Luksus własnego zdania Jana Rokity. Sceptycyzm i niewiara

Czytaj dalej
Jan Rokita

Luksus własnego zdania Jana Rokity. Sceptycyzm i niewiara

Jan Rokita

W zasadzie powinienem być entuzjastą PiS-owskiego projektu o likwidacji immunitetów. Choćby tylko dlatego, że immunitety – to niegdyś jedna z moich większych osobistych porażek, z czasów, gdy nie komentowałem jeszcze polityki, ale zajmowałem się jej robieniem.

W dawnych latach dwukrotnie próbowałem przekonać sejm, iż immunitety źle służą polskiej demokracji, rujnując jej autorytet, zwłaszcza w oczach prostych ludzi. Wysilałem – na ile jak potrafiłem – własną elokwencję na trybunie sejmowej, apelując nie tyle do sumień, co raczej do umysłów parlamentarzystów. Wieloletnia praktyka polityczna dowodziła bowiem, że polityk-przestępca, przeciw któremu prokuratura ma wystarczające dowody, aby postawić ma zarzut karny, i tak na dłuższą metę nie obroni się przed odpowiedzialnością. A „chowanie się za immunitet” jest tylko źródłem fatalnego stereotypu, wedle którego ludzie władzy mogą pozwalać sobie na wszystko. Tamte starania spełzły jednak na niczym: ani kolegów z SLD, ani kolegów z PiS, te argumenty jakoś nie wzruszały.

Ostatnimi czasy sprawa stała się jednak paląca, i to bynajmniej nie za sprawą immunitetów parlamentarnych. Z powodów, których nikomu w Polsce nie trzeba tłumaczyć, zniszczony został system odpowiedzialności karnej sędziów, nawet ten kiepski i rażąco czasem niesprawiedliwy. Zresztą zawsze tak było, że z immunitetowego przywileju korzystali przede wszystkim sędziowie, a nie politycy. Raz – z racji efektu skali (posłów jest niewielu, a sędziów tysiące). Dwa – przez różnicę rozgłosu. Każdy przypadek „chowania się posła za immunitetem” stawał się przecież obiektem medialnego skandalu, a o masowych przypadkach analogicznego „chowania się” sędziów, krążyła tylko cicha ludowa legenda. Odkąd PiS zaczął prowadzić kampanię oskarżycielską, określając sędziów mianem „bezkarnej kasty”, o niektórych, najbardziej rażących przypadkach krycia sędziów przez sędziów dowiedziała się opinia publiczna.

Ale teraz jest jeszcze gorzej. System dyscyplinarny sędziów stał się bowiem przedmiotem politycznego przetargu, nie tylko między władzą a opozycją, ale także między Warszawą i Brukselą. Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego, kwestionowana od pierwszego dnia swego istnienia, padła już pod naporem polityki, i jest tylko kwestią czasu, kiedy ten sam los spotka obecną Izbę Odpowiedzialności Zawodowej. Zgody na uchylenie immunitetu, pozwalające wytaczać procesy sędziom-przestępcom, są politycznie kwestionowane, i zapewne będą krok po kroku unieważniane. Po to w końcu są prawnicy, aby potrafili grać konfliktem politycznym w taki sposób, by dzięki temu uniknąć procesu i kary.

Destrukcję pogłębia jeszcze każdy kolejny „kompromis” Morawieckiego z von der Leyen, niezależnie od intencji obu stron owych pseudo-kompromisów. A zapaść odpowiedzialności sędziów nastąpi dopiero wówczas, jeśliby za rok opozycja wygrała wybory, i w sądach zaczęła się wewnętrzna wendetta. Prawdę mówiąc, w dzisiejszych realiach nikt już chyba nie ma dość mocy, aby narastający kryzys nieodpowiedzialności sędziów był w stanie powstrzymać. Gdyby jednak ktoś choć potrafił znieść immunitety, to przynajmniej ograniczyłby złe skutki tego kryzysu. Jednak trudno uwierzyć, iż skoro przez całe dziesięciolecia nikomu się to nie udało, to uda się akurat teraz PiS-owi. Dlatego, choć powinienem być entuzjastą projektu o likwidacji immunitetów, sceptycyzm i niewiara biorą we mnie jednak górę.

Jan Rokita

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.