Jan Rokita

Luksus własnego zdania Jana Rokity. Zamach na premiera Słowacji

Jan Rokita Fot. archiwum
Jan Rokita

Sporo wiemy o okolicznościach zamachu na premiera Słowacji, choć nie wiemy i możemy się nigdy nie dowiedzieć rzeczy najważniejszej.

Tego, czy morderca należał do szerszego politycznego spisku, zawiązanego po to, by uśmiercić słowackiego premiera, czy też działał na własną rękę pobudzony kampanią wrogości, rozpętaną na Słowacji i w Europie przeciw Robertowi Fico. Jak mogliśmy się w ciągu poprzednich lat przekonać, Słowacja – niestety – jest słabym wewnętrznie państwem, z rozległymi wpływami międzynarodowych mafii, zwłaszcza tych wywodzących się z Włoch, więc przypuszczenie spisku nasuwa się tu samo przez się. Przez trzy dekady, jakie upłynęły od oddzielenia się od Czech, Słowacja nie zbudowała mocnego „rusztu” struktur państwowych, czego symbolem jest widoczna nawet dla laika nieporadność ochroniarzy szefa rządu, jaką możemy oglądać na filmikach ze zdarzenia w Handlovej.

Ale wiemy, że morderca nie jest typowym przykładem zamachowca. To stary człowiek, po siedemdziesiątce, poeta i członek tamtejszego związku literatów, działacz jakichś organizacji broniących demokracji, praworządności i walczących przeciw przemocy. Jakieś tropy z jego dawniejszego życiorysu biegną także w stronę słowackich ruchów nacjonalistycznych, co sprawia wrażenie, jakby morderca na pewnym etapie swego życia „zmienił front”.

W każdym razie jasne jest, że motywem zamachu jest polityka. Morderca nie krył się bowiem – ani przed zamachem, ani po jego dokonaniu – z wrogością wobec premiera, jego partii i jego polityki, a po zamachu wykrzykiwał nawet jakieś antyprawicowe slogany. Mógł zatem działać na własną rękę, zwłaszcza, że legalnie posiadał w domu broń.

Kilka godzin po zamachu przeglądałem pierwsze relacje w europejskich gazetach. W tych zwłaszcza, które od października ubiegłego roku, gdy Fico wygrał wybory i na powrót objął władzę, dyskredytowały słowackiego premiera, jako wroga Europy, Ukrainy i demokracji. I to co uderzyło mnie w tę środę, to fakt, iż wroga kampania wobec Fico bynajmniej nie ustała po zamachu w Handlovej. A w czasie gdy słowacki premier dopiero co został odwieziony do szpitala, po kilku strzałach, jakie dostał w brzuch, wielkie gazety, takie jak „Economist”, „Guardian”, czy „Politico”, opowiadały swoim czytelnikom o zamachu na „populistę”, w tonie takim, jakby to była jakaś rozgrywka pomiędzy gangsterami. Następnego dnia komentator polskiej „Rzeczpospolitej” napisał niemal wprost, że słowacki premier sam sobie jest w gruncie rzeczy winien, bo „występował w roli głowy systemu korupcyjnego”.

Robert Fico wygrał wybory na Słowacji mniej więcej w tym samym czasie, w którym Kaczyński przegrał wybory w Polsce. I można powiedzieć, że w europejskich mediach nastąpiła „zamiana ról”: miejsce zwalczanej zaciekle polskiej prawicy zajęła prawica słowacka. Fico przed laty był socjalistą, ale kiedy jego partię Smer wyrzucono z międzynarodówki socjalistycznej, skręcił ideowo wyraźnie na prawo. I to od tego czasu stał się wrogiem publicznym europejskich mediów. Niezależnie od tego, czy zamach w Handlovej był wynikiem spisku, czy też morderca działał sam, motywowany polityczną nienawiścią, jedna rzecz jest całkiem jasna.

Walka z ciężko rannym premierem Fico trwa nadal, bo izolacja, a najlepiej zniszczenie europejskiej prawicy, jest dziś nadrzędnym politycznym zadaniem, jakie postawiła sobie europejska postępowa polityka i blisko z nią związane wielkie media.

Jan Rokita

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.