Chociaż miał zostać skrzypkiem, ostatecznie wybrał aktorstwo. Może to zasługa babci, która już za młodu widziała w nim przystojnego gwiazdora. Nigdy jednak nie chciał budować kariery wyłącznie na zwycięstwach w konkursach na „najpiękniejszych”.
Kiedy zaczynał przygodę z filmem, nazywano go „polskim Bradem Pittem”. Z czasem udowodnił jednak, że może się pochwalić nie tylko hollywoodzką urodą. Aż trudno uwierzyć – ale w tym roku stuknęła mu już czterdziestka. Właśnie oglądamy go na ekranach kin w filmie „Jak zostać gwiazdą”, gdzie jego postać to... przyprószony siwizną czarny charakter w średnim wieku.
- Nie jestem już tym przestraszonym chłopcem, którym byłem, który myślał sobie: „O Boże, jak tego nie zrobię, to nie będą mnie lubić, a ten mnie nie zatrudni”. Teraz staram się wsłuchać w to, czego ja chce i wtedy wchodzę w to albo mówię: „Przepraszam, ale nie chcę tego grać” - i nie boję się konsekwencji. Wiem, że nie robię nikomu krzywdy, do tego jestem w zgodzie ze sobą. A to jest dla mnie ważniejsze – mówi w Onecie.
Wychował się w rodzinie z mocnymi tradycjami patriotycznymi, mieszkającej w Stalowej Woli. Jego dziadek był w Armii Krajowej i po wojnie trafił w szpony Służby Bezpieczeństwa, która wyrywała mu paznokcie i wybijała zęby. Potem opowiadał te historie swoim wnuczkom, dlatego wojna długo śniła się małemu Maćkowi po nocach. Kiedy w domu Zakościelnych kawałek chleba upadł na ziemię, podnosiło się go i całowało na przeprosiny. Trzeba było mieć też duży szacunek dla pieniędzy.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.