Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski nigdy nie nabrał "opływowych kształtów"

Czytaj dalej
Fot. Michal Gaciarz / Polska Press
Marcin Banasik

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski nigdy nie nabrał "opływowych kształtów"

Marcin Banasik

Na nagraniu wideo z 1985 roku widać, jak lekarz mierzy i opisuje rany na twarzy księdza. Duchowny z zaschniętą krwią na policzkach jest zrezygnowany, ale jednocześnie niewzruszenie patrzy w obiektyw kamery. 21 lat później, podczas kręcenia filmu dokumentalnego o pobiciu, ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski mówi, że cała Ewangelia to jest bunt, a największym buntownikiem był Jezus Chrystus. - Jedną rzeczą, której bym nigdy nie chciał to popłynąć z prądem. Można bardzo łatwo, jako ksiądz i jako świecki, przybrać postawę konformizmu. U nas to się mówi tak zwane opływowe kształty - dodaje duchowny.

Film „Zastraszyć księdza” został zrealizowany przez Macieja Gawlikowskiego i Ewę Nowicką w 2006 roku. Obraz mówi o działalności IV Wydziału SB powołanego do zwalczania Kościoła katolickiego w Polsce. Jednym z prześladowanych, i tym, który przez przypadek przeżył, jest bohater filmu ks. Tadeusz Zaleski.

Duchowny urodził się 7 września 1956 w Krakowie. Matka, z ormiańskiej rodziny Isakowiczów, osiadłej na Kresach Wschodnich, była nauczycielką. Ojciec, Jan Zaleski, urodzony w Monasterzyskach, woj. tarnopolskie, był językoznawcą, docentem w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Krakowie. Rodzina mieszkała w centrum Krakowa.

Otwarty umysł

Jan Franczyk, działacz opozycyjny w PRL i samorządowiec, redaktor naczelny „Głosu – Tygodnika Nowohuckiego”, poznał się z Tadeuszem w czasach licealnych, kiedy tworzyły się pierwsze oazy katolickie.   


- Razem jeździliśmy na oazy wakacyjne. Pamiętam, że Tadeusz zawsze miał otwarty umysł. W drugiej klasie liceum mieliśmy ciekawą przygodę. Postanowiliśmy zwiedzić świątynie wyznawców innych religii. Poszliśmy do kościoła ewangelicko-augsburskiego przy ul. Grodzkiej, a później do bożnicy na Kazimierzu. Tam odbyliśmy ciekawą rozmowę z Żydem, który opiekował się synagogą. Powiedział nam, że nie wierzy w Boga, od czasu kiedy stracił rodzinę w Auschwitz. Dodał, że to, co robi w synagodze, nie wypływa z wiary,    a z szacunku do dziedzictwa. Bardzo nas to poruszyło. Pamiętam, że długo o tym rozmawialiśmy z Tadeuszem - wspomina Jan Franczyk.

Działacz opozycyjny wspomina, że w środowisku ministrantów i oazowiczów nastoletni Tadeusz był postacią znaną.
- Już wtedy kiełkowała w nim chęć pójścia w drogę duchową. Bezpośrednio po maturze wstąpił do seminarium - wspomina.
Seminarium w… wojsku

Tuż po rozpoczęciu pobytu w seminarium przyszły ksiądz musiał pójść na dwa lata do... wojska. W latach 60. władze komunistyczne w ramach walki z Kościołem realizowały akcję wymierzoną w seminaria duchowne. Komuniści uznali, że seminaria nie są wyższymi uczelniami i z tego względu znaczna część kleryków była wcielana do wojska, zwłaszcza ci najmłodsi.

- Była to forma represji, bo studenci innych uczelni spędzali w wojsku rok i kończyli je ze stopniem oficerskim, a my dwa lata jako szeregowi. Ja byłem w wojsku w Brzegu Opolskim ponad dwa lata, ponieważ 56 dni spędziłem w areszcie wojskowym. Siedziałem za      aktywny opór wobec władzy i nieprzychylne wypowiedzi. Raz poszedłem do kościoła i mnie złapali, za co też wylądowałem w areszcie - wspomina pobyt w wojsku duchowny w filmie nagranym w 2020 r. przez dr. Marcina Chorązkę z krakowskiego oddziału IPN.

„Krzyż nowohucki”

Po powrocie do seminarium Tadeusz nawiązał kontakt ze środowiskami opozycyjnymi, m.in. środowiskiem podziemnego pisma „Krzyż Nowohucki”, środowiskiem Studenckiego Komitetu Solidarności, lubelskim środowiskiem „Spotkania”.
Od czasów liceum Tadeusza znała też Anna Hawlena-Drożdżak, która chodziła do klasy z młodszą siostrą przyszłego duchownego.
- Aśka zaprosiła mnie do domu i tak poznałam Tadka. Imponowała mi jego wiedza historyczna. Później Tadek poszedł do seminarium. Kiedy został księdzem, udzielał się w podziemiu. Zaangażował mnie tam, ale nie chcę o tym mówić. Dla mnie ważniejsze było to, że wciągnął mnie w prace z niepełnosprawnymi intelektualnie. Razem zaczęliśmy tworzyć wspólnoty pomagające takim osobom - mówi Anna Hawlena-Drożdżak.

Przyjaciółka duchownego podkreśla jego bezkompromisowość

- Nie znam Tadka, który potrafiłby chodzić na kompromisy. Pamiętam spotkanie w Klubie Dziennikarzy Pod Gruszą. Tadek płakał, bo kuria zagroziła mu zamknięciem Radwanowic, jeśli nie przestanie namawiać księży do lustracji. Wszyscy wiemy, że udało mu się napisać książkę o lustracji i rozwinąć fundację pomagającą potrzebującym. Tadek nie był łatwym człowiekiem. Był bardzo stanowczy, ale nigdy się na nim nie zawiodłam - mówi.

Pobicie w piwnicy

Anna wspomina też brutalne pobicie księdza, do którego doszło 6 kwietnia 1985 roku w kamienicy, gdzie mieszkali jego rodzice przy ul. Zyblikiewicza.
- Aśka dała mi znać, co się stało. Przybiegłam tam. Pamiętam, że był tam już kardynał Franciszek Macharski, od którego Tadeusz przyjął święcenia kapłańskie - wspomina.

Sprawę pobicia pamięta też Jan Franczyk, który przypomina, że w 1984 roku w kościele w Mistrzejowicach odbywały się czwartkowe msze za ojczyznę, u księdza Kazimierza Jancarza. Posługę pełnił tam też wtedy ks. Isakowicz-Zaleski.

-    Po pobiciu ks. Jancarz mówił mi, że jego nie mogą dopaść, to za niego pobili ks. Tadeusza - wspomina przyjaciel duchownego.
Pobicie miało związek z tym, że w latach 80. ks. Tadeusz zaangażował się w pracę duszpasterską na rzecz środowisk opozycyjnych. Ważną postacią okazał się w tym względzie ks. Kazimierz Jancarz – wikariusz nowohuckiej parafii Mistrzejowice i nieformalny kapelan „Solidarności”. Ksiądz Tadeusz regularnie przyjeżdżał do Mistrzejowic, by wspierać działania ks. Jancarza. Uczestniczył w czwartkowych mszach świętych za ojczyznę, koncelebrował je, wygłaszał kazania, spowiadał, głosił rekolekcje dla środowisk opozycyjnych.

Drugie pobicie

Adam Macedoński, artysta, działacz opozycji demokratycznej w okresie PRL i przyjaciel ks. Tadeusza, wspomina, że po ataku kardynał Macharski nakazał mu przenieść się pod Lasek Wolski do klasztoru.

- Tam też nie dano mu spokoju. Próbowano go udusić. Weszli tam pod pretekstem, że to jest pogotowie ratunkowe, i że jeden z księży staruszków potrzebuje pomocy. Zarzucili mu pętlę na szyi i przywiązali z tyłu do rąk. Tak go zostawili z myślą, że szamocząc się, doprowadzi do uduszenia. Księdzu udało się doczołgać do drzwi, za którymi były zakonnice. Uratował się. Ktoś wtedy kupił mu dużego psa, żeby go chronił - wspomina Adam Macedoński.

Ks. Jacek Stryczek, założyciel Szlachetnej Paczki,    wspomina moment, jak zobaczył ks. Tadeusz z psem: „Dziwne to było. Wysiadł z samochodu w asyście ogromnego psa. Cały czas miał go „przy sobie”. Skupiony, schowany za swoją brodą. Pamiętam.    Dopiero potem rozszyfrowałem tę historię. Ks. Tadeusz został dwa razy napadnięty przez UB-ków. Pobili go, wylali na niego kwas. Broda chowała blizny” - pisze na swoim profilu facebookowym duchowny.

Dalej pisze: „Po drugim napadzie został odsunięty przez kardynała Macharskiego od polityki. Zaczynał nowe życie. Pies, bo trzeba było być ostrożnym. Muminki, Radwanowice - wieś pod Krakowem, Fundacja. Nowe życie”.

Duch ze stali

Adam Macedoński twierdzi, że pobicia tylko wzmocniły niepokornego duchownego.
- Miał mocny charakter. Jak był przekonany, że robił coś ważnego, to takie rzeczy jak pobicie nie były go w stanie powstrzymać. Miał zahartowanego ducha. Pokazał to w czasie strajków wiosennych w 1988 r. w Nowej Hucie. Przeszmuglowano go wtedy na kombinat. Odprawiał tam msze święte dla strajkujących robotników. Został złapany przez esbeków i oddany kurii krakowskiej - wspomina Macedoński.

Ks. Tadeusz to autor głośnej książki „Księża wobec bezpieki. Na przykładzie archidiecezji krakowskiej”, za którą w 2007 roku otrzymał Nagrodę Literacką im. Józefa Mackiewicza, oraz autobiografii „Moje życie nielegalne”. Jako jeden z pierwszych apelował o to, by Kościół przeprowadził lustrację duchownych. Przez te apele ściągnął na siebie sporo kłopotów. Ówczesny metropolita krakowski, kard. Stanisław Dziwisz, zabraniał mu publicznych wypowiedzi.

- Tadeusz uważał, że dopóki współpraca księży z SB będzie tylko wiedzą tajną, to będzie ona wykorzystywana do wpływania na wielu duchownych. Dlatego chciał oczyścić swoje środowisko, za co zapłacił wysoką cenę. On był sztandarem pamięci o zamordowanych w okrutny sposób Polakach na Kresach. Nie pozwalał zapomnieć o rzezi wołyńskiej. Chciał, żeby ta prawda nie była zamieciona pod dywan. Wystawiał się tym na niebezpieczeństwo i krytykę - mówi Adam Macedoński.

Przyjaciel duchownego odnosi się także do sprawy oczyszczenia Kościoła ze skandali, w tym pedofilskich.
- Był naśladowcą Chrystusa, bo przecież Jezus tak samo postępował, nie ukrywał niewygodnych rzeczy. Krytykował faryzeuszy i sztucznych kapłanów. W niektórych sprawach był bardziej wnikliwy niż Jan Paweł II, choćby w sprawie krzywd na Kresach. Jak papież pojechał do Lwowa z wizytą, to Polacy czekali na to, żeby wspomniał o zamordowaniu chłopów. Jan Paweł II nic wtedy nie powiedział, a ks. Tadeusz bezkompromisowo mówił o tym. Jego dewizą były słowa „Tylko prawda może wyzwolić”.

Ojciec ks. Tadeusza i jego rodzina przeżyli rzeź, której dokonali banderowcy we wsi Korościatyn. W wakacje 1975 roku odbył wraz z ojcem podróż o charakterze duchowej pielgrzymki na Kresy Wschodnie, odwiedzając rodzinne strony. Ta podróż wpłynęła na jego świadomość historyczną i późniejsze zaangażowanie na rzecz prawdy o zbrodniach zarówno nacjonalistów ukraińskich, jak i zbrodniach sowieckich.

Czysty i sprawiedliwy

- Dla mnie to jeden z najbardziej czystych i sprawiedliwych duchownych w polskim Kościele. Rzadko się zdarza, żeby w osobie jednego człowieka skupiło się tak wiele różnych skutecznych działań. To, jak rozwinął fundację im. Brata Alberta, to jest coś wielkiego. - podkreśla Adam Macedoński.

Największym dziełem ks. Isakowicza-Zaleskiego była pomoc osobom upośledzonym umysłowo i stworzenie ośrodka w podkrakowskich Rad­­wa­nowicach.    Ks. Tadeusz był    współzałożycielem Fundacji im. Brata Alberta (powstała w 1987 roku), zajmującej się właśnie    osobami potrzebującymi, prowadzącej schronisko w Radwanowicach, której praca rozwinęła się w kolejnych dziesięcioleciach w skali całej Polski.

Agata Mamoń-Prokop, przyjaciółka duchownego, twierdzi, że był on pionierem, jeśli chodzi o tworzenie miejsc opieki nad chorymi umysłowo, a także pokazywanie społeczeństwu, że osoby takie powinny żyć, uczyć się i bawić wśród nas.
- Ksiądz zaczął zbierać rodziny osób z upośledzeniem i umożliwiał im wychodzenie z ukrycia, które dzisiaj zwala się na komunę. Oczywiście, komuna miała swoje znaczenie, ale społeczeństwo wtedy tych osób nie dostrzegało. To był piękny czas wspólnot, obozów i wyjazdów. Wyjeżdżaliśmy do nieistniejącej już dziś „Chorążówki” w Rabce-Zdroju. Były tam bardzo kiepskie warunki, bez wody bieżącej, ręcznikami zatykało się szpary w oknach i paliło się w piecu drewnem. To były wspaniałe chwile, kiedy zawiązywały się przyjaźnie, które utrzymywały się przez wiele lat. Dziś walczący o prawo do aborcji zaprzeczają temu, o co on walczył, o prawo do życia dla każdego człowieka – zauważa Agata Mamoń-Prokop.

Fundację im. Brata Alberta powołali fundatorzy Zofia Tetelowska i inż. Stanisław Pruszyński oraz ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. W kolejnych latach staraniem pracowników, przyjaciół tej organizacji, sponsorów i darczyńców wyremontowano stary dwór w Radwanowicach, który został macierzystą placówką fundacji.

Potem wznoszono tam kolejne budynki służące osobom niepełnosprawnym. Powstało schronisko, świetlica terapeutyczna, środowiskowy dom samopomocy oraz warsztat terapii zajęciowej. Z czasem kolejne placówki Fundacji im. Brata Alberta tworzono w wielu miejscach Polski. Obecnie jest ich 36 i korzysta z nich około 1000 osób niepełnosprawnych intelektualnie.

Przyjaźń potrzebna wszystkim

Ks. Tadeusz potrzebował pomocy, więc do współpracy zaprosił aktorkę Annę Dymną, a ona już po pierwszym spotkaniu zrozumiała, że jest potrzebna osobom niepełnosprawnym, a oni jej.
- Dla mnie to zawsze będzie Tadzik, bardzo ważna osoba. On sprowadził moje życie na inne tory. Zaprosił mnie do Radwanowic. W 1999 roku stanęłam przed osobami niepełnosprawnymi, zobaczyłam piękno, którego wcześniej nie znałam. Zobaczyłam wielkie wartości, przede wszystkim szczerość. Patrząc, rozumiałam, co oni mówią i czego nie mówią. Zostałam ich Anią, nie aktorką, nie znaną osobą. Wtedy ks. Tadeusz przyglądał się temu błyszczącymi oczami, uśmiechał się, już wiedział, że ryba połknęła haczyk - tak Anna Dymna wspomina pierwsze kontakty z ks. Tadeuszem i osobami z ośrodka w Radwanowicach.

Zaczęła przyjeżdżać do Radwanowic na rowerze, robiła przedstawienia z niepełnosprawnymi. A z księdzem się zaprzyjaźnili.
- To jest waleczny człowiek, zdecydowany, pełen uporu i nieprzejednany. Dla mnie wciąż „jest”, bo nie umiem myśleć o nim inaczej. W jego walki się nie wdawałam, ale od początku podziwiałam go za to, jak zajmuje się ludźmi niepełnosprawnymi, jak szanuje osoby z niepełnosprawnością intelektualną, jak się nimi opiekuje, uczy, rozmawia i żartuje - mówi Anna Dymna.

Tenisistki na obiedzie u księdza

Przyjacielem fundacji i księdza Tadeusza był też Robert Radwański, ojciec i trener dwóch znakomitych polskich tenisistek Agnieszki i Urszuli. - Cały czas mam księdza przed oczami nad grobem mojego ojca, bo to on odprawiał mszę pogrzebową. Poznaliśmy się w okolicach 2004 roku po wygranej Isi w Wimbledonie. Przyznam, że przypadliśmy sobie do gustu, bo nie lubiliśmy tych samych osób - śmieje się Radwański.

Ojciec znanych sportsmenek przyznaje, że znajomość z duchownym chciał wykorzystać w wychowaniu córek.
- Chciałem pokazać Isi i Uli inny świat. Do tej pory przebywały głównie wśród ludzi herosów, wysportowanych i zdrowych. Z kolei ksiądz reprezentował świat ludzi niepełnosprawnych, świat, który nie zawsze był dostatecznie widoczny dla reszty społeczeństwa. Jak córki zaczęły zarabiać, to zaczęliśmy sponsorować fundację Brata Alberta - mówi Robert Radwański.
W pamięci zapadła mu jedna wizyta z córkami w Radwanowicach.

- Jak byliśmy na obiedzie, to córki wzrokiem pokazywały mi, że nie będą jadły, bo danie było zbyt tłuste jak na ich diety. Kiedy ksiądz nie patrzył, odkroiłem połowę mięsa od   i Uli, a resztę dziewczyny schowały pod ziemniakami. Kiedy ksiądz pytał, czy smakowało, obie kiwały głowami, że bardzo. Ja z mojej strony mogę tylko powiedzieć, że obiad był wyśmienity - wspomina ojciec sportsmenek.

Robert Radwański zauważa jednak, że ksiądz Tadeusz otwierał zbyt wiele frontów, na których walczył.
- Zgadzałem się z nim, co do krytyki papieża Franciszka, ale w sprawie ukraińskiej miałem już inne, z pewnością mniej radykalne zdanie niż ks. Zaleski. Te ciągłe walki i próby naprawiania świata sprawiły, że zyskał zbyt wielu wrogów, a to przy działalności charytatywnej nie pomagało - uważa Radwański.

Autorytet dla Ormian

Marcin Mamoń, reżyser i dokumentalista, wspomina księdza jako wielkiego przyjaciela Ormian. Duchowny pochodził z rodziny ormiańskiej, jego mama była wnuczką Isakowicza z Podola, który był bratem biskupa Izaaka Isakowicza. Ks. Tadeusz nazwisko Isakowicz, świadczące o jego ormiańskich korzeniach, przyjął obok nazwiska swojego ojca. Duchowny od 2000 był duszpasterzem Ormian w Krakowie, od 2002 w Polsce. Od 2001 prezesem Oświatowego Towarzystwa Integracyjnego w Radwanowicach.
- On im bardzo pomagał, czuł się ich reprezentantem, co nie było łatwe, bo część Ormian w Polsce była kojarzona ze środowiskiem    przestępczym. Mimo to nie odsuwał ich od siebie, wiedział, że tacy ludzie też potrzebują pomocy. Oni bardzo go za to szanowali. Był dla nich autorytetem - mówi Marcin Mamoń.

***
Ks. Tadeusz zmarł w wieku 67 lat. Miał nowotwór, cierpiał w ostatnim czasie. Niespełna rok temu, w lutym 2023 dowiedział się, że jest chory na raka prostaty.    Odszedł 9 stycznia 2024 roku około godz. 8 rano w szpitalu w Chrzanowie.
Jeszcze w grudniu wydawało się, że ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski przejdzie kolejne operacje, że chorobę powstrzyma. Przed kilkoma dniami jego przyjaciel prof.    Uniwersytetu Wrocławskiego Bogusław Paź po rozmowie z kapłanem informował w mediach społecznościowych o jego „dość poważnym” stanie. Zaznaczył, że ksiądz przebywał w szpitalu od początku świąt Bożego Narodzenia.

- Wydawało się, że wygrał z rakiem, ale jednak choroba się rozwija... Ksiądz w rozmowie ze mną mówił zmienionym głosem i z pewnym trudem, ale zachowując pogodę ducha. Jest wyraźnie osłabiony. Pozdrawia wszystkich Was - Bogusław Paź przekazał ostatnie wiadomości i pozdrowienia od ks. Tadeusza.

W grudniu był bardzo słaby, bo choroba wróciła z wielką siłą, przerzutami. Jak mówią jego znajomi, był zmieniony bólem, lekami, o słabym głosie, ale wciąż pracował, odprawiał msze, był ze swoimi niepełnosprawnymi.

Uroczystości pogrzebowe potrwają dwa dni. W pierwszym dniu pogrzebu, w środę 17 stycznia 2024 roku, msza święta żałobna będzie odprawiona w kościele parafialnym w Radwanowicach o godz. 12.00 (modlitwa różańcowa od godz. 11.30). Natomiast w czwartek, 18 stycznia 2024 roku, w kościele parafialnym w Radwanowicach o godz. 12.00 zostanie odprawiona msza święta pogrzebowa, po niej zaś nastąpią obrzędy ostatniego pożegnania na cmentarzu parafialnym w Rudawie.

Marcin Banasik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.