Luksus własnego zdania Jana Rokity. Dopaść Trumpa

Czytaj dalej
Jan Rokita

Luksus własnego zdania Jana Rokity. Dopaść Trumpa

Jan Rokita

To precedens w sięgających prawie dwóch i pół wieku dziejach demokracji amerykańskiej. Oto komisja Kongresu USA żąda od prokuratora postawienia byłemu prezydentowi czterech ciężkich zarzutów karnych, pośród których pierwszym jest ów najcięższy - podżeganie i pomocnictwo w próbie przewrotu (w oryginale: „insurection”).

Mówiąc wprost, idzie o zarzut zdrady stanu, za co, nie tylko w Ameryce, grozi kara śmierci. Rzecz jasna, inicjatorzy nie mają na myśli (przynajmniej na razie) uśmiercenia Donalda Trumpa. Idzie im raczej o rzecz utylitarną: chcą się pozbyć potencjalnie najsilniejszego przeciwnika Bidena w wyborach prezydenckich 2024 roku. Albo posyłając go na jakiś czas do więzienia, albo przynajmniej blokując mu, za pomocą procesu karnego, szanse na uzyskanie prezydenckiej nominacji Republikanów.
Fakty, na których komisja Kongresu opiera swoje żądanie wyglądają (na ile można to ocenić) na prawdziwe. Idzie po pierwsze o to, że Trump nie wezwał uczestników wielkiego waszyngtońskiego wiecu swoich zwolenników w dniu 6 stycznia 2021 roku do rozejścia się, gdy organizował się pamiętny pochód na Kapitol.

A po drugie, iż Trump przekonywał różnych stanowych polityków republikańskich, aby ich stany wybrały innych elektorów od tych, których wskazały po głosowaniu komisje wyborcze. Z perspektywy czasu nie ma wątpliwości, iż w jednym i drugim przypadku Trump popełnił co najmniej duży błąd. Pochód na Kapitol zakończył się bowiem strzelaniną i śmiercią uczestników oraz plądrowaniem biur posłów. Zaś do skorzystania z anachronicznego prawa do wskazania innych elektorów, niż ci wskazani przez komisje wyborcze, Trump nie miał raczej szans przekonać kogokolwiek. Rzecz jednak w tym, iż amerykańska lewica nie wierzy w to, iżby samo wskazanie politycznej odpowiedzialności Trumpa za poważne błędy wystarczało do pozbawienia go szans na prezydenturę. Dlatego za wszelką cenę, nie od dziś, próbuje dopaść go jakimiś zarzutami karnymi. Teraz zdecydowano się na wystrzał z najpotężniejszej armaty, formułując oskarżenie o przewrót i zdradę.

Do tej, co tu dużo mówić, brudnej politycznej roboty, Partia Demokratyczna mianowała człowieka świetnie się nadającego. Szef specjalnej komisji Kongresu i główny oskarżyciel poseł Bennie Thompson – to czarnoskóry polityk z Mississipi, który słynie z awanturniczych kroków, jakie lubi podejmować przeciw republikańskim przywódcom Ameryki. W 2004 – to właśnie Thompson próbował unieważnić wybór George’a Busha, oskarżając o fałszerstwo komisje wyborcze w stanie Ohio. Nie udało mu się to wówczas, dokładnie tak samo jak nie udało się Trumpowi w roku 2020, przy wyborze Bidena. Z kolei w 2006 Thompson użył jako pretekstu ustawy o zadłużeniu kraju, aby w sądzie oskarżyć tegoż Busha o delikt konstytucyjny, mający prowadzić do utraty prezydentury. To też się nie udało. Teraz sfanatyzowany poseł stoi w obliczu pierwszej realnej szansy na ukoronowanie swojej abominacji wobec prawicowych prezydentów. Co prawda, jeśli uda mu się postawić Trumpa przed prokuratorem pod zarzutem zdrady stanu, to nie obali już urzędującego prezydenta, ale przynajmniej zablokuje hipotetyczną drogę do prezydentury politykowi wyjątkowo znienawidzonemu przez lewicę.

Nam zaś pozostaje tylko zastanawiać się, czy Ameryka, która w brutalnej walce o władzę pierwszy raz w swej historii zacznie używać prokuratury i więzień, będzie nadal tą Ameryką, którą przez tyle lat admirowaliśmy, jako ojczyznę wolności.

Jan Rokita

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.