Koszmar doktoratu. Jako doktorant nie mogę już normalnie myśleć ani pisać
Od jakiegoś czasu jestem doktorantem, czyli kimś, kto w końcu musi napisać i obronić doktorat. Wszystkich, co doktorantami nie są, proszę uprzejmie: nigdy, ale to nigdy, nie pytajcie „jak tam twój doktorat?”.
Zaprawdę uprzejmiej spytać „jak tam twoje zapalenie otrzewnej”, bo tu sprawa jest prosta: operacja, drenaż, żywienie pozajelitowe i antybiotyk. Doktorat tymczasem, powoduje niejednoznaczne i wstydliwe objawy, m.in. prokrastynację. Korciło mnie nawet, żeby w tym felietonie porównać go do choroby psychicznej, ale najpierw musiałem to skonsultować ze znajomym specjalistą-psychiatrą. Oczywiście, okazało się, że sam doktorat nie jest chorobą, ale może wzbudzać konflikty wewnętrzne, powodować nerwice i zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, co jest kardynalnym dowodem na to, że jako doktorant nie mogę już normalnie myśleć ani pisać, co ślina na język przyniesie. Koniec wolności.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.