie wykazuje jakieś zdolności synestetyczne, które sprawiają, że wrażenia odczuwane przez jeden zmysł mają wpływ na inny zmysł. Tacy ludzie mogą więc czuć zapach kolorów albo smak słów. Nierzadko ludzie długo nie wiedzą, że to ich doświadczenie jest niezwykłe dla innych. A czasami nasilenie tego zjawiska jest niewielkie i właściwie umyka uwadze. Zdarza się, że podczas tych spotkań jakiś uczeń wstanie i publicznie opowie o swoich zdolnościach. Częściej ktoś przychodzi jednak już po spotkaniu, jakby się wstydził tej swojej nadzwyczajności.

„Skrzynia Władcy Piorunów” jest pierwszą częścią z serii „Detektywi na kółkach”. Już za chwilę pojawi się w księgarniach „Tajemnica przeklętej harfy”.

I znowu wprowadzam historyczną postać, przypominam o wydarzeniach opartych na faktach. To będzie postać, która ma na swoim koncie wybitne osiągnięcia. Ale tym razem jest związana z badaniem starożytnego Egiptu. I co zrozumiałe - będzie to postać niezwykła, której życiorys będzie wydawał się zmyślony. A jednak opowieść oparta jest na relacjach biograficznych, na wypowiedziach bohaterki i autentycznych nagraniach. Natomiast nasi detektywi na kółkach wybiorą się na wakacje do Egiptu i tam trafią na ślad pewnej starej mapy, która być może zaprowadzi ich do niezwykłych odkryć. Ale na razie nic więcej nie zdradzę.

Pan sam ma życie jak z powieści przygodowej. Stypendysta szkockiej uczelni Gordonstoun, będącej pierwowzorem magicznego Hogwartu - nie powiem, rozbudza wyobraźnię.
Zaczęliśmy od tego, że zawsze lubiłem i chciałem tworzyć. Wydawcę pierwszej książki, dla fanów mikrokomputerów, znalazłem sam, kiedy miałem 15 lat. Zrobiłem to w tajemnicy przed rodzicami. Byli nieźle zdziwieni, kiedy wydawca przyniósł pudło z egzemplarzami autorskimi i wręczył je tacie, myśląc, że to on jest autorem. Potem zgłosiłem się do wówczas pionierskiego programu stypendialnego, który pozwala licealistom na dwa ostatnie lata nauki wyjechać za granicę. Miałem to szczęście, że jako pierwszy Polak trafiłem do Gordonstoun, do szkoły na północy Szkocji, którą odwiedzała później autorka serii książek o Harrym Potterze J. Rowling. Kampus szkoły obejmuje wiele bardzo starych budynków postawionych za czasów alchemika sir Roberta Gordona. To czyni to miejsce jeszcze bardziej magicznym. Nic dziwnego, że mogło prawdopodobnie posłużyć jako inspiracja do stworzenia literackiego Hogwartu.

Ale ta szkoła jest też wyjątkowa także z innego powodu.
To prawda. Od II wojny światowej większość męskich członków rodziny królewskiej była wysyłana na naukę właśnie do Gordonstoun. Ja, na przykład, chodziłem na zajęcia z biznesu z Peterem Phillipsem, najstarszym wnukiem królowej Elżbiety II, synem księżniczki Anny. Tę szkołę skończył też jego dziadek - książę Filip i wszyscy jego synowie, łącznie z księciem Karolem.

I ta szkoła dawała też fantastyczne możliwości.
Niesamowite. Była szkolna straż pożarna, w której uczniowie gasili prawdziwe pożary w okolicznych wioskach. Mieliśmy jacht, każdy musiał popłynąć na atlantycki rejs, podczas którego pracowało się i w dzień, i nocą. Nie było obijania się. Był niezwykły departament informatyczny, w którym byłem stałym gościem. Ale też departament teatralny, w którym spędzałem chyba jeszcze więcej czasu. Mogłem połączyć dwie wielkie pasje - zamiłowanie do komputerów i do sztuki. Mogłem tworzyć!

I to dzięki teatrowi wystąpił Pan przed samą królową Elżbietą II. To musiało być intrygujące.
O mało nie wpadłem w objęcia królowej. Kiedy zapowiedziano przyjazd Elżbiety II do szkoły, zostałem wytypowany jako jeden z kilkorga uczniów studiujących dramaturgię do udziału w kameralnym występie i teatralnej improwizacji przed królową. Krótka inscenizacja połączona była z pokazem tanecznym. A w tańcu nie byłem specjalnie utalentowany. Ale proszę bardzo... miałem okazję zatańczyć w inscenizacji przed królową. Jednak ktoś bardzo zadbał o to, żeby wszystko na przyjazd królowej błyszczało i zbyt mocno wypastował podłogę. Podczas tańca poślizgnąłem się. I prawie wylądowałem w objęciach królowej. Ale uniknąłem skandalu. Po przedstawieniu królowa Elżbieta II podeszła do mnie, spytała, skąd jestem, i obdarzyła takim babcinym uśmiechem, jakby chciała powiedzieć: „nic się, chłopcze, nie stało”. Ale to wspomnienie będzie już na zawsze ze mną.

Jakieś jeszcze wspomnienia z tej szkoły?

Niektóre uwiecznię kiedyś w książce dla dzieci i młodzieży. Wspomnę tylko, że mój akademik leżał tuż obok siedemnastowiecznego cmentarza. I raz miałem chyba spotkanie z duchami… Ale obiecałem im, że będę milczał, więc nic więcej nie powiem.

Zapytam prowokacyjnie, nie żałuje Pan, że nie wymyślił takiego „Harry’ego Pottera” sam? Byłby Pan dzisiaj czytanym przez miliony i bogatym w miliony człowiekiem.
Pieniądze to nie wszystko. Ale kto wie, może któraś z moich serii będzie kiedyś popularna nie tylko w Polsce?! Oczywiście, tak wielka międzynarodowa sława zdarza się rzadko. Nie myślę o niej ani nie marzę. Takich rzeczy nie da się zaplanować. Rowling też nie planowała. Zresztą, nie mam czego żałować. Kiedy zacząłem pisać „Skrzynię Władcy Piorunów”, a było to prawie sześć lat temu, nie mogłem przewidzieć faktu, że oto książka, która wychodzi spod mojego pióra, a dokładniej z mojego komputera, za kilka lat stanie się lekturą szkolną. To kompletnie nie mieściłoby mi się wtedy w głowie. Proszę sobie wyobrazić, że przeglądałem niedawno listę lektur. I jeśli chodzi o klasy starsze - siódme i ósme - nie znalazłem w spisie lektur ani jednego żyjącego obecnie autora. A w przypadku lektur dla klas czwartych, piątych i szóstych to na palcach jednej ręki można policzyć autorów, którzy są nadal żyjącymi pisarzami. Powiem szczerze, znaleźć się w takim gronie to olbrzymi zaszczyt. I to jest dla mnie coś zupełnie niesamowitego.

rozm. Ryszarda Wojciechowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.