Koronawirus w stolicy świata. Amerykanie też się boją
Pandemia koronawirusa dotarła, na dużą skalę, do Stanów Zjednoczonych. Jak Amerykanie radzą sobie z zagrożeniem epidemiologicznym? Pisze nasza korespondentka z Nowego Jorku.
W ciągu zaledwie tygodnia sytuacja w „stolicy świata” zmieniła się radykalnie. Od dyskusji, czy zamykać szkoły publiczne (regularnie dożywia się w nich 117 tysięcy dzieciaków), do oczekiwania na wprowadzenie całkowitego zakazu wychodzenia z domu.
Żyjemy w innym świecie.
Nowa rzeczywistość
Najpierw odwołano duże zgromadzenia, włącznie z wszystkimi konferencjami i wystawami. Potem zamknęły się - do odwołania - muzea, teatry i kina. Studenci zostali poproszeni o opuszczenie kampusów.
Ruch na ulicach i tłok w niektórych środkach komunikacji pozostał bez zmian. Opustoszały natomiast półki w sklepach, nie ma żelu odkażającego do rąk i mydeł antybakteryjnych, wprowadzono limitowaną sprzedaż spirytusu i żelu aloesowego, z których można zrobić własny środek odkażający.
Amerykanie są w szoku: To pierwszy raz, kiedy widzimy puste półki
Maseczek - podobnie jak w Europie - brakuje już nawet dla personelu medycznego, zniknęły już dawno nawet ze sprzedaży internetowej. Wykupiony został też mający rzekomo zabijać wirusa cynk, część aptek limituje sprzedaż środków przeciwgorączkowych.
W dalszej części tekstu dowiesz się, jak koronawirus wpływa na życie mieszkańców Nowego Jorku i jakie zmiany zostały wprowadzone w mieście.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.