Marcin Kędryna

Marcin Kędryna: Habemus Sołtysam!

Marcin Kędryna: Habemus Sołtysam!
Marcin Kędryna

Wypełniłem obywatelski obowiązek. Wziąłem czynny udział w wyborze sołtysa mojej wsi. Mimo propozycji, nie stać mnie było na to, by wziąć udział bierny. Nie stać mnie było, bo wcześniej wielokrotnie słyszałem, że migranci z wielkich miast dają się na tę funkcję namówić, mimo iż nie zdążyli poznać specyfiki swojej nowej małej ojczyzny. I często z tego wynika kłopot.

W wyborach wzięło udział 19 wyborców, z jakichś 200 pewnie uprawnionych. A kiedyś przychodziło i po osiemdziesiąt osób. Ludzie chyba przestają rozumieć do czego służy samorząd. W takiej Warszawie zamiast się zastanawiać, kto lepiej zarządzi miastem, kto ogarnie kwestie śmieci, zrobi tak, żeby remonty dróg nie paraliżowały całego miasta, głosują przekonani, że spoczywa na nich misja ratowania Polski przed złym Kaczyńskim. U nas, po prostu nie przyszli na głosowanie.

19 wyborców jednogłośnie wybrało panią Magdę, którą długo trzeba było namawiać do tego, by się wybrać dała. Innego kandydata nie było. Wedle Wikipedii, nasza wieś mogłaby w tym roku święcić osiemsetlecie, ale chyba jeszcze nikt tego nie zauważył.

Wybieraliśmy sołtysa, gdyż poprzedni się od nas wyprowadza. I - jak podkreśla - nie chodzi o to, że u nas nie jest fajnie. Trafił po prostu lepszy dom. Tak z siedemdziesiąt od nas na południe kilometrów. Poprzedni sołtys był sołtysem idealnym. Emerytowany żołnierz, czyli nudzący się facet w sile wieku. Jeździł po wsi na rowerze i ciągle coś organizował. Jak w wojsku. Organizował, planował i realizował. Przed gminnymi dożynkami przyszedł do mnie niby z prośbą, a zasadniczo z poleceniem, żebym załatwił coś od prezydenta na licytację. Prezydent dał pióro. Wylicytowano je za kwotę, za którą sołtys wyposażył kuchnię w naszym wiejskim klubie. Klub, czy jak się to innymi słowy nazywa, sala wiejska, to ważne miejsce. Można tam urządzić wesele albo wybory sołtysa. Jeżeli przejdzie zmiana prawa wyborczego, to może też tam będziemy głosować w krajowych wyborach, zamiast jechać do biblioteki w sąsiednim Ołoboku. Pięć kilometrów to niby nie jest wiele, ale samochód trzeba mieć, bo publiczny transport zajmuje się wyłącznie wożeniem dzieci do szkoły. No i przywożeniem ich z niej. Swoją drogą dla młodych miejskich lewicowców dysonansem poznawczym może zaowocować wiedza, że autobus, w którym jedzie dziesięć osób, zajmuje więcej miejsca niż trzy osobówki, w których te dziesięć osób zwykle dojeżdża do miasta. Zresztą właściwie każdy dłuższy pobyt na wsi, tylko niekoniecznie w jakiejś agroturystyce, zaowocuje takim dysonansem, który zaś może zaowocować radykalizacją poglądów. Radykalizacją prowadzącą na przykład do zaproponowania zakazu mieszkania na wsi. Bo właściwie po co ludzie mają na wsi mieszkać, skoro rolnictwo powinno być zakazane, bo przecież generuje tyle cieplarnianych gazów.

W każdym razie poprzedni sołtys był sołtysem wybitnym. Myślę sobie, że samorząd to idealne miejsce dla emerytowanych wojskowych. Zwłaszcza dla emerytowanych generałów. Dużo lepsze niż krajowa polityka. W samorządzie wojskowi zajmować się mogą czymś konkretnym, a do tego przez całe życie byli szkoleni. Czymś konkretnym, zamiast gadaniem głupot na dowolny temat. Może nie do końca taki dowolny, bo zwykle związany z kwestiami bezpieczeństwa. Bo, wbrew pozorom, wiele lat noszenia munduru, nawet z wężykami na epoletach, wcale nie musi dawać kompetencji do medialnych występów. Amerykanie uczą na swoich generalskich studiach polityki. My, jak nie uczyliśmy trzydzieści lat temu, tak nie uczymy i dzisiaj. Co widać.

Czekając na swoją kolejkę do głosowania, przeczytałem, że polskie Leopardy mają pojechać na Ukrainę. Kiedyś stały w Żaganiu, czyli na południe ode mnie. Można podejrzewać, że wtedy, w przypadku inwazji, nim by zdążyły dojechać na front, już by było po wszystkim. A tak będą miały szanse natłuc trochę rosyjskiej - tu będzie rusycyzm - techniki. Strzelają dwa razy dalej niż T-72. Do tego robią to w nocy. I - jak mi kiedyś tłumaczył pewien działonowy - trafiają praktycznie bez udziału człowieka. W 1944 roku zniszczenie jednego Tygrysa wymagało poświęcenia trzech Shermanów. Leopard to taki lepszy Tygrys. Ale lepszy bardziej niż T-72 jest od Shermana. Proporcje mogą być jeszcze lepsze. Zniszczony na Ukrainie rosyjski czołg na pewno się nie pojawi pod Warszawą, a co dopiero u nas, na zachodnich rubieżach kraju. Nasz były sołtys to czołgista, coś mógłby mieć na ten temat do powiedzenia, woli jednak rozmawiać o chodnikach, których we wsi brakuje. Ale jest szansa, że się w tym roku pojawią. Bo dokumentacja już jest.

Marcin Kędryna

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.