Luksus własnego zdania Jana Rokity. Nie mógł podpisać

Czytaj dalej
Jan Rokita

Luksus własnego zdania Jana Rokity. Nie mógł podpisać

Jan Rokita

W obozie rządowym panuje rozgoryczenie brakiem podpisu prezydenta pod ustawą o weryfikacji sędziów. Choć przyznać trzeba, że nie tylko politycy PiS-u, ale nawet najgorliwsi pisowscy dziennikarze tym razem zachowują wyjątkową powściągliwość.

Nie wiem w jakim stopniu bierze się to z kołaczącego się na prawicy respektu dla urzędu głowy państwa, w jakim zaś z koniunkturalnej obawy przed ostatecznym zantagonizowaniem sobie prezydenta przez PiS. W każdym razie owa powściągliwość w publicznym wyrażaniu złości na prezydenta i rozgoryczenia jego decyzją jest godna pochwały. Choćby dlatego, że pozwala wierzyć, iż w polskiej polityce ocalały jeszcze w ogóle jakieś standardy.

Tym niemniej pisowscy krytycy decyzji głowy państwa formułują pewien argument, na pierwszy rzut oka wyglądający dość przekonująco. Chodzi o polityczny plan, który miała partia i rząd, a który został zniweczony przez prezydenta. Ów plan – to zakończenie w roku wyborczym gwałtownej fazy sporu z UE o praworządność i pieniądze, co wedle strategów PiS-u miałoby otwierać perspektywę utrzymania się prawicy u władzy po jesiennych wyborach. W zasadzie wszyscy przyznają, że to plan społecznie kosztowny i politycznie ryzykowny, a na dodatek obarczony niską wiarogodnością partnera (czyli Komisji Europejskiej pod wodzą von der Leyen). Ale jednak plan. A prezydent w żadnym razie nie powinien przyczyniać się do niweczenia politycznych planów rządu.

I to wcale nie dlatego, że w wyborach prezydenckich wystąpił niegdyś jako kandydat PiS-u. Ale dlatego, że w polskim modelu ustrojowym głowa państwa nie powinna ani sypać rządowi piasku w szprychy, ani usiłować prowadzić jakiejś własnej, antyrządowej polityki. Tymczasem jednak prezydent Duda, odmawiając podpisu pod ustawą o weryfikacji sędziów i odsyłając ją prewencyjnie do kontroli Trybunału Konstytucyjnego, utrudnił, albo co najmniej opóźnił starania rządu i PiS-u o zawarcie zawieszenia broni z Brukselą. Czy zatem powinien był raczej podpisać?

Nie powinien. Bo plan rządu, nie dość że w ogóle mało realistyczny, wymagał od prezydenta zgody na rzecz, na którą nie wolno mu było się zgodzić. Czyli na rozpoczęcie politycznie motywowanego polowania na 3064 sędziów, z tego tylko powodu, że ci właśnie sędziowie powołani zostali na swój urząd przez prezydenta Dudę. W ustawie weryfikacyjnej założono bowiem, że każdy z sędziów mianowanych przez Dudę może zostać z tego tylko tytułu uznany za sędziego „zawisłego”, więc też jego czynności sędziowskie z tego samego powodu mogą być kwestionowane.

Zostawmy na boku kwestie społecznej ceny, jaką za to musieliby płacić ludzie będący klientami sądów. Istota rzeczy tkwi bowiem w tym, że tak naprawdę większość sejmowa zażądała od prezydenta, aby ten swoim podpisem poświadczył, że owych sędziów powołał w złej wierze, pozbawiając ich niezawisłości, czyli zamierzając dyktować im wyroki, jakie powinni podejmować. Tylko tak bowiem można rozumieć zbiorowe oskarżenie całej tej grupy o „zawisłość” i wynikający z tego skutek nielegalności ich działań. Na dobrą sprawę Duda musiałby więc znieważyć urząd głowy państwa i ośmieszyć siebie jako polityka, uznając, że wszystkie jego decyzje nominacyjne są obarczone jakąś wyimaginowaną wadą i mogą być legalnie kwestionowane. Chyba nigdy dotąd żadna większość sejmowa nie zażądała od głowy państwa czegoś równie nonsensownego. Dlatego Duda nie mógł się pod czymś takim podpisać.

Jan Rokita

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.