Luksus własnego zdania Jana Rokity. O traktowaniu głodnego wilka

Czytaj dalej
Jan Rokita

Luksus własnego zdania Jana Rokity. O traktowaniu głodnego wilka

Jan Rokita

Chyba zbyt szybko i zbyt łatwo zaczęliśmy wierzyć, że Rosja została pokonana, a pomruki i groźby miotane z Kremla są dowodem rosyjskiej bezsilności.

Tak w każdym razie myślę po tym, jak poczytałem sobie w tę środę i czwartek trochę europejskich gazet i portali informacyjnych. Dominuje w nich ton lekceważenia dla Rosji i jej możliwości. Typowe nagłówki krzyczą: „Panika na Kremlu” (Frankfurter Allgemeine), „Putin przyznaje się do porażki” (Le Monde), albo nawet „Obwąchiwanie trupa Rosji” (Dziennik). A wszystko to odnosi się do dwóch kroków, przyznać trzeba – dość dramatycznych, na jakie zdecydował się władca Rosji: zarządzenia mobilizacji mężczyzn do 50 roku życia i przeprowadzenia plebiscytów, sankcjonujących inkorporację 1/5 terytorium państwa ukraińskiego do Rosji. To co uderzające - to niewspółmierność dramaturgii kroków podejmowanych właśnie przez Kreml i percepcji tych kroków przez zachodnią opinię publiczną. Władca Kremla daje najsilniejszy od dnia agresji - 24 lutego, a przy tym najzupełniej realny dowód swojej determinacji w podporządkowaniu sobie Ukrainy, ale my skłonni jesteśmy sądzić, iż nie jest on już dolny do niczego innego, jak tylko do nieustannego blefu.

To z jednej strony dobrze, że w demokratycznym świecie minął czas zmitologizowanego strachu przed Putinem. Kto zachowuje choć trochę pamięci, to nie zapomniał przecież, iż jeszcze rok, dwa lata temu, można było ciągle czytać i słuchać o tym, jak potężna jest Rosja i jej władca, jak bez przerwy odnosi sukcesy i jak bezradny jest świat wobec tej potęgi. Był to jawny nonsens. Bo Putin choć miewał sukcesy, choćby w Syrii czy w uzależnianiu Europy od gazu, to generalnie niegdysiejsza potęga rosyjska nieustannie cofała się od czasu likwidacji ZSSR. Zaś geograficzny zasięg jej dominacji w Europie cofnął się, na skutek nieumiejętnej polityki Putina, do początku XVII wieku, czyli najgorszego okresu w dziejach Rosji, naznaczonego „wielką smutą”. Wbrew imperialnej retoryce, którą na powrót ożywił Putin, Rosja konsekwentnie słabła, również

gospodarczo, a jak się miało okazać w trakcie obecnej wojny – nawet militarnie. Gdyby nie to doprowadzające Putina do furii obiektywne słabnięcie Rosji, nigdy nie doszłoby przecież do obecnej wojny.

Wojna wybuchła dlatego, że Rosja postanowiła zmobilizować wszystkie swoje siły, aby odzyskać hegemonię polityczną we wschodniej Europie. Bieg wojny pokazuje, że przychodzi jej to z wielkim trudem. Dlatego Putin zaostrza teraz kurs i radykalizuje podejmowane środki. Wciela do armii rezerwistów i planuje ogłosić drugi rozbiór Ukrainy. Zapowiada przy tym, iż inkorporowanych terytoriów będzie bronić „wszelkimi metodami”, co oczywiście oznacza zapowiedź użycia taktycznej broni atomowej. Jednak atmosfera wokół Rosji na Zachodzie radykalnie przekręciła się na drugą stronę i świat chce widzieć teraz tylko „panikę na Kremlu” i „przyznanie się do porażki”. Ja tymczasem mam wrażenie, że to bardzo ryzykowne podejście do niebezpieczeństwa - patrzeć na szczerzącego kły głodnego wilka i powtarzać sobie: „on jest spanikowany i przyznaje się do porażki”. I chyba tylko w Kijowie, po raz kolejny, wykazują zdrowy realizm. Mychajło Podolak, prawa ręka prezydenta Zełeńskiego, nawołuje Amerykę, Anglię i Francję, aby już dziś, nie czekając na to co będzie dalej, przestrzegły Moskwę, iż nawet mały atak atomowy na Ukrainę będzie oznaczać atomowy odwet na Rosji. Ale nawołuje nadaremnie.

Jan Rokita

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.