Katarzyna Kachel

Krzyśka Rychlika droga na Ukrainę. "Nie nasza wojna? Kiedy słyszę takie głosy, które padają znad filiżanki cappuccino, szlag mnie trafia"

Krzysztof Rychlik (w środku) Krzysztof Rychlik (w środku)
Katarzyna Kachel

Koledzy czasami mówią mu: „Chłopie, powinieneś zostać ministrem finansów”. I coś w tym jest, bo kiedy podliczymy, ile udało mu się zebrać na pomoc Ukrainie, używając wyłącznie Facebooka i swojego nazwiska, można by pomyśleć, że stoi za tym cały sztab, a nie tylko Krzysztof Rychlik, świetny wspinacz z Krakowa. Człowiek, który wysłał do Lwowa już dziesięć transportów rzeczy niezbędnych dla ludzi próbujących przetrwać w kraju wojny.

Jeden z agregatów, które pojechały w grudniu z Krakowa do Lwowa, trafił do Domu Opieki w Komarnie. To miasto w obwodzie lwowskim. Krzysiek dostał nawet od nich podziękowanie; cieszyli się, bo mieli prąd na święta. A przecież kiedy jest jasno, lepiej się robi ludziom na sercu. Weselej jakoś.

Krzysiek często myśli o tym, że wcześniej musieli siedzieć w ciemności i zimnie. I wtedy nie może spać. Podobnie, kiedy czyta, że to nie nasza wojna.

- Jak nie nasza!? - denerwuje się, kiedy siedzimy w knajpie na krakowskim rynku. Krzysiek wrócił właśnie z kursu wspinaczki zimowej, który prowadził w Norwegii, jest zmęczony, ale szybko się aktywuje. - Kiedy słyszę takie głosy, które padają znad filiżanki cappuccino, szlag mnie trafia. Graniczymy z Rosją, Białorusią i Ukrainą, mamy wspólną historię, więc jeśli ktoś mówi, że nie obchodzą go ludzie, którzy giną na podwórku obok, to musi być szaleńcem - po zmęczeniu nic nie zostaje.

A przecież Rychlik dużo wie o szaleństwie, czasami też mu się włącza i to nie tak rzadko. Wtedy pokonuje wspinaczkowe drogi, którymi bez tego obłędu nigdy by nie przeszedł. Ma ich sporo na koncie. W tym, co robi, jest zawodowcem. I tak ma ze wszystkim. Jeśli się już za coś bierze, to na całego. Ma to we krwi, w konstrukcji. Dlatego, kiedy opowiada o miejscu, w którym mieszka, a są to Bronowice, to nie myśli o sobie jako o mieszkańcu. Jest w tym zamieszkiwaniu patriotą, nacjonalistą nawet, kimś, kto w dzielnię wrósł korzeniami. To jego mała ojczyzna, dlatego mówi o tym otwarcie, nie tylko po wódce: kiedy przyjedzie na jego ziemię wróg, zawalczy o każdą piędź, każdy metr.

O tych, którzy są z Bronowic, mówi się, że są dumni i waleczni. I Krzysiek czuje się wojownikiem. Dlatego może tak łatwo przyszło mu zrozumieć wojowników zza sąsiedniej granicy, którzy już rok biją się o swoją ojczyznę. Wspiera ich nie dla sławy czy kozaczenia, a z potrzeby serca. I nie wyobraża sobie, by przestać to robić, bo się przywykło, bo są inne ważne rzeczy, bo życie toczy się dalej.

- Spotkałem się z hejtem, słyszałem, że zbieram kasę dla ludzi, którzy nas, Polaków, wycinali na Wołyniu. Najbardziej krzyczą zawsze ci, którzy nie znają historii. A ja znam. I nie tylko znam, ale sam miałem babcię, która uciekała około 1943 roku ze Stryja na Ukrainie do Krakowa. Czy to mi daje prawo do tego, bym dzisiaj pozwalał ludziom umierać z głodu czy z braku leków? Nie, byłby to obłęd. Ale za to daje mi to przywilej mówienia o tym z innej pozycji - mówi.

Początek

Wróćmy więc do początku tego obłędu. Do dnia, kiedy zaczęła się wojna.

- Czułem, że wybuchnie, nie wiedziałem tylko kiedy. Rok temu, w lutym byłem na wspinaniu w Szwajcarii. Pamiętam ten moment, kiedy informacja o agresji pojawiła się na czołówkach wszystkich serwisów. Poczułem chłód na plecach, oblał mnie zimny pot. I to był koniec radosnego bycia w górach. Wiedziałem, że muszę coś zrobić - wspomina.

Nie lubi, gdy się go nazywa dobrym człowiekiem, gdy mu się dziękuje, gratuluje, mówi, że robi świetne rzeczy. Że to trochę jest tak, jakby ocalał kawałek ludzkości. Bo przecież nawet ten, kto ratuje jedno życie, to jakby ratował cały świat. Krzysiek ma to z domu. Taka jest jego mama, taki ród Witalisów, z których się wywodzi. Klan społeczników. Zawsze jakaś część wpłat na pomoc Ukrainie to datki od jego rodziny, raz większe, raz mniejsze.

- Nie jest wstyd prosić, wstyd, kiedy ktoś prosi, a ty nie pomagasz - podkreśla. Wie dobrze, o czym mówi. Kiedy zostawił ich ojciec, mama Krzyśka chodziła do domu samotnej matki po pomoc, wie, ile to znaczy. - Dziadek był społecznikiem, w mojej rodzinie zawsze stawało się po stronie słabszych, pomagało sąsiadom, samotnym. Dlatego dziwi się, a może to nie jest zdziwienie, a rozczarowanie, że mimo listów i próśb do wielu osób o wsparcie jego działań na Ukrainie nie dostał żadnej odpowiedzi.

Działanie

- Nigdy nie byłem na Ukrainie wcześniej, przed wojną, choć w planach miałem zwiedzanie Stryja, Rohatyna, Stanisławowa. Chciałem zobaczyć miejsca znane mi z historii, ale także te, o których słyszałem w dzieciństwie, tam, gdzie stał dom mojej babci Uli - opowiada.

Czy o tym, co wydarzyło się na Wołyniu, w krakowskim domu babki się mówiło?

- Nie pamiętam, czy złorzeczyło się Ukraińcom, bandom OUN-B czy Banderze, ale może byłem za młody, by zostać dopuszczonym do takich rozmów - zastanawia się.

Wiedział jedno: to, co się dzieje, czego doświadcza, to ważny dziejowy moment i ważna chwila w jego osobistym myśleniu o tym, jak się zachować w obliczu tragedii.

- Obserwowałem na bieżąco, co się dzieje. Do połowy marca byłem uziemiony w Norwegii, ale między sezonem zimowym a letnim mam zawsze chwilę, by odpocząć. Wiedziałem, że chcę się włączyć. Moja żona, Magdalena, już na samym początku wojny została wolontariuszką, pomagała na dworcu PKP uciekającym i ich zwierzętom. Na Wielkanoc gościliśmy dwie Ukrainki z Charkowa. Mój kumpel jeździł z pomocą humanitarna do Lwowa, napisałem, że jak potrzebuje kierowcy, to jestem chętny. Pojechaliśmy, była końcówka marca. Pierwszy raz w życiu byłem na Ukrainie i czułem się jak w egzotycznej krainie. Pamiętam, wylądowaliśmy na dworcu, przywoziliśmy rzeczy, braliśmy ludzi, by nie było pustych przebiegów - wspomina.

Wiedział, że tu wróci, ale potrzebował kontaktów. A wszystko, co wiązało się z pomocą humanitarną, obsługą transportów, logistyką i szeroko pojętą instrukcją obsługi Ukrainy w czasie wojny, łączyło się i przenikało na lwowskim dworcu głównym.

Tam też poznał Wołodymira z Krzywego Rogu, który okazał się koordynatorem sztabu wolontariuszy. Wymienili się numerami telefonów. Dziś Krzysiek ufa mu jak bratu. To od niego dostaje listę potrzebnych rzeczy, to z nim ustala transporty. - Poznałem na Ukrainie sporo osób, zdarzało się, że piliśmy wódkę. Wielu z nich nie wiedziało nic o Wołyniu, o rzezi. Jeden z nich o trudnej przeszłości dowiedział się dopiero w Polsce. Był nieźle zszokowany #- uśmiecha się Krzysiek.

Sam patrzy na to normalnie. Tak, używa słowa normalnie, bo jakoś nie przychodzi mu do głowy, że można nie pomagać, bo babka musiała uciekać z Kresów. To nie układa się mu nijak w głowie.

Zbiórki

Dlatego Krzysiek kolejny i kolejny raz zwołuje ludzi przez Facebooka i mówi, na co potrzebne pieniądze, że na leki, środki opatrunkowe, żywność, agregaty. Korzysta ze zrzutka.pl, a potem rozlicza się z tego, co kupił. Widzi, że wśród tych, którzy wpłacają, są te same osoby, ci, których Krzysiek szkolił, ci, którzy podziwiają jego sportowe osiągnięcia, kumple z Bronowic czy ze stadionu Wisły. No i rodzina.

Kiedy trzeba było zebrać sprzęt, wsparły go dwa krakowskie Kluby Wysokogórskie - dały śpiwory, buty, odzież; znajomi dali liny i karabinki. Hurtownie ogarnia sam, ma tabelki Excela, skrupulatnie je wypełnia. - Wiele darów dostaję od znajomych żołnierzy, lekarzy i medyków, strażaków, firm (w szczególności firma Dynamik, która udostępnia samochody dostawcze) - wymienia.

A potem pakuje to, co udało się zebrać do auta i jedzie do Lwowa. W marcu będzie 10. raz.

- Dziś już znam to miasto, byłem na Łyczakowie, zaniosłem tam dwie wiązanki w barwach Polski i Ukrainy, stałem tam i słyszałem jak obok wybuchają ładunki. Wiem, to dziwne, ale można się do tego przyzwyczaić. Nawet wtedy, kiedy się tylko na Ukrainie bywa. Chodzę po tym mieście, które przypomina mi Kraków i czuję wieź, czuję się u siebie - przyznaje.

Na pierwszy rzut oka nie widać w mieście wojny, trzeba się przyjrzeć szczegółom. Zabytki opatulone folią punkty wojskowe, kontrole, syreny.

- To, co mnie niezmiernie dotyka, wzrusza nawet, to ich wdzięczność. Za każdym razem dostaje imienne podziękowanie. Chce im się do Rychlika z Krakowa wysyłać list, by powiedzieć, jak to, co zebraliśmy im pomogło. To mi wystarcza - mówi.

Wierzy, że babcia Ula, która uciekała w 1943 roku ze Stryja, byłaby z niego dumna.

- Byłaby pierwszą, która by ruszyła z pomocą - mówi.

Katarzyna Kachel

Komentarze

11
Komentowanie artykułu dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników, którzy mają do niego dostęp.
Zaloguj się

syuv

Jeśli chodzi o te kwestie, to warto czytać — i słuchać na YouTube — analiz i wywiadów dra Leszka Sykulskiego, aby mieć rzeczywisty obraz sytuacji, a nie jedynie słuchać oficjalnej propagandy.

usfryszt

Jestem coraz bardziej zniechęcony totalną polityczno-propagandową jednostronnością "oficjalnej" Polski. Na tym oficjalnym poziomie o żadnej poważnej dyskusji nie może być obecnie mowy. Zatem pozostaje nieoficjalna sfera społeczna. Warto debatować w sposób wyważony.

elwusia

Świat realizuje chore aspiracje ukr. partii Swoboda. Wojna energetyczna z Rosją i wojna aż do rozpadu Rosji...ja w to Q nie wchodzę!

syuv

Przemysław Piasta o wojnie na Ukrainie:

Nie jest tajemnicą, że bez finansowego i rzeczowego wsparcia kolektywnego zachodu, Ukraina już dawno przegrałaby wojnę z Rosją. Tymczasem zmagania militarne trwają już od roku i nic nie wskazuje by miały się szybko skończyć. Zachodnia pomoc napływa do Kijowa coraz szerszym strumieniem.

Analitycy Kilońskiego Instytutu Gospodarki Światowej (The Kiel Institute for the World Economy) przedstawili raport, którym oszacowali skalę wsparcia dla Ukrainy, przekazanego przez poszczególne państwa. Według twórców opracowania.

Polska jest jednym z liderów tego rankingu. Sumując pomoc rządową i pomoc dla „uchodźców” uzyskujemy kwotę 11,92 mld euro, czyli w przeliczeniu 56,6 mld zł. Jest to trzecia największa po USA (73,18 mld euro) i Niemczech (12,96 mld euro z czego 6,8 mld euro to pomoc dla uchodźców) kwota wsparcia.

Te liczby wyglądają jeszcze bardziej imponująco jeśli zestawi się je z wielkością poszczególnych gospodarek. Jeśli by brać pod uwagę procent PKB przekazany na rzecz Ukrainy Polska byłaby samodzielnym liderem rankingu. Wydane przez nas 56,6 mld zł to 1,9% naszego PKB. Dla porównania Niemcy na pomoc porównywalnej wartości wydali jedynie 0,3% swojego PKB.

Raport Kilońskiego Instytutu Gospodarki Światowej obarczony jest jednak błędami metodycznymi, które sprawiają niedoszacowanie wysiłku finansowego Polski i przeszacowanie wysiłku finansowo innych państw. Przyjęta metodyka badań doprowadziła do ujęcia w powyższych danych także wartości sprzętów militarnych deklarowanych do przykazania, a jeszcze nieprzekazanych. W przypadku Niemiec, które zadeklarowały 2,4 mld euro w sprzęcie wojennym dostarczono do 15 stycznia jedynie 58% tej wartości. Z kolei w przypadku Polski ujęte zostały jedynie działania rządowe. Tymczasem powszechną wiedzą jest, że wsparcie finansowe i rzeczowe na rzecz Ukrainy przekazywane było także za pomocą środków pozabudżetowych w tym spółek skarbu państwa. Szacowany koszt utrzymania „uchodźców” nie obejmuje też np. kosztu opieki zdrowotnej, która odbywa się na rachunek polskiego podatnika.

Niezależnie jednak od tych uchybień z raportu Kilońskiego Instytutu Gospodarki Światowej wyłania się porażający obraz. Polska wydając na wsparcie ukraińskiego reżimu absurdalną kwotę 56 miliardów złotych (to zaniżony szacunek) przesadnie obciążyła własną gospodarkę. Płacimy za to już dzisiaj w postaci inflacji i drożyzny. Zapłacimy także jutro, gdyż wydrenowanie budżetu państwa z tak znaczących kwot odbije się negatywnie na naszym wzroście gospodarczym. To widać zresztą już po danych ekonomicznych za rok 2022.

Pomagać potrzebującym jest rzeczą szlachetną. Jeśli jednak pomagając sami doprowadzamy się do ruiny nie jest to już szlachetność a głupota. Natomiast w przypadku gdy pomoc ukierunkowana jest na podsycanie krwawej wojny jest to głupota zbrodnicza. Wkrótce przyjdzie nam za nią srogo zapłacić. Oby jedynie pieniędzmi.

januszasj

Jeśli ktoś uważa, że komentarze pod artykułem Rychlika są szokujące winien spojrzeć na polskie komentarze dotyczące Ukrainy. Jeszcze niedawno na forum Dziennika (i innych portali) ukazywały się informacje o bezczeszczeniu cmentarza Orląt Lwowskich, a temat holokaustu na Wołyniu pojawiał się regularnie. Wszystko zmieniło się od tzw. Majdanu, który doprowadził do upadku, mimo wszystko legalnego, prezydenta Janukowicza i powołania antyrosyjskich władz. Rewelacje prorosyjskiej dziennikarki, Agnieszki Piwar, należy oceniać bardzo ostrożnie, ale nie zmienia to faktu, że Ukraińcy stosowali represje wobec rosyjskiej większości w Donbasie, a zamieszki w Odessie skutkujące spaleniem kilkudziesięciu przeciwników nowego porządku są absolutnie prawdziwe. Jednak od tego czasu, informacje o sytuacji na Ukrainie i powodach inspirowanego przez Rosję oderwania się dwóch tzw. republik oraz Krymu są bardzo wybiórczo pokazywane w Polsce. Natomiast od 2022 roku dostajemy wyłącznie ukraińską wersję wydarzeń. Mimo tego jestem przekonany, że plan prezydenta Zeleńskigo, polegający na odzyskaniu wszystkich oderwanych od Ukrainy terytoriów, jest nierealny i może doprowadzić do użycia przez Rosję, a w konsekwencji także przez NATO broni jądrowej. A wtedy to będzie nasza wojna, której jeszcze można uniknąć.
P.S. Krym do połowy XVIII wieku był tatarski, potem osiedlali się tam Rosjanie, a dopiero podczas II Wojny Światowej Stalin, pod pretekstem życzliwego nastawienia Tatarów do wojsk niemieckich, wysiedlił prawowitych mieszkańców tego półwyspu wgłąb Rosji. Ukraińcy nigdy nie stanowili większości ludności Krymu.

Wernyhora

Oczywiście, że to już nasza wojna - już prawie prawie. Bardzo skutecznie wspieraliśmy działania Pani Nuland przed 2014, pan Kwasniewski tam latał opowiadał o Unii, pomagaliśmy, wspieraliśmy, dawaliśmy pieniądze, zaplecze - teraz pompujemy paliwo, dajemy broń i wszelkie możliwe wsparcie. Więc to już jest nasza wojna i ona do nas przyjdzie... a tu zacznie się od kilku boom :)

elwusia

A mnie trafia szlag gdy słyszę, że to nasza wojna. Nie sprawdziły się utyskiwania Zełenskiego, że Polska będzie następna bo następna może być Mołdawia. Dopóki Rosją nie wtargnęła do Polski to nie chcę słyszeć, że to nasza wojna!

syuv

Publicystka Agnieszka Piwar o wojnie na Ukrainie:

Wbrew obiegowej opinii wojna na Ukrainie nie rozpoczęła się 24 lutego 2022 roku, lecz osiem lat wcześniej. Cofnijmy się zatem do Euromajdanu na Ukrainie. Przewrót został zorganizowany i sfinansowany przez Amerykanów oraz ich sojuszników z NATO. Pretekstem do rozpętania masowych protestów i obalenia władzy było niepodpisanie przez ówczesnego prezydenta Wiktora Janukowycza umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Celem Euromajdanu było osłabienie Rosji, co miało pomóc Stanom Zjednoczonych w utrzymaniu pozycji światowego hegemona.

W konsekwencji na Ukrainie przez osiem lat działy się niewyobrażalne tragedie. Dokonano licznych zbrodni na ludności cywilnej Donbasu, prześladowano rosyjskojęzycznych obywateli Ukrainy, likwidowano język rosyjski, będący dla wielu językiem ojczystym. I wreszcie, zorganizowano masakrę w Odessie, gdzie 2 maja 2014 roku bestialsko zamordowano i spalono kilkadziesiąt niewinnych osób, a kilkaset zostało rannych. Naiwny jest ten, kto uważał, że sprowokowana Rosja nie zareaguje.

Kilka lat temu, podczas konferencji prasowej zorganizowanej przez ambasadę Syrii w Warszawie, usłyszałam jak jeden z polskich uczestników przedstawił tezę, że odpalenie Euromajdanu na Ukrainie to także odwet Amerykanów za zaangażowanie Rosji w pomoc Syrii. W podobnym czasie, a konkretnie 29 listopada 2016 roku, wysłuchałam w Sejmie RP wystąpienia chińskiego ekonomisty Songa Hongbinga, autora serii książek pt. „Wojna o pieniądz”. Gość z Chin przyjechał wtedy do Polski na specjalne zaproszenie Wydawnictwa Wektory. Hongbing powiedział wówczas, że przeszkodą w budowie Nowego Jedwabnego Szlaku jest wojna w Syrii oraz możliwość rozprzestrzenienia się konfliktu na Bliskim Wschodzie na Eurazję.

Z powyższego nasuwa się następujący wniosek. Wieloletnia wojna w Syrii, zainspirowana przez USA (i sojuszników) pod fałszywą flagą, opóźniła sfinalizowanie budowy południowej gałęzi Nowego Jedwabnego Szlaku, zaś wojna na Ukrainie powstrzymuje dokończenie budowy jego północnej odnogi.

Dlaczego Amerykanom na tym tak zależało? Kiedy budowa chińskiego projektu zostanie dokończona, wówczas Państwo Środka przejmie dominującą kontrolę nad transportem lądowym. Tym samym Chiny wyprą z roli światowego hegemona Stany Zjednoczone, które kontrolują obecnie szlaki morskie. Dlatego w interesie Amerykanów jest to, aby zarówno na Bliskim Wschodzie jak i w Europie Środkowo-Wschodniej wciąż się tliło, wszak konflikty i niepokoje w tych regionach powstrzymują dokończenie wielkiej chińskiej inwestycji.

Tragedia za naszą wschodnią granicą jest więc de facto wojną amerykańsko-chińską, gdzie główny prowokator – czyli NATO «szczekające pod drzwiami Rosji» – wykorzystuje jako mięso armatnie napuszczonych na siebie Rosjan i Ukraińców.

syuv

Janusz Korwin-Mikke o wojnie na Ukrainie:

Teraz Polska wyraźnie zdrożała, a Polacy lubiący się bić wyginęli w licznych wojnach, powstaniach – lub wyemigrowali. Dawniej Polak skręcał w prawo, patrząc, czy nikomu nie zajeżdża drogi – a nie na to, czy na słupie jest „zielona strzałka”, czy nie; dziś w Polsce zostali ludzie stojący jak głupi na pustym skrzyżowaniu przed skrętem w prawo i czekający, aż strzałka się zapali – a z takimi ludźmi nie da się zrobić żadnego powstania.

Na szczęście niepodległość uzyskała Ukraina – a tam, wiadomo: kozacy z osełedcem. I tryzubem w garści. Początkowo warcholili, robiąc z ukrainy jeden z najbardziej skorumpowanych krajów na świecie – ale Anglicy postanowili lepiej ich wykorzystać. tyle że również Rosja mocno się wzbogaciła – więc na uzbrojenie Ukrainy trzeba było wydać masę pieniędzy.

Nic to: Anglicy zawsze pryncypialnie zwalczali najsilniejsze mocarstwo na Kontynencie, więc zdecydowali się sypnąć grosiwem – i mogli liczyć na wsparcie Amerykanów (po obaleniu pragmatyka Trumpa oczywiście). Dołączyli ochoczo Kanadyjczycy oraz – jak zeznał p. Stoltenberg w Bukareszcie – również Australijczycy i Nowozelandczycy. Kraje anglosaskie – tym razem zjednoczone raczej pod flagą tęczową, a nie union Jackiem.

Anglicy przekonali Ukraińców (jak Polaków w 1830, 1861, 1939 roku…), że dadzą radę i spokojnie sobie poradzą z wrogiem, a nawet Dwoma Wrogami. Polacy najchętniej biliby się z trzema Wrogami naraz, bo tres faciunt collegium – ale, niestety, Austro-Węgry się rozpadły, a Czechy i Słowacja nie potrafią odegrać roli Wrogów godnych tak bitnego Narodu jak polski.

Trzeba przyznać, że włożywszy w szkolenie i wyposażenie kozaków sporą kupę pieniędzy, Mocarstwa Zachodu nie zostawiły ich samych – i zaopatrują ich w broń w ilościach akurat takich, by tej wojny wygrać nie mogli, ale by jej nie przegrali.

Wojna ma bowiem trwać i trwać – tak długo, aż Rosja będzie osłabiona na tyle, by można ją było łatwo dorżnąć. Poza pieniędzmi sporo wysiłku włożono w blichtr – co jest o wiele, wiele tańsze. Co na twitterze skomentowałem: „Przywódców powstania »styczniowego« i »listopadowego« nie witano aż tak entuzjastycznie w parlamentach Paryża i Londynu, bo robili Rosji niewielką szkodę. A frajerzy znad Dniepru gotowi są dla interesów homo-AngloSasów poświęcić połowę narodu, więc trzeba ich fetować do upojenia!”.

syuv

A, i jeszcze jedno:

„Graniczymy z Rosją, Białorusią i Ukrainą, mamy wspólną historię”

Owszem, akurat z Ukrainą to mamy „wspólną historię” nieustannych rebelii części ludności tego obszaru — głównie kozacko-rusińskiej (bo tzw. „Ukraińców” wynaleziono dopiero w 2. poł. XIX w., wcześniej nie istnieli) — przeciwko prawowitej polskiej władzy, oraz powtarzających się masowych mordów przez owych kozako-rusinów dokonywanych, głównie na ludności polskiego i żydowskiego pochodzenia (chociaż nie tylko).
Taką-to mamy z nimi „wspólną historię”.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2023 Polska Press Sp. z o.o.