Luksus własnego zdania Jana Rokity. Dziecięcy śmiech

Czytaj dalej
Jan Rokita

Luksus własnego zdania Jana Rokity. Dziecięcy śmiech

Jan Rokita

Obserwowanie kampanii wyborczej nieuchronnie prowadzi zdrowego na umyśle człowieka do dysonansu poznawczego. Z jednej strony jestem przecież świadom tego, iż stawka obecnej kampanii jest wysoka. Nie będą to co prawda (jak powtarzają do znudzenia politycy) „najważniejsze wybory w historii”.

Tym niemniej zapadnie w ich wyniku niebłaha decyzja co do tego, czy Polskę w jesieni zaleje fala wendetty na dziesiątkach tysięcy Bogu ducha winnych ludzi. Począwszy od młodych sędziów wyrzucanych z zawodu tylko dlatego, że przyjęli nominację od prezydenta Dudy, a skończywszy na policjantach, którzy jako „kundle” i „szmaty” mają być karani dyscyplinarnie za stosowanie prawa.

Z drugiej strony to co mnie uderza - to krotochwilna, by nie rzec groteskowa forma kampanii. Polityczni liderzy licytują się na szyderstwa, obelgi i złośliwości, a publika w podnieceniu wyczekuje na każdą taką wymianę ciosów. Z odległego dzieciństwa, gdy jeszcze na Błoniach zwykł się rozkładać fantastyczny cyrk z dzikimi zwierzętami, pamiętam emocję towarzyszącą słownym walkom kolorowo wystrojonych klownów, z których każdy musiał przelicytować partnera jakimś nowym, ciętym i obraźliwym powiedzonkiem. A na widowni dzieci w napięciu czekały, w jaki sposób jeden potrafi teraz odciąć się drugiemu, po czym następowała salwa dziecięcego śmiechu.

Ostatnio kampanijna krotochwila podniosła się na jeszcze wyższy poziom. Oto na scenę wkroczyły bowiem dwie protagonistki obecnego etapu kampanii, spychając na bok pozostałych uczestników, w tym liderów partyjnych. Wielka rozgrywka, chociaż nie wprost, toczy się teraz pomiędzy „Panią Joanną” i „Mariką”. Czyli jakimiś dwiema fanatyczkami, z których jedna chciała ponoć popełnić samobójstwo po aborcji, więc zajęła się nią policja, zaś druga znalazła się w pudle, gdyż na ulicy wyrywała ludziom torby z homoseksualnym tęczowym logo. Nie ma chyba szanującego się polityka i publicysty, który z całą powagą nie czułby się zmuszony do zajęcia wobec nich stanowiska, a czytając gazety, czy portale polityczne, nie da się wyminąć kolejnych komentarzy na temat obu kobiet. W sprawie „Pani Joanny” zebrał się już nawet jakiś zespół parlamentarny, na zebraniu którego bohaterka sama zaprezentowała się jako „queer, wariatka i biedna dziewczyna chora psychiczne”.

Chyba mogę się otwarcie przyznać, że szczerze i żywiołowo śmieję się sam do siebie, ilekroć biorę ostatnio do ręki gazetę, albo otwieram polityczny portal z „Mariką” albo „Panią Joanną” w głównych rolach. Pewnie gdy byłem młody i pryncypialny, to bardzo bym się oburzał na taką groteskową degradację polityki. Dziś już nie. Zdaję sobie przecież sprawę, że gdybym dziś był czynnym politykiem, to pewnie trzy razy w tygodniu spotykałbym się z marketingowcami, żądając od nich nowych pomysłów na jeszcze bardziej wymyślne wyzywanie i wyszydzenie politycznych przeciwników. Po czym z udawaną powagą w jakimś studiu telewizyjnym rozważałbym szczegóły przypadków „Pani Joanny” i „Mariki”, wyciągając z nich wnioski druzgocące dla moich oponentów. Nie ma więc we mnie cienia pretensji do polityków za to, że robią to co robią. Wiem, że robią po prostu to, co muszą robić, aby zdobyć albo utrzymać władzę. Został mi tylko ten szczery i żywiołowy śmiech, z dziecięcego wspomnienia walk klownów w cyrku na Błoniach. Nie jest to śmiech ani z polityków, ani z ich wyborców. Tylko z komedii ludzkiej, której obrazem stała się współczesna polityka.

Jan Rokita

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.