Jan Rokita

Luksus własnego zdania Jana Rokity. Strażnik zafałszowanej pamięci

Luksus własnego zdania Jana Rokity. Strażnik zafałszowanej pamięci
Jan Rokita

4 czerwca 1992 roku sejm odwołał rząd premiera Olszewskiego. Wynik głosowania w pierwszym sejmie wybranym w wolnych wyborach był druzgocący: 273 głosy za wotum nieufności i tylko 119 w obronie rządu. Krakowski historyk prof. Dudek dziwił się, czemu „premier konsekwentnie odrzucał możliwość stworzenia większościowej koalicji”.

Niecały rok później - 28 maja 1993 roku ten sam sejm odwołał kolejny rząd premier Suchockiej, ale tym razem zdecydował o tym zaledwie jeden głos. Ta ogromna różnica wynikała ze strategii przetrwania, jaką w obliczu groźby upadku przyjęły oba rządy. Suchocka przystąpiła do skrupulatnego pozyskiwania posłów i dlatego przegrała ledwie o włos. Olszewski podjął próbę zaszantażowania posłów, od których zależało jego przetrwanie, ujawnieniem ich dawniejszej agenturalności wobec SB. Wzbudził więc złość i zmobilizował przeciw sobie przygniatającą większość.

Wokół tamtych zdarzeń narosły legendy, budowane przez polityków, którzy w naciąganiu historii upatrywali (skądinąd nie bez racji) metody na przyciągniecie i mobilizację zwolenników. Najsłynniejszą legendę stworzyło PiS, które od lat za pomocą wielkiej machiny propagandowej forsuje zmyśloną teorię o „antypolskim spisku”, jaki usunął Olszewskiego, zaś o chwilę późniejszy upadek Suchockiej dyskretnie przemilcza, jakby się w ogóle w historii nie wydarzył. Tymczasem to nie obalenie Olszewskiego, ale Suchockiej stało się źródłem politycznego nieszczęścia, jakim okazał się nazbyt wczesny powrót do władzy komunistów. Jednak partyjna polityka ma to do siebie, że tak naciąga historię, aby pasowała jej do aktualnej walki o władzę. Partii Kaczyńskiego taka wizja najnowszej historii była potrzebna dla zdobycia władzy, więc sobie taką wizję sama stworzyła. W końcu nikt przy zdrowych zmysłach nie uczy się dziejów własnego kraju z przysłowiowej „politgramoty” wciskanej nam przez partyjną propagandę. Podobnie jak nikt przytomny nie oczekuje od żadnej partii obiektywnej, ani prawdziwej oceny rzeczywistości. Walka o władzę i propaganda na jej usługach zawsze i wszędzie rządzić się będzie swymi zbójeckimi prawami.

Ale są instytucje, których misją jest troska o niezafałszowaną pamięć o historii. W Polsce taką szczególną instytucją jest IPN. I o ile partiom w jakiś sposób można „wybaczyć” naciąganie historii, o tyle w przypadku stróża prawdy historycznej, jakim ma być IPN - przeinaczanie historii jest występkiem nie do wybaczenia. Dlatego to, co zrobił ostatnio szef IPN Karol Nawrocki, dyskredytuje go jako strażnika polskiej pamięci. Na antenie TVP obwieścił, że zwyczajne w demokracji głosowanie w wolnym sejmie, w rezultacie którego rząd bez większości parlamentarnej zostaje zastąpiony rządem większościowym, było: „zamachem stanu, zdradą ideałów demokracji, wolności i suwerenności, oraz zablokowaniem marzeń Polaków o pełnej demokracji i suwerennej Polsce”. Co tu dużo mówić! W tych bombastycznie brzmiących frazesach wszystko jest historycznym kłamstwem. Ale największym kłamstwem jest tu sama rola, w jakiej występuje Nawrocki. Udając bezstronnego i pieczołowitego Strażnika Pamięci Narodu, jakim powinien być z urzędu prezes IPN, naprawdę występuje w roli lizusa, który aż tak chce się przypochlebić władzy, że własną kwiecistą deklamacją stara się przelicytować nawet partyjną propagandę. No cóż! Teraz każdy pracownik IPN, bez względu na swe sympatie partyjne, musi się czerwienić za swojego prezesa.

Jan Rokita

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.