Luksus własnego zdania Jana Rokity: Kto kogo czego uczy?

Czytaj dalej
Jan Rokita

Luksus własnego zdania Jana Rokity: Kto kogo czego uczy?

Jan Rokita

Jeśli miałbym wskazać tylko jedną charakterystyczną cechę stylu rządów premiera Morawieckiego, to nie miałbym wątpliwości. Tą cechą jest rządzenie za pomocą swoistych „by-pasów”, omijających normalne instytucje ustrojowe państwa. Zaś rolę głównego „by-pasa” w systemie Morawieckiego pełnią najróżniejsze specjalne fundusze i konta, które umożliwiają mu prowadzenie polityki i wydawanie pieniędzy obok i poza budżetem państwa.

Tę ryzykowną i mało demokratyczną praktykę zwykła (nie bez racji) zaciekle piętnować Najwyższa Izba Kontroli, ilekroć w sejmie rząd składa sprawozdanie budżetowe. Nie tak dawno prezes NIK Marian Banaś, zaczął swoją mowę sejmową od przestrogi, iż mija już właśnie trzeci rok budowania tego dziwacznego systemu zarządzania państwem, w którym „parlament i społeczeństwo pozbawieni są kontroli nad istotną częścią gromadzonych i wydatkowanych środków publicznych”.

Zamiast wpisywać dochody i wydatki do ustawy budżetowej, Morawiecki wydaje miliardy ze specjalnie stworzonych do tego celu dwudziestu funduszów. Z perspektywy premiera mają one dwie główne zalety. Raz – pozwalają wydawać pieniądze jak się chce i na co akurat trzeba, bez rygorów budżetowych. Dwa – umożliwiają zadłużanie państwa, bez wykazywania go w kontrolowanych przez Unię wskaźnikach deficytu. To oczywiście nie znaczy, że ktoś te pieniądze kradnie, albo marnotrawi. Znaczy tylko tyle, że władza ma wygodę, bo premier pieniądze ma „pod ręką” i jak chce nagle zafundować wsparcie telewizji, albo zadatkować zamówione zagranicą czołgi – to robi to szybko, łatwo i bez formalnych ceregieli. Taki system jest jednak podatny na niegospodarność i korupcję. I zwłaszcza jeden (a raczej jedna) minister finansów w przeszłości tępiła ten styl rządzenia z zaciekłością i determinacją. A była to nieżyjąca już prof. Zyta Gilowska – wybitna minister finansów w niegdysiejszym rządzie Jarosława Kaczyńskiego.

Dlaczego teraz przyszło mi to na pamięć? To za sprawą awantury politycznej, jaka właśnie rozgrywa się w Berlinie. Tamtejszy Trybunał Obrachunkowy (czyli nasz NIK) oskarża bowiem ministra finansów Christiana Lindnera, iż ten… ukrywa przed społeczeństwem kwotę 869 miliardów euro (!!!) na specjalnych funduszach, poza niemiecką ustawą budżetową. „Bundestag jest zagrożony utratą kontroli nad finansami państwa (…) a fundusze specjalne, nawet jeśli tak nie są nazywane, są w istocie długiem państwowym” – grzmi niemiecki odpowiednik naszego NIK-u. Przypomniało mi się, jak parę lat temu polityczny przyjaciel Polski - Wolfgang Schäuble (niemiecki minister finansów w dobie wielkiego kryzysu) wychwalał pod niebiosa nasze regulacje prawne finansów i długu publicznego, stawiając je za wzór pogrążonym w kryzysie krajom śródziemnomorskim. Wtedy Polska w dużej mierze naśladowała wzorowy sposób zarządzania niemieckimi finansami. Wygląda na to, że dziś role się odwróciły. To Morawiecki pierwszy wymyślił, jak przekształcić oficjalny budżet państwa w fikcję, a zarządzać pieniędzmi po cichu, za pomocą specjalnie utworzonych funduszów i kont. A teraz niemiecki minister finansów okazuje się wybitnym uczniem Morawieckiego! Na dyspozycyjne fundusze i konta Lindner potrafił przekierować sumy, o których polski premier mógłby najwyżej pomarzyć. Ot, chyba taki znak czasów: kiedyś my uczyliśmy się od Niemców dobrego, a dziś Niemcy uczą się od nas złego. Tyle tylko, że w tym złym szybko okazują się od nas dużo lepsi.

Jan Rokita

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.