Komu śni się majdan
W Polsce demonstracje uliczne mają całkowicie inny wymiar społeczny niż na Zachodzie. Wzięło się to stąd, że za komuny każda, nawet kilkunastoosobowa manifestacja wywoływała popłoch władzy i pociągała za sobą niewspółmierne do jej skali represje.
Komuniści udawali, że dysponują powszechnym poparciem społecznym, a przeciwnikami jedynie słusznego ustroju mogą być tylko dobrze opłacani agenci imperializmu oraz polityczni dewianci. Pokolenie, które pamięta tamte czasy, uliczne zadymy uważa za sygnał dekadencji aktualnej władzy i za przejaw narastającego społecznego oporu. Tymczasem wcale tak nie jest. Ze zdziwieniem obserwowaliśmy francuskie żółte kamizelki, przez całe miesiące, regularnie tydzień w tydzień, paraliżujące wielotysięcznymi protestami ulice Paryża i innych dużych miast. Płonęły samochody i sklepy, policja regularnie używała armatek wodnych, gazu i aresztów, telewizje z całego świata wyłapywały najbardziej spektakularne akty przemocy po obu stronach ulicznych walk. I co? I nic. Władze tak długo rozganiały protestujących, tak długo stosowały kary i wyroki, tak stanowczo opierały się demagogii ulicznych krzykaczy, że demonstracje wygasły, a najbardziej agresywni zadymiarze poszli siedzieć.
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.