Kroniki zwykłego człowieka. Antypodatkowy (k)raj

Czytaj dalej
Marcin Kędzierski

Kroniki zwykłego człowieka. Antypodatkowy (k)raj

Marcin Kędzierski

Podobno w życiu nie można uniknąć śmierci i podatków. Tyle, że to zdanie jest prawdziwe z perspektywy jednostki, i to raczej mniej zamożnej. Bogatych stać na podatkowe optymalizacje, dające im „nieśmiertelność”. Sytuacja wygląda inaczej z perspektywy państwa. Tu zawsze podwyższanie podatków spotyka się ze sprzeciwem różnych grup, które mogłyby zostać dotknięte wyższą daniną. W efekcie znacznie częściej obciążenia są zmniejszane.

W ostatnich dniach debatujemy na temat podatku od ponadwymiarowych zysków. Trudno się dziwić, że w studiach telewizyjnych zaroiło się od przedstawicieli środowisk biznesowych, którzy odmieniają przez wszystkie przypadki słowo „bolszewizm”. Szczerze mówiąc niespecjalnie rozumiem tę emocję, bo od samego początku było dla mnie pewne, że żadnego nowego podatku nie będzie.

Wystarczy popatrzeć na historię ostatnich lat. Rządowi po wielu bojach udało się wprowadzić podatek bankowy i tzw. podatek od hipermarketów, a w przypadku osób fizycznych – daninę solidarnościową, która objęła ok. 30 tys. najbogatszych Polaków. W gruncie rzeczy sukces rządu Zjednoczonej Prawicy da się wytłumaczyć tym, że nowe podatki dla banków i marketów uchwalono zaraz po błyskotliwym wyborczym zwycięstwie z 2015 roku. Wszystkie późniejsze próby podwyższania obciążeń podatkowo-składkowych spaliły na panewce.

Podatek jednolity, congestion tax, zniesienie zasady tzw. 30-krotności, podatek od drugiej (i kolejnej) nieruchomości – one wszystkie skończyły swój żywot tam, gdzie trafi podatek zaproponowany przez wicepremiera Sasina. Czyli w koszu. Jeśli już jednak udawało się coś przeforsować, to ostatecznie okazywało się, że z podwyżki podatków robi się obniżka – tu sztandarowym przykładem jest Polski Ład, który w założeniach miał przesunąć część obciążeń na 10% najbogatszych Polaków, a wyszło jak wyszło.

Z drugiej strony byliśmy świadkami obniżek podatków dochodowych, i to zarówno od osób fizycznych, jak i prawnych. W obu kategoriach jesteśmy już w europejskiej czołówce „rajów” podatkowych – tam wyprzedzają nas głównie takie kraje jak Albania, Bułgaria, Czarnogóra czy Macedonia Północna. Zresztą trudno się spodziewać, aby zmiana władzy w Polsce skutkowała jakąś rewolucją – nawet przedstawiciele Lewicy wypowiadali się krytycznie wobec podatku od ponadwymiarowych zysków spowodowanych wojną. Taki mamy klimat.

Choć dziś wielu z nas się cieszy z tego antypodatkowego paradygmatu polskiej polityki, to radość ta może okazać się zgubna. Doświadczamy zapaści usług publicznych, takich jak edukacja czy ochrona zdrowia. Ale to dopiero preludium, gdyż w perspektywie kilkunastu lat będziemy świadkami postępującej automatyzacji produkcji, a tym samym utraty miejsc pracy w przemyśle. Wtedy wyzwania przed polityką podatkową, której jednym z celów jest redystrybucja, będą zdecydowanie większe niż teraz. Zresztą już dziś zachęcam, abyśmy zaczęli myśleć o rzeczywistości w kategoriach dystrybucyjnych, bo każdy kolejny kryzys będzie przynosił coraz bardziej nierówny podział korzyści (zwycięzcy) i kosztów (przegrani).

Możemy się wkurzać na podatki. Do momentu, w którym nie trafimy do grona przegranych. Niestety prawdopodobieństwo, że tak się stanie, z każdym rokiem rośnie. Dlatego zanim to nastąpi, odczarujmy naszą debatę o podatkach.

Marcin Kędzierski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.