Dwa zdarzenia z ostatnich dni warte są uwagi, gdyż w nowym świetle stawiają jedną z centralnych kwestii naszego czasu. Mam na myśli polityczny wymiar szeroko akceptowanej w naszym świecie idei „równości płci”.
Zdarzenie pierwsze, to spektakularne referendum irlandzkie z 8 marca, które - zgodnie z intencją postępowego premiera Varadkara – miało być formą uczczenia tegorocznego Dnia Kobiet. Po pierwsze, Irlandczycy mieli w referendum zmienić klasyczną definicję małżeństwa.
Ale mnie tu interesuje drugie pytanie referendalne, które miało prowadzić do skasowania anachronicznej ponoć normy konstytucji z 1937 roku, zobowiązującej irlandzkie państwo do starań o to: „aby matki nie były zmuszone ekonomiczną potrzebą do podejmowania pracy, zaniedbując swoje obowiązki domowe” (art. 41 konstytucji). Jak wiadomo Irlandczycy przygniatającą większością 68% odrzucili obie zmiany, a w Dublinie tegoroczny Dzień Kobiet stał się dniem żałoby feministek i całej postępowej ludzkości.
Druga ciekawa rzecz zdarzyła się kilka dni później w Danii, gdzie socjalistyczna premier pani Frederiksen, pod wpływem złego rozwoju zdarzeń na Ukrainie, ogłosiła wydłużenie obowiązkowej służby wojskowej z czterech do jedenastu miesięcy, oraz równoprawny pobór na ten czas do wojska mężczyzn i kobiet, w równych kwotach. Rządząca w Kopenhadze duńska partia socjaldemokratyczna – to prawdziwa historia europejskiego socjalizmu: powstała jeszcze w XIX wieku, jako filia I Międzynarodówki. Więc też walka o równość kobiet wobec mężczyzn to – rzec można – sam ideowy rdzeń i długa historia duńskiej partii. A pani premier jest szczerze zatroskana sytuacją, w której za chwilę może się zdarzyć w Europie wojna, w której Dunki nie miałyby równego z Duńczykami obowiązku bicia się z Moskalami.
I choć z pozoru oba te zdarzenia dotyczą całkiem różnych sfer życia i polityki, to jednak ich istota jest taka sama. W jednym i drugim przypadku idzie bowiem o pewien fundamentalny kłopot z ideą równości płci. O to mianowicie, czy bycie mężczyzną albo kobietą jest faktycznie obojętne dla roli, jaką każdy z nas ma do odegrania w społeczeństwie? Jeśli twierdząco odpowiemy na to pytanie, to istotnie nie ma żadnego powodu, aby państwo wspomagało matki wychowujące dzieci w domu, bo przecież równie dobrze mogą to robić ojcowie, ojczymowie, albo po prostu – powołane do tego instytucje państwowe. Nie ma też powodu, aby kobiety nie miały na równi z mężczyznami obowiązku zabijania Moskali na wojnie, jeśliby do niej (nie daj Bóg) miało naprawdę dojść.
Nawiasem mówiąc, o pomstę do nieba woła wtedy także, jako wyjątkowa nierówność społeczna, obowiązujące w Polsce prawo, przyznające kobiecie emeryturę pięć lat wcześniej niźli mężczyźnie.
To wszystko są uczciwe i logiczne konsekwencje takiego pojęcia równości, jakie forsuje współczesny ruch feministyczny. I nie dziw, że zarówno postępowy premier Irlandii, jak i głęboko uczciwa socjalistka – premier Danii, takie właśnie konsekwencje ze swych przekonań wyciągają. Z jakichś jednak powodów ich ideowa konsekwencja i uczciwość niekoniecznie jest akceptowana przez tamtejsze społeczeństwa.
Nie tylko większość mężczyzn, ale i większość kobiet w Irlandii chce nadal - wbrew idei równości – specjalnego wsparcia państwa dla matek wychowujących dzieci w domu. Sam jestem ciekaw, jak zareagują kobiety w Danii na inicjatywę obowiązkowego wcielenia ich do armii i posłania na przyszłą wojnę.