Jan Rokita

Kto ostrzelał Kreml?

Kto ostrzelał Kreml?
Jan Rokita

W nocy z wtorku na środę dwa bojowe drony eksplodowały na Kremlu, tuż ponad kopułą Pałacu Senackiego, w którym prezydent Rosji ma swoje biuro. Na dostępnych w sieci zdjęciach, zrobionych z dachu pobliskiego hotelu, widać wyraźne ślady uszkodzenia owej kopuły na skutek pożaru.

Rosyjscy analitycy kalendarza Putina są niemal pewni, że ani tamtej nocy, ani w ciągu całego wtorku i środy 2/3 maja prezydenta w ogóle nie było na Kremlu. We wtorek był w Petersburgu na urodzinach sławnego kapelmistrza Walerija Giergiewa, który od lat jest podporą rosyjskiego reżimu. Zaś w środę miał przyjmować w swej podmoskiewskiej rezydencji gubernatora Niżnego Nowogrodu, choć audiencja ta mogła de facto mieć miejsce kilka dni wcześniej, gdyż ów gubernator od paru dni występował publicznie, nie respektując obowiązku kwarantanny przed spotkaniem w przywódcą państwa.

Moskiewskie media podały wiadomość o ataku dopiero po upływie dwunastu godzin, 3 maja popołudniu, oskarżając Ukrainę o zamiar zabójstwa Putina. Jest jasne, że wobec tak niezwykłego przypadku, jak zbrojny atak na dachy Kremla, aparat propagandy potrzebował czasu dla ustalenia jakiejś obowiązującej wersji zdarzeń. Reakcja Kijowa była szybka. Zełeński zapewnił stanowczo, że Ukraina „nie atakuje Moskwy, ani Putina”, a o wystrzelenie dronów oskarżył same władze Rosji. Kpił sobie przy tym z Putina: „On musi zrobić coś ostrego: a to zamach, a to drony, a potem będą gęsi, które go zbombardowały”. Podobnie jak w przypadku wysadzenia gazociągu bałtyckiego, mamy zatem kolejne dziwne zdarzenie, w którym nie tak łatwo komukolwiek przypisać sprawstwo.

Specjaliści tłumaczą, iż ostrzał Kremla mógł być dokonany na dwa sposoby: albo z daleka (np. z terytorium Ukrainy), przy pomocy dronów lekkich z precyzyjnym sterowaniem; albo z samej Moskwy, a wtedy mogłyby to być drony cięższe i technicznie bardziej toporne. W przypadku pierwszym ich dotarcie nad Kreml byłoby kompromitacją rosyjskiej obrony powietrznej; w drugim – rosyjskich służb specjalnych. Już choćby tylko dlatego, wbrew temu co mówi Zełeński, Moskwa nie miała interesu w przeprowadzeniu takiej prowokacji. A sugestia, wedle której Putin, po tym wszystkim co już zrobił, potrzebuje prowokacji dla uzasadnienia nowych ataków na Ukrainę, wygląda raczej dość mało dorzecznie.

Bardziej rozsądnie brzmi już rosyjska wersja zdarzeń, z tym tylko zastrzeżeniem, iż nikt kto wydał rozkaz wystrzelenia z Ukrainy dronów na Kreml, nie mógł poważnie myśleć o zamachu na Putina. To już zapewne dodała sobie rosyjska propaganda dla unaocznienia Rosjanom i światu skali bezczelności Ukraińców. Z perspektywy Kijowa wywołanie eksplozji na dachu biura Putina ma same zalety. Przede wszystkim ośmiesza Rosję i jej obronę, a ośmieszanie rzekomej rosyjskiej potęgi jest jednym z najważniejszych celów niezwykle efektywnej wojennej machiny propagandowej Kijowa. Wśród Rosjan, skonsternowanych zapewne tym, że ktoś może skutecznie uderzyć w dachy Kremla, incydent ów musi wyzwolić strach i osłabić poczucie bezpieczeństwa. A tym samym skłaniać armię do jeszcze lepszej ochrony stolicy, kosztem wycofania z frontu części nowoczesnych systemów obronnych. Wszystko to oczywiście działa na korzyść Ukrainy. Jeśli zatem zastosować starą maksymę, iż sprawcą jest ten, kto odniósł tutaj korzyść, to przyznać trzeba, że wybór pomiędzy sprzecznymi wersjami propagandy moskiewskiej i kijowskiej staje się nieco prostszy.

Jan Rokita

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.