Krystian Ochman: Będę śpiewał tam, gdzie ludzie będą chcieli mnie słuchać

Czytaj dalej
Fot. Universal Music Poland
Paweł Gzyl

Krystian Ochman: Będę śpiewał tam, gdzie ludzie będą chcieli mnie słuchać

Paweł Gzyl

Polacy pokochali go po „The Voice Of Poland”, a reszta Europy - po Eurowizji. Teraz młody piosenkarz powraca po dwóch latach przerwy z nową płytą – „Testament”. Nam wyznaje czy czuje się bardziej Polakiem, czy Amerykaninem.

- Ile masz lat?
- W tym roku skończę 24 lata.

- Nie jesteś więc z za młody, by spisywać swój „Testament”?
- (śmiech) To nie jest koniec końców. Ta płyta zamyka pewien etap w moim życiu. Ale to nie znaczy, że kompletnie nie będę wracał do przeszłości. Uczę się jednak teraz tego, by skupiać się na tym, co robię obecnie. Teraz mam inny cel – dojść do takiego momentu w swoim życiu, kiedy będę się czuł komfortowo.

- Co chcesz zostawić za sobą?
- Na pewno nie chciałbym wracać do zajmowania się rzeczami, które nie są związane z moją karierą. Teraz dla mnie najważniejsza będzie praca.

- Do tej pory tak nie było?
- Wiele spraw mnie rozpraszało. Próbowałem je pozałatwiać i to nie wpływało dobrze na moją karierę. Chcę z tym definitywnie skończyć.

- Kiedy zacząłeś pracować nad piosenkami na „Testament”?
- Zaraz po wydaniu pierwszej płyty. Potem ukazało się kilka innych utworów, ale powstały one wcześniej. Pierwszym zwiastunek drugiego albumu była piosenka „Cry For You” z Kalush Orchestra. Fani musieli więc trochę poczekać na moje premierowe utwory. Przez pewien czas nic się nie działo. Dopiero po tym utworze wszystko nabrało odpowiedniego napędu.

- Jesteś współautorem wszystkich piosenek na „Testamencie”. To dla ciebie ważne?
- Tak. Chcę śpiewać własne piosenki, bo wyrażają one moje emocje. Ale lubię też wykonywać covery. To zależy od okazji. Jestem wokalistą otwartym na wszystko. Będę tylko unikać konkursowych występów, jak w „The Voice Of Poland”, bo już to mam za sobą. Ale wykonywanie klasycznych piosenek Neila Sedaki czy Paula Anki sprawia mi ciągle wielką przyjemność.

- Lepiej ci się dzisiaj śpiewa po polsku?
- Na pewno. Uczyłem się tego na bieżąco. Kiedy siedziałem w studiu ze swoimi producentami i pisaliśmy teksty, to kiedy zwrotka była gotowa, nagrywałem pojedynczo jedną po drugiej i w ten sposób powstawała cała piosenka. Na takie siedem godzin spędzonych w studiu, to trzy godziny zawsze przeznaczałem na rejestrację wokali. Najpierw szukałem jaki głos będzie pasował do danego numeru, potem pracowałem nad dykcją i tonacją. To cały proces. Oczywiście pomaga mi w tym to, co nauczyłem się w szkole. Dzięki temu zawsze dbam, żeby tekst, który śpiewam, był zrozumiały dla słuchacza. Poza tym mieszkam w Polsce – więc wszyscy naokoło mówią po polsku.

- Wolisz pracę w studiu niż koncerty?
- Szczerze? Wolę pracę w studiu, bo lubię tworzyć piosenki. Mam też większy komfort, bo często pracuję z kimś, kogo dobrze znam. Podoba mi się też skupienie, które potrzebne jest przy tej pracy. Koncertom towarzyszy zawsze stres – dopada mnie zawsze dzień czy dwa przed występem. Te półtorej godziny na scenie są dla mnie bardzo wyczerpujące. Kiedy skończę występ, schodzi ze mnie adrenalina i następnego dnia czuję się, jakbym miał kaca. Chciałbym odpocząć i poleniuchować cały dzień, tymczasem nie mogę, bo mam kolejny koncert.

- Jak wyglądała praca w studiu nad „Testamentem”: było miło i przyjemnie czy zdarzały się jakieś konflikty?
- Nie było żadnych konfliktów. Różnice zdań powstały jedynie na koniec przy wybieraniu utworów na płytę. Miałem sporo materiału, ale po przesłuchaniu wszystkiego, część piosenek musiałem wymienić lub wyrzucić. Niektóre z tych utworów pojawią się na singlach, które zostaną wydane po albumie. Wytwórnia chciała dać na „Testament” dziesięć nagrań, a ja chciałem więcej, bo miałem świadomość, że fani czekali na tę płytę dwa lata. To dosyć długo. Bałem się, że ludzie będą zawiedzeni. Z drugiej strony nie chciałem wrzucać na płytę słabszych utworów, żeby nie zaniżać jej poziomu. Moim zdaniem „Testament” jest lepszy od mojego debiutu.

- Ta nowa płyta jest bardziej nowoczesna: więcej tu odniesień do amerykańskiej muzyki w rodzaju R&B czy hip-hopu. Dlaczego poszedłeś w tę stronę?
- Chcę dotrzeć do młodszych słuchaczy. Kocham swoich fanów jak rodzinę. Ale widzę, że jest ich mniej w grupie wiekowej 18-25 lat. To są ludzie, którzy słuchają tego, co jest obecnie najbardziej modne – właśnie hip-hopu. Dzięki temu przed artystami, którzy mają fanów w tym wieku, otwiera się więcej możliwości. Myślę, że fajnie by było trafić z „Testamentem” do tych osób.

- Mniej tym razem śpiewasz operowym głosem. Dlaczego?
- Barwa mojego głosu w tych piosenkach jest taka, jakby to nie było śpiewanie operowe, ale tak naprawdę używam techniki operowej. Więcej jest tych operowych wokali w chórkach w tle, które również ja zaśpiewałem. Może nie ma na tej płycie takiego utworu, jak „Prometeusz”, ale kiedyś do tego wrócę. Teraz był inny cel: dać tylko trochę klasyki, żeby płyta była różnorodna. Dlatego jest tu miejsce na rocka czy jazz. To są takie drobne smaczki. Tytuł „Testament” nie oznacza, że zamykam za sobą drzwi do opery. Kiedyś na pewno wrócę do śpiewania z orkiestrą.

- Są tu dwie piosenki z ukraińskimi artystami – Kalush Orchestra i Jerry Heil. Skąd taki pomysł?
- Po Eurowizji w wytwórni zapytali mnie z kim chciałbym nagrać wspólną piosenkę. Powiedziałem wtedy, że z Sheldonem Rileyem z Australii lub z Kalush Orchestra z Ukrainy. I kiedy ci drudzy przyjechali na Wielkanoc do Polski, spotkaliśmy się i oni powiedzieli, że chętnie by ze mną zrobili wspólny numer. Tak powstała piosenka „Cry For You”. Potem Kalushe do mnie napisali, że mają znajomą piosenkarkę, która też chciałaby coś ze mną nagrać. Poprosiłem o wysłanie demo – ponieważ mi się spodobało, zrobiliśmy z Jerry Heil utwór „Bronia”.

- Jesteś zainteresowany występami w Ukrainie?
- Pewnie. Ale to, co się tam dzieje teraz, przekreśla raczej taką możliwość. Ja jestem piosenkarzem – i będę chętnie śpiewał tam, gdzie ludzie będą chcieli mnie słuchać. Dla mnie nie ma znaczenia jakie to miejsce.

- Które utwory z „Testamentu” są ci najbliższe?
- Najlepiej śpiewa mi się „The Wind”, który zamyka płytę. Napisałem go już dawno temu, nawet jeszcze przed „The Voice Of Poland”. Mam więc do niego sentyment. Podobnie rzecz się ma z „Sexy Lady”. To najbliższe memu sercu piosenki. „The Wind” idealnie zamyka płytę. Słuchając tego tekstu, ktoś może pomyśleć, że żegnam się z partnerką. Ale można też spojrzeć na to w ten sposób, że żegnam się z samym sobą – takim, jakim byłem kiedyś. Że przestaję się skupiać na rzeczach, które są nieważne.

- Z twoich tekstów wynika, że czujesz się trochę zagubiony w życiu. To skutek nagłej popularności, jaka na ciebie spadła?
- Czuję się może nie zagubiony, ale trochę niepewny w niektórych sprawach. Ale to chyba normalne. Może kiedyś będę miał kryzys wieku średniego, ale to jeszcze nie teraz. (śmiech) Niebawem zmieni się dynamika mojego życia. Skończę szkołę i skupię się na karierze. Nie będę miał już niczego innego na głowie. Moje cele się zmieniają i z tego względu zmienia się skład chemiczny w mojej głowie.

- A jak radzisz sobie z popularnością, która na ciebie spadła po „The Voice Of Poland” i Eurowizji?
- Ja nie odczuwam jakoś tej popularności. Oczywiście zdarza się, że ktoś mnie rozpozna, ale w sumie rzadko wychodzę na miasto. Mój czas jeszcze nie nadszedł.

- Możesz wyjść na ulicę i pozostać nierozpoznanym?
- Jasne. Oczywiście zależy kiedy i gdzie wychodzę. Ale jeśli już mnie ktoś rozpoznaje, to zawsze jest miło.

- Nie czujesz się gwiazdą?
- Jeszcze nie. Dopiero zaczynam. Nie wiem co powinno się dziać, żebym poczuł się gwiazdą. (śmiech)

- Sława cię zmieniła?
- Chyba nie. Może mam jedynie więcej obowiązków. Szkoła była dla mnie dużym obciążeniem. Ale potrzebnym. Szkołę mam w Katowicach, pracę w Warszawie, do tego koncerty w całej Polsce. Dużo więc podróżuję. Kiedyś marzyłem o zwiedzaniu świata. Na razie nie mogę się temu oddać, bo jestem mocno skupiony na tym, co robię nad Wisłą.

- Miałeś taki moment, że sława uderzyła ci do głowy?
- Myślę, że nie. Jestem taki sam, jaki byłem przed „The Voice”. Tak naprawdę mnie samemu trudno stwierdzić czy coś takiego mnie dopadło. Bo gdzie jest ta granica, za którą woda sodowa uderza do głowy? Czasem, kiedy jestem wyjątkowo zmęczony i nie wychodzę do fanów po koncercie, żeby się przywitać czy robić zdjęcia, to ktoś napisze w internecie: „Woda sodowa uderzyła mu do głowy”. To mnie boli, bo jak można mnie oceniać przez taką sytuację? Kiedy tak się dzieje, chciałbym, żeby fani byli wyrozumiali.

- Jakie masz relacje z fanami?
- Bardzo dobre. Są mi bardzo oddani. Nie zawsze mogę do nich wychodzić po koncercie, ale próbuję ile mogę. Mam nadzieję, że kiedy skończę szkołę, będę miał dla nich więcej energii. Oni zawsze dają mi dobry vibe.

- Dostajesz od nich jakieś prezenty?
- Tak. Czasem pomarańcze, a kiedy indziej – miód. Albo perfumy. Rozpieszczają mnie po prostu.

- Znasz niektórych osobiście?
- Jest taka grupa, która nazywa siebie Gangiem Ochmanów i oni przychodzą na wszystkie moje koncerty. Większość z nich znam już osobiście. Nic w tym dziwnego: przecież bez nich nie istnieję.

- Na pewno nie brakuje młodych dziewczyn, które się w tobie podkochują. Szturmują twoją garderobę?
- Nie wolno im wchodzić za scenę. (śmiech) Ale faktycznie: większość moich fanów to dziewczyny. Nie przeszkadza mi to jednak. (śmiech)

- W internecie toczą się nieustanne dyskusje na temat tego, czy masz dziewczynę. Jak wygląda sytuacja?
- W tej chwili nie mam dziewczyny. Tak jak powiedziałem: chcę się obecnie skupić na karierze i nie chcę by prywatne sprawy mnie rozpraszały.

- Kiedy jakaś fanka chciałby zostać twoją dziewczyną, są na to szanse?
- Dostaję takie wiadomości na Facebooku czy Instagramie, ale najczęściej na nie w ogóle nie odpisuję. Bo wiem, że jakbym zaczął, to całkowicie by mnie wciągnęło. Bardzo rzadko korzystam z mediów społecznościowych. Czasami na szybko coś wrzucam i dziękuję po koncercie. Nie mam kiedy się tym zajmować. W ciągu dnia jadę pociągiem do Katowic, więc oglądam na telefonie jakiś film. Na zajęciach w szkole nie wypada, żebym wyciągał telefon. I już pół dnia jest za mną.

- To dobrze, że masz dystans do mediów społecznościowych.
- Dobrze i niedobrze. W dzisiejszych czasach trzeba mieć taki kontakt z fanami. Próbuję to robić na inne sposoby. Coś gdzieś wrzucę czy skomentuję.

- Jak wspominasz swój występ na Eurowizji?
- Fajnie było. Dobrze się bawiłem. Podobało mi się takie wielkie show. Mniej się tam stresowałem niż na swoich koncertach. Bo tutaj w Polsce, kiedy wychodzę na scenę, widzę z bliska twarze widzów. A tam było tyle ludzi, że ten tłum wyglądał anonimowo.

- Nie byłeś zawiedziony, że nie udało się wygrać?
- Nie. Oczywiście fajnie byłoby wygrać czy być w pierwszej trójce. Ale z tą ekipą, z którą tam pracowałem, więcej nie mogliśmy z siebie dać. Byli tacy, którzy pracowali ciężej: nocami dawali wywiady czy robili kolejne próby. My byliśmy totalnie skupieni, żeby jak najlepiej się zaprezentować. Taki miałem cel - i jestem zadowolony z tego, jak to wyszło.

- Przed festiwalem mówiło się, że jesteś faworytem, tymczasem zająłeś dwunaste miejsce. Co zawiodło?
- Nie wiem. Po prostu dostaliśmy za mało punktów. Ja już nie miałem na to wpływu. Ja zrobiłem wszystko, co mogłem.

- Chciałbyś jeszcze kiedyś wystąpić na Eurowizji?
- Nie. Byłem raz i to wystarczy. Na pewno jest to doświadczenie, którego nie zapomnę.

- Na pewno dzięki Eurowizji zobaczono cię na całym świecie. Dostajesz jakieś wyrazy sympatii spoza Polski?
- Tak. Od czasu do czasu przychodzą wiadomości z Węgier, Anglii, Hiszpanii czy nawet z Peru. Jestem w szoku, że ludzie stamtąd chcą słuchać moich piosenek pomimo, że ich nie rozumieją, bo śpiewam je po polsku.

- A w USA?
- Jeszcze nie zostałem zauważony. To zależy od promocji. W Ameryce jest tylu nowych artystów, że oni mają gdzieś to, co dzieje się w jakiejś Polsce. Nagrywam dla tutejszego oddziału Universalu, który ma główną siedzibę w USA. Mam w repertuarze angielskie piosenki – może więc kiedyś spróbują mnie wypromować w Ameryce. Na razie skupiam się na Polsce. Bardzo bym jednak chciał spróbować swych sił w Stanach.

- A śpiewałeś już dla Polonii za oceanem?
- Tak. W zeszłym roku byłem na wielkim festiwalu Polonii w Chicago. Było mega fajnie. Ale chciałbym zaśpiewać nie tylko dla Polaków.

- Mieszkasz już w Polsce od kilku lat. Zadomowiłeś się tutaj i zostaniesz na dłużej?
- Tak to wygląda na ten moment. Kiedy wygrałem „The Voice” marzyły mi się podróże. Chciałem trochę pozwiedzać świat. Pojechać tu i tam, poznawać nowe kultury i śpiewać gdzie się da. Ale okazało się, że większość czasu spędzam w Polsce. To normalne: przecież to tutaj chodzę do szkoły i nagrywam płyty. Ale mam nadzieję, że jeszcze przyjdzie taki czas, kiedy będę mógł podróżować. Fajnie byłoby mieć mieszkanie w Polsce i w Stanach.

- Czujesz się dziś Amerykaninem czy Polakiem?
- Pół na pół. Na pewno jestem dumny, że moich żyłach płynie polska krew. Ale większość życia spędziłem w Ameryce – i ten kraj mam także w sercu.

- Myślisz po polsku czy po angielsku?
- Zależy z kim rozmawiam. Kiedy ktoś mnie o coś pyta po polsku, to wtedy układam sobie w głowie polską wypowiedź. Ostatnio robię to już intuicyjnie i w zwykłej rozmowie nie zastanawiam się co mam powiedzieć, tylko mówię spontanicznie.

- Bliscy cię odwiedzają w Polsce?
- Właśnie tata jest u mnie. Niedawno była mama z bratem. Siostra jest już dorosła i ma pracę, więc trudno jest jej się wyrwać.

- Co planujesz robić po skończeniu szkoły?
- Będę próbował swych sił w popie i w operze. Jest tyle pięknej muzyki, że można eksperymentować. Będę sięgał po klasyczny repertuar. Chciałbym też wrócić do musicalu. Fajnie byłoby kiedyś zaśpiewać na Broadwayu.

- Chciałbyś być na etacie w którejś z polskich oper?
- Nie wiem. Czy jestem na coś takiego gotowy? Najczęściej to cztery godziny na scenie. Nie wiem czy bym to wytrzymał. Do tego w operze są ważne różne szczegóły i niuanse, z którymi nie wiem czy bym sobie poradził. Ale wszystko przede mną.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.