Luksus własnego zdania Jana Rokity: Dziwna gra

Czytaj dalej
Jan Rokita

Luksus własnego zdania Jana Rokity: Dziwna gra

Jan Rokita

Już od niedzieli wieczór, jak tylko pojawiły się pierwsze wyniki głosowania, towarzyszyła im próba stworzenia wokół wyborów atmosfery nieokreśloności, czy wręcz zagadki. W zasadzie to tylko Jarosław Kaczyński - nie bez racji wskazując na dobry rezultat PiS po ośmiu latach znoszenia trudów rządzenia - przyznawał, że najprawdopodobniej trzeba będzie oddać władzę.

W przeciwieństwie do lidera pisowscy propagandziści mieli na twarzach uśmiech od ucha do ucha, głośno radując się ze zwycięstwa swej partii. I dodawali tajemniczo, iż teraz dopiero nadchodzi czas tajnych przetargów i pertraktacji, które dopiero za jakiś czas ujawnią prawdziwy rezultat wyborów. Chyba najdalej posunął się tamtego wieczora premier Morawiecki, który z radością obwieszczał, że już niedługo zajmie się trudną misją stworzenia kolejnego rządu.

Przyznam, że tamtego wieczora przypisałem to emocjom chwili i niedostatkom politycznego profesjonalizmu, ale nie przywiązywałem do całej rzeczy większej wagi. Zacząłem się jednak trochę dziwić tak koło powyborczej środy, gdy z kręgu polityków obozu władzy zaczęły się wydostawać niemożliwe do weryfikacji pogłoski, iż prezydent ma być skłonny do sztucznego wydłużania terminów zwołania sejmu i powołania rządu, po to by PiS-owi umożliwić zawarcie koalicji z PSL-em. I w tym celu prezesowi Kosiniakowi ma nawet zostać zaoferowany fotel premiera. Równocześnie dziennikarze ściśle związani z PiS-em zaczęli wypuszczać rzekome „przecieki”, wedle których Tusk dogaduje się właśnie z Kosiniakiem i Hołownią, aby wyrolować z nowej koalicji i rządu polityków Lewicy. Na kilometr można było wyczuć, iż są to „fake newsy”, konfabulowane dla wywołania jakiejś większej intrygi.

Nie jestem dzieckiem i dobrze rozumiem, że partyjne układanki bywają w demokracji parlamentarnej czasem ważniejsze, niźli sam wynik wyborów. Znam także dobrze styl prowadzenia polityki przez lidera Platformy, więc wiem, że powoływaniu nowego rządu towarzyszyć będą brudne intrygi personalne, mające skłócić tego z tym, albo tamtego z tamtym. To wszystko prawda. Tyle tylko, że żadna z tych rzeczy nie zmienia oczywistego faktu daremności wszelkich intryg i starań, mających po niedzielnych wyborach zapewnić PiS-owi dalszy udział we władzy. Żadna z czterech partii potencjalnej centrolewicowej koalicji nie chce współpracy z PiS-em, a nawet wszystkie one z pewną przesadą domagają się rozliczeń z dotychczasową władzą, zapowiadając jej liderom procesy karne. A co ważniejsze, społeczna dynamika, jaką uruchomiły wybory, całkowicie uniemożliwia liderom tych partii dokonanie jakiejś wolty, nawet gdyby taka dziwaczna myśl przyszła im teraz do głowy.

Utrudnianie centrolewowi stworzenia nowego rządu mogłoby mieć jakiś sens tylko wtedy, gdyby plan PiS-u i prezydenta zakładał zapędzenie nowego sejmu w matnię nieuchwalenia budżetu w terminie, który mija 29 stycznia, a w efekcie rozwiązanie sejmu i ogłoszenie nowych wyborów. Byłaby to intryga całkowicie awanturnicza, ale w makiaweliczny sposób możliwa do pojęcia. Tyle tylko, że taka intryga oznaczałaby zapewne polityczne samobójstwo zarówno nadal bardzo silnej po tych wyborach polskiej prawicy, jak i Andrzeja Dudy. I jak przypuszczam, nikt ani na Nowogrodzkiej, ani w Pałacu czegoś takiego na serio nie rozpatruje. Trudno zatem nie postawić pytania: po co ta cała dziwna gra, skoro i tak musi się okazać, że wynik wyborów był od początku całkiem jasny?

Jan Rokita

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.