Jan Rokita

Luksus własnego zdania Jana Rokity. Znienawidzone ukraińskie zboże

Luksus własnego zdania Jana Rokity. Znienawidzone ukraińskie zboże
Jan Rokita

Kiedy Państwo wezmą do ręki w Wielki Piątek egzemplarz „Dziennika Polskiego” będzie już jasne, czy agrarnym aktywistom udało się zakłócić wizytę prezydenta Zełeńskiego, tak jak to zapowiadają. Rolnicze lobby okazuje w ostatnich dniach skrajną złość z powodu otwarcia unijnych granic dla ukraińskiej żywności i produktów rolnych.

To jasne, że Ukraina, nawet ta zrujnowana przez wojnę, ze swoim sławnym czarnoziemem i wielkotowarowymi gospodarstwami, stanowi wyzwanie konkurencyjne dla rolników w całej Europie. A przede wszystkim w takim kraju jak Polska, który chce wyeksportować za dobrą cenę własną nadwyżkę zbóż, kukurydzy, czy drobiu. Z ekonomicznej perspektywy złość polskiego lobby rolniczego jest zrozumiała. Jak również zrozumiałe jest ożywione zainteresowanie ukraińskim zbożem ze strony czołowych polityków, choćby Tuska i Morawieckiego, którzy okazują teraz udawane oburzenie.

Udawane, no bo kiedy Polska domagała się otwarcia unijnego rynku dla towarów ukraińskich z taką intensywnością, że Bruksela w końcu uległa, to nietrudno było przewidzieć tego efekty. Jak zwykle mało kompetentny polski komisarz d.s. rolnictwa opowiadał baśnie, wedle których krok ów miał nie mieć żadnych skutków dla europejskiego rynku rolnego. Od początku był to absurd, trudno tylko zgadnąć, czy komisarz Wojciechowski aż tak nie rozumiał mechanizmów rynku, czy też z premedytacją mówił coś, w co sam nie wierzył. Każdy przecież wie, że pomaganie Ukrainie broniącej się przed najazdem musi mieć swoja cenę. A premier Morawiecki przekonująco pouczał o tym Niemców, gdy ci labiedzili, że trudno im z dnia na dzień odciąć się od rosyjskiego gazu, bo ludzie mogą w zimie marznąć. Łatwo jest z wyższością mówić innym, iż mają moralny obowiązek ponoszenia kosztów dla ukraińskiej walki o wolność. Ale skrajnie trudno to samo powiedzieć własnym obywatelom, zwłaszcza gdy za parę miesięcy są wybory.

Lecz jest w tym rzecz jeszcze ważniejsza. Utarło się w Polsce przekonanie, iż to tylko my (no, wespół z krajami bałtyckimi) szczerze wspieramy wniosek Zełeńskiego o przyjęcie jego kraju do Unii. Gdyby nie ci egoistyczni Niemcy czy Francuzi, to ho, ho, Kijów dostałby członkostwo niemal natychmiast. No i teraz, gdy dochodzi do pierwszej banalnej próby wiarogodności tego poparcia, robi się nieprzyjemnie, a działacze agrarni chcą nawet demonstrować przeciw przyjazdowi Zełeńskiego. To teraz proszę sobie wyobrazić, że na nasze żądanie Ukraina na serio została członkiem Unii. A ukraińskie zboże, kukurydza i drób (jak i cała produkcja, być może z jakimiś okresami przejściowymi) ma swobodny dostęp na polski rynek. Dziś polscy producenci rolni, biorący potężne dopłaty unijne, już walczą z towarami ukraińskimi, choć tamtejsza kura, w przeciwieństwie do polskiej, dziobie paszę i znosi jajka bez dopłacanych do niej unijnych euro. Nietrudno sobie więc wyobrazić, co by się w Polsce działo, gdyby nasze kategoryczne żądanie szybkiej akcesji Ukrainy któregoś dnia potraktowano w Brukseli serio. I co stałoby się rychło ze zdobytą przez nas reputacją wspaniałego narodu, dającego innym wzór bezinteresownej solidarności z napadniętym sąsiadem. Na szczęście dla naszej reputacji są jeszcze w Unii Niemcy i Francuzi, którzy zapewne nie pozwolą Brukseli polskich żądań traktować serio. Nie jest tylko pewne, czy po teraźniejszym „kryzysie zbożowym” nadal wypadać nam będzie z wyższością ich o czymkolwiek pouczać.

Jan Rokita

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.