Luksus własnego zdania Jana Rokity. Mniejsze zło

Czytaj dalej
Jan Rokita

Luksus własnego zdania Jana Rokity. Mniejsze zło

Jan Rokita

Prawdę mówiąc, oczy przecieram, jak czytam treść kolejnego „kompromisu” między Warszawą i Brukselą. Co prawda, jako człowiek stary i w polityce doświadczony, wiem dobrze, że dla osiągnięcia istotnych celów politycznych godzić się czasem można na każdy absurd i każde zło.

Nie potępiam więc, broń Boże, ani Kaczyńskiego, ani Morawieckiego za to, że robią teraz z ustrojem państwa polskiego to, co robią. Bo przecież rozumiem, że od tych miliardów z Brukseli zależy: raz - ratunek polskiej gospodarki w obliczu ciężkiego kryzysu, dwa - możliwość utrzymania się przy władzy obecnej ekipy. Przy takiej stawce nie zdziwiłbym się, gdyby Kaczyński z Morawieckim, znanym z dawnych czasów zwyczajem, na rozkaz Brukseli weszli pod stół i zrobili „hau, hau”, odszczekując w ten sposób dotychczasową politykę. Ostatecznie dobry polityk to ponoć taki (jak twierdził Makiawel), który bardziej dba o ojczyznę niźli o własną duszę.

W tej nieprzyjemnej sytuacji jedną rzecz uważam jednak za niesłychanie ważną. Żeby pod szantażem pieniędzy nie zamykać ust ludziom, mówiącym otwarcie, co ów kolejny, zapewne zresztą nie ostatni „kompromis” oznacza dla logiki ustroju państwa i dla milionów ludzi, będących klientami sądów. Nie byłoby bowiem dobrze, gdyby teraz nastąpił propagandowy wysyp chwalców władzy, tumaniących opinię publiczną, iż to, co wymyślono z Brukselą, to niemal ideał wymiaru sprawiedliwości.

Jeśli Kaczyński i Morawiecki są wewnętrznie przekonani, że wybierają teraz istotnie „mniejsze zło”, to powinni otwarcie to przyznać. Kamuflowanie szkód, jakie na dłuższą metę przyniesie bowiem ów „kompromis”, oznaczałoby uznawanie obywateli za „ciemny lud”, któremu prawdy o ciężkich sytuacjach i ciężkich wyborach nigdy mówić nie należy. Byłem, jestem i będę śmiertelnym wrogiem takiego rozumienia polityki.

Więc tylko krótko o owym „mniejszym złu”. Rzecz pierwsza - to oczywistość, iż przekazanie kontroli nad odpowiedzialnością sędziów sądownictwu administracyjnemu rujnuje ład ustrojowy, gdyż jak jasno i bez wątpliwości głosi konstytucja - sądy administracyjne służą wyłącznie do „kontroli działalności administracji publicznej”. Jeśli teraz mają na mocy ustawy rozpatrywać sprawy karne wszystkich sędziów, a także decydować o ich niezawisłości lub jej braku, to taka ustawa musi zostać uchylona przez Trybunał Konstytucyjny, choćby nie wiem, jakiej ekwilibrystyki prawniczej chciano tutaj użyć. O! Chyba zagalopowałem się. Musi, tylko pod warunkiem, że w Polsce mamy Trybunał Konstytucyjny, a nie grupkę polityków, którzy na rozkaz zrobią wszystko.

Rzecz druga - to oczywistość, iż przyzwolenie na to, iżby ludzie szukający w sądzie sprawiedliwości, nie mogli jej dostać tylko z powodu jakiejś toczącej się partyjno-personalnej rozgrywki, woła o pomstę do nieba. A do tego właśnie prowadzi zarówno pomysł, iżby można kwestionować niezawisłość sędziego wtedy, gdy w toku procesu nie wykazano żadnych, powtórzmy: żadnych przejawów jego „zawisłości”. Jak i szalony koncept uchylania wszelkich, powtórzmy: wszelkich wyroków, jedynie z tego powodu, że komuś nie spodobały się partyjno-ideologiczne afiliacje sędziego. Jedno i drugie jest szyderstwem z najważniejszej cnoty politycznej - ze sprawiedliwości. Tak, jestem świadom tragicznego wymiaru decyzji, podejmowanej teraz przez Kaczyńskiego i Morawieckiego. Ale nie mogę nie powiedzieć, że to „mniejsze zło” nie jest tym razem wcale takie małe.

Jan Rokita

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.