Luksus własnego zdania Jana Rokity. Tak długo, jak będzie trzeba...

Czytaj dalej
Fot. Archiwum prywatne
Jan Rokita

Luksus własnego zdania Jana Rokity. Tak długo, jak będzie trzeba...

Jan Rokita

Język używany przez polityków lubi się karmić kalkami i sloganami. I jak gdzieś wymyślą zręczny slogan, to z lubością kopiują go wkrótce liderzy polityczni na całym świecie.

Tak właśnie jest obecnie z obowiązującą w wolnym świecie - od Waszyngtonu, przez Londyn, aż po Paryż i Berlin - odpowiedzią na pytanie: jak długo będziecie pomagać Ukrainie? Brzmi ona: „Tak długo, jak będzie trzeba…”. Jeśli pamięć mnie nie myli, to pierwszymi, którzy wymyślili ów slogan i posłużyli się nim w reakcji na natrętne pytania dziennikarzy, byli Amerykanie. A prezydent Biden używa go nagminnie co najmniej od lata ubiegłego roku.

Trochę później nauczyli się go także politycy europejscy. I chyba jako ostatni, z niejakim trudem i oporem przyswoił go sobie nawet kanclerz Scholz, co zamanifestował podczas forum w Davos. Zamiast odpowiedzieć tam na zadane mu pytanie, czy i kiedy Niemcy dostarczą czołgi armii ukraińskiej, Scholz zrobił unik, zamykając dziennikarzowi usta sloganem: „Ukrainę wspieramy i będziemy wspierać tak długo, jak będzie trzeba”.

Ten slogan w ustach czołowych liderów politycznych Zachodu - to jakby niejasne i warunkowe otwarcie na coraz to nowe dostawy broni i pieniędzy dla rządu w Kijowie. W tym sensie posługiwanie się nim przez wszystkich, teraz nawet przez Niemców, jest korzystne dla Ukrainy. Skoro bowiem nie ma żadnych limitów czasowych dla wojennego doposażania Ukrainy, to tym samym możliwa jest ciągła presja, tak ze strony Kijowa, jak i Warszawy, na to, by armia ukraińska dostawała broń coraz bardziej nowoczesną i coraz bardziej ofensywną.

W końcu dość łatwo sobie wyobrazić, że liderzy Zachodu mogliby posługiwać się jakąś inną, znacznie gorzej brzmiącą dla Ukraińców formułką. Używają takiej, bo zmusił ich do tego swoisty szantaż ze strony Zełenskiego, który odmawia wszelkiej rozmowy na temat hipotetycznych kompromisów, mogących w przewidywalnym czasie doprowadzić do zakończenia wojny.
A jednak muszę przyznać, że nie znoszę tego sloganu w ustach liderów Zachodu. I z każdym dniem brzmi on w moich uszach coraz bardziej niepokojąco.

Raz, po prostu dlatego, że jest kłamstwem, którego wszyscy są doskonale świadomi. Biden, Scholz czy Macron, którzy rzucają dziennikarzom już coraz bardziej od niechcenia: „Tak długo, jak będzie trzeba”, wiedzą dobrze, że czas coraz to bardziej intensywnego doposażania militarnego Ukrainy jest ograniczony. Tyle tylko, że z oczywistych względów nie chcą, a prawdę mówiąc, nie potrafiliby nawet określić tutaj rozsądnej granicy.

Ale ów slogan rodzi mój rosnący niepokój głównie z innego, poważniejszego powodu. Maskuje on bowiem bezradność liderów wolnego świata, gdy idzie o plan zakończenia tej coraz bardziej krwawej i niebezpiecznej dla świata wojny. Jest najzupełniej jasne i racjonalne, dlaczego Zełenski odmawia rozmowy na temat hipotetycznych warunków rozejmu czy pokoju z Rosją: bo ani Ameryka, ani Europa nie sformułowała dotąd oferty, która gwarantowałaby powojennej Ukrainie bezpieczeństwo i rozwój.

A skoro Biden ciągle nie chce Ukrainy w NATO, zaś Paryż i Berlin zwodzą Kijów z wnioskiem o akcesję do Unii, to Zełenskiemu zostaje tylko jedno: bić się bez końca i bez względu na zniszczenia, szantażując przy tym Zachód swoją odwagą i nieustępliwością. Jestem jednak pewien, że nawet przywódca Ukrainy sam sobie musi stawiać czasem pytanie: „Tak długo, jak będzie trzeba… To znaczy jeszcze ile?”.

Jan Rokita

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.