Luksus własnego zdania Jana Rokity. Intryga i sprzysiężenie

Czytaj dalej
Fot. archiwum prywatne
Jan Rokita

Luksus własnego zdania Jana Rokity. Intryga i sprzysiężenie

Jan Rokita

Teraz widać, że niedawne usunięcie prezesa telewizji było tylko wstępem do operacji znacznie poważniejszej: świadomego i celowego rozchwiania kadrowego całej pisowskiej ekipy władzy.

Prezesa zdymisjonowano deus ex machina, właśnie wtedy, gdy przedstawiał swe dalekosiężne plany na rozwój telewizji. Ktoś tam nagle złożył wniosek o zmianę porządku dziennego zebrania i zaraz się okazało, iż to większość obecnych uczestniczy już w tajnym sprzysiężeniu. Więc nikt się dziwi, nikt o nic nie pyta, a dymisja w mig jest przegłosowana. No a potem zapada kurtyna milczenia. Opinia publiczna nie ma się dowiedzieć ani czym spowodowana jest dymisja, ani czemu następuje akurat teraz, ani co się za nią w istocie kryje.

Nie minęło od tego dwa tygodnie, gdy co lepiej zorientowani, zaczęli już węszyć podobny scenariusz, tyle że dotyczący urzędu premiera. Rzecz jasna, operacja wymiany szefa rządu jest „logistycznie” bardziej skomplikowana, więc nie sposób jej przeprowadzić w trybie kilkuosobowego sprzysiężenia. Trzeba mieć pewność, że sama ofiara nie bryknie podczas operacji, bo to niosłoby potencjalnie katastrofalne skutki wizerunkowe dla obozu władzy. Trzeba mieć większość sejmową, gotową dać inwestyturę jakiemuś nowemu premierowi, o co w dzisiejszych realiach raczej trudno. No i wciągnąć do sprzysiężenia osobę niewygodną, bez której jednak operacja nie daje się przeprowadzić: głowę państwa. Dlatego też technologia takiej operacji jest bardziej zawiła i wymaga czasu.

Nagle więc okazuje się, że uwiązany na krótkiej partyjnej smyczy wicepremier, dostaje zadanie zaatakowania szefa rządu, ale nie ot tak sobie, tylko umiejętnie. Niby na zamkniętym posiedzeniu, ale tak, by pogłoska o scysji rozniosła się w świecie mediów. Jednocześnie jakaś „ważna i dobrze poinformowana”, choć dbająca o swą anonimowość osoba, puszcza przeciek, wedle którego właśnie zakończył się tajny przetarg o głowę najlepszego i zaufanego współpracownika szefa rządu.

Więc ta głowa, choć niby jeszcze spoczywa na karku, to de facto tak, jakby już była ucięta. To bowiem sam premier, dla ratowania się, miał odciąć sobie i rzucić wilkom na pożarcie swą prawą rękę.

Media nasłuchują mętnych informacji o jakichś trwających naradach i targach, zaś atmosfera robi się taka, jakby to teraz nagle odkryto, iż to nie kto inny, tylko szef rządu jest winien unijnych sankcji finansowych, zamieszania na rynku węgla i postępującej drożyzny. Aż parę dni później, znów ktoś „ważny i dobrze poinformowany” daje mediom sygnał, że: „na razie jednak premier zostaje”. Opinia publiczna niczego w tym nie ma rozumieć i nie ma tez mieć pewności, czy to prawda, czy może jakaś kolejna medialna prowokacja?

Jedno w tym wszystkim jest tylko jasne: jak najgorszy styl rządzenia. Nieprzejrzysty, bazujący na nieustannej intrydze personalnej, świadomie niejasnych przeciekach i spuszczaniu ze smyczy krótko na niej trzymanych ogarów. Styl, który z perspektywy obywatela tworzy obraz polityki, jako materii irracjonalnej, spiskowej, ukrytej.

Niestety, dwaj wielcy protagoniści - Tusk i Kaczyński przyzwyczaili nas przez lata do takiego obrazu polityki. Nikt więc już się nie dziwi pogłoskom o jakichś nowych intrygach i sprzysiężeniach. Jeśli kto zainteresowany polityką, to ich po prostu nasłuchuje.

Dobrze jednak by było, aby chociaż co przytomniejsi obywatele zachowali pewność, że demokratyczna polityka nie musi wcale tak wyglądać.

Jan Rokita

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.