Podróżowanie, również po Ameryce, pozwala patrzeć z rozsądnego dystansu na większość polskich. Zawsze, gdy jestem w torontońskiej Destylarni, myślę o kompleksie dawnej fabryki cygar przy Dolnych Młynów w Krakowie. I na odwrót! Gdy sączę drinka w Lastriko lub pochłaniam kubańską kanapkę w Meat&Go, myślami jestem w dawnej dzielnicy gorzelni i browarów w Toronto. Bo uczyć trzeba się od mądrzejszych...
Distillery District to, ulokowany w dzisiejszym downtown Toronto, relikt kanadyjskiego przemysłowego boomu z czasów amerykańskiej wojny secesyjnej.
Na wojnach zbyt mają nie tylko kule, karabiny i buty, ale, o czym często zapominamy, również alkohol. Wojny to kamienie milowe w rozwoju gorzelnictwa i browarnictwa. Wojenne smutki widać łatwiej znieść „pod wpływem”. W latach 60. XIX wieku dominujący w Distillary District zakład Goderham & Worts był największym producentem alkoholu na całym świecie. Wokół świetnie się miały także firmy bednarskie, browarnicze oraz składy towarowe.
Sto lat później „pachnące” fabryki były wypychane na prowincję, a dawne dzielnice przemysłowe obumierały, albo zmieniały w obszary postindustrialne z przewagą wieżowców, biur, mieszkań i centrów handlowych.
Czasami budynki poprzemysłowe były modnym wśród młodych polem architektonicznych eksperymentów. Tak się stało na przykład w Londynie, Nowym Jorku czy właśnie Toronto. Miasta pechowe - takie jak Łódź, Sankt Petersburg, Berlin - czekają na swą szansę do dzisiaj.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.