Maciej Czerniak

Koka z Surinamu na smyczy policji [wideo]

Policja udaremniła przemyt kokainy z Ameryki Południowej w 1998 roku. Ostatni wyrok zapadł w tym roku w Bydgoszczy. Fot. Marcin Krolak Policja udaremniła przemyt kokainy z Ameryki Południowej w 1998 roku. Ostatni wyrok zapadł w tym roku w Bydgoszczy.
Maciej Czerniak

18 lat po największym przemycie kokainy do Bydgoszczy, zapadł wyrok. Wojciech D. „Daki”, były sportowiec, ochroniarz i znajomy bossa „Lewatywy” został uniewinniony. Skazano jego kolegów.

W salach rozpraw Sądu Okręgowego w Bydgoszczy do dzisiaj jeszcze pobrzmiewają echa burzliwych, lat 90. Jednym z procesów, który rozpoczął się właśnie w tamtej dekadzie, było postępowanie w sprawie gigantycznej kontrabandy narkotyków z Ameryki Południowej. W tej sprawie mieszały się wątki świata sportu, policyjne i biznesowe. A w wykryciu przemytu ośmiu kilogramów kokainy pomogło zastosowanie przez policję - przy osobistym pozwoleniu wydanym przez szefa MSW - nowatorskich technik operacyjnych. Niedawno w tej sprawie zapadł wyrok.

Zaczęło się od ciuchów

Ta historia ma swój początek w 1992 roku. W pierwszych latach po transformacji ustrojowej wielu Polaków próbowało swoich sił w biznesie. Rozwijał się również spuszczony z systemowej, socjalistycznej smyczy handel transgraniczny. Granice między turystami i tymi pretendującymi do miana początkujących biznesmenów, zacierały się. W tym czasie w Kijowie przebywał między innymi również bydgoszczanin Leszek Z. Poznał na Ukrainie mężczyznę nazwiskiem Żenia K. Ten w 1993 roku wyjechał do USA, ale przedtem koledzy dogadali się, że Ukrainiec będzie co jakiś czas przysyłał Z. rzeczy, które w Polsce wciąż trudno dostać i - w związku z tym - można korzystnie sprzedać. Leszek zobowiązał się, że pieniądze, które zarobi na handlu markowymi ciuchami i elektroniką „made in USA”, będzie przekazywał mieszkającej na Ukrainie matce Żenii.

W maju 1998 roku Leszek Z. miał odebrać kolejną paczkę z zagranicy. Tym razem jednak nie podał nadawcy adresu swojego, tylko kuzyna z Chełmna, Miłosza L. Ten nie miał pojęcia, że już wkrótce stanie się świadkiem w jednej z najbardziej spektakularnych operacji antynarkotykowych ostatnich dwóch dekad.

Minister nakazuje śledzić

Paczka została nadana 2 maja 1998 roku w mieście Paramaribo w Surinamie. Nadawcą był człowiek o inicjałach M.V. Już dwa dni później przesyłka trafiła do Amsterdamu. W porcie lotniczym Schiphol holenderskie służby przetrząsając ładownię samolotu, który przyleciał z Ameryki Południowej, natknęły się na paczkę adresowaną do Chełmna. Policjanci z wydziału antynarkotykowego otworzyli przesyłkę, a w niej znaleźli drewniany stół w częściach. W dwóch blatach stwierdzono otwory z upchniętymi w nich i zamaskowanymi zawiniątkami. Szybko okazało się, że blisko dwa kilogramy białego proszku to kokaina.

Holendrzy zaraz po tym odkryciu zawiadomili Komendę Główną Policji w Warszawie. KGP z kolei - z uwagi na konieczność wdrożenia procedury transgranicznej - zgłosiło się do Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji. Janusz Tomaszewski, ówczesny szef resortu osobiście wydał zarządzenie o „niejawnym nadzorowaniu przesyłki”. Sprawę przejęli specjaliści z Wydziału II Biura do spraw Narkotyków KGP.

Polskie służby - policja i między innymi straż graniczna - wdrożyły specjalną procedurę o nazwie „Change of casteley”, czyli dyskretnego przejęcia „gorącej” przesyłki.

Kokainowe ucho

Krótko później na amsterdamskim lotnisku pojawił się funkcjonariusz polskiej policji i na pokładzie samolotu LOT-u przejął paczkę. Dla niewtajemniczonych jednak wszystko wyglądało normalnie - paczka została wysłana w dalszą drogę do Polski. Nie trafiła jednak od razu do adresata. Już w kraju w dniach od 5 do 7 maja 1998 roku znajdowała się w rękach polskiej policji. Funkcjonariusze sięgnęli w tej sprawie po niezwykle rzadko stosowaną technikę tak zwanej pułapki kryminalistycznej.

Z blatów stołu pochodzącego z Paramaribo wyciągnięto zawiniątka. Jeszcze raz zostały poddane badaniom. Wynik laboratoryjny był jednoznaczny - w foliowych pakietach znajdowała się wysokiej jakości kokaina. Policyjni spece dosłownie spreparowali paczki, które z zewnątrz wyglądały identycznie z oryginalnymi. W środku jednak narkotyk zastąpiono inną substancją, a dodatkowo w paczkach zainstalowane zostały urządzenia nagrywające rozmowy i... nadajnik GPS. Pakunek wyglądający na nienaruszony, przekazany został ponownie poczcie. 12 maja paczka dotarła w końcu do Chełmna.

Sześć dni wcześniej u Miłosza L. gościł Leszek Z. Nie miał prawa jazdy, więc o podwiezienie do Chełmna poprosił Wojciecha D. Ten mężczyzna o pseudonimie „Daki” to były sportowiec, wicemistrz Polski w skoku o tyczce z roku 1988, wychowanek bydgoskiego Zawiszy. Ale wtedy, pod koniec lat 90. policji znany był już z innej działalności. Ciążyły na nim zarzuty kierowania grupą przestępczą. Chodziło o działalność agencji ochrony „Help”, której był współwłaścicielem, a którą śledczy podejrzewali o wyłudzanie pieniędzy, dokonywanie rozbojów i zarabianie na paserstwie kradzionych aut.

Zgubić gliny!

„Daki” w późniejszym śledztwie i procesie potwierdzał, że podwiózł Leszka Z. do Chełmna swoim mondeo. Ale utrzymywał też, że nie wszedł do mieszkania Miłosza L. I nie był wtajemniczony w sprawę narkotykową. Czekał w samochodzie na powrót kolegi.

Niewtajemniczony w sprawę podobno był też Miłosz L. Twierdził, że powiedziano mu, iż odbierze paczkę nadaną w USA. Miały się w niej znajdować ubrania marki Calvin Klein. Zdziwił się, kiedy kurier wręczył mu pakunek zawierający jakieś „części stołu”. Kuzyn wcześniej obiecał Miłoszowi, że w podziękowaniu za odebranie paczki zabierze go do Pragi na zawody żużlowe.

Leszek Z. 13 maja poprosił „Dakiego” ponownie o podwiezienie do Chełmna. Chciał odebrać swoją przesyłkę. Wojciech D. był jednak chory i odmówił. Szoferem zgodził się zostać Rafał P., inny znajomy. Mężczyźni wsiedli w hondę, którą P. miał pożyczoną i pojechali po paczkę. W drodze powrotnej do Bydgoszczy Leszek Z. zorientował się, że mają ogon w postaci policyjnego radiowozu. Śledzonym udało się zgubić policję. Zatrzymali się dopiero za Unisławiem w kierunku Bydgoszczy. Ładunek z kokainą ukryli przy drodze w polu rzepaku.

Nie mieli pojęcia, że policja śledziła ich położenie za pomocą GPS-u. Mundurowi zorganizowali blokadę drogi, a Rafał P. zatrzymał samochód dopiero na widok długiej broni, którą w ich stronę wymierzyli policjanci.

Wyrok, który zapadł kilka tygodni temu w Bydgoszczy to już kolejne orzeczenie. Postępowanie trafiło do bydgoskiego sądu z apelacji gdańskiej. Z. i P. zostali skazani na 5 i 3 lata więzienia. Ale sąd zaliczył im na poczet kary czas, który spędzili w areszcie w latach 1998 do 2002. Przed ostatnią nieudaną kontrabandą koki udało im się sprowadzić około 6 kg tego narkotyku. Wojciech D. został uniewinniony z wszelkich zarzutów.

Policja udaremniła przemyt kokainy z Ameryki Południowej w 1998 roku. Ostatni wyrok zapadł w tym roku w Bydgoszczy.
nadesłane Zdjęcie poglądowe broni (Mossberg), z której zastrzelono w 1996 roku Jarosława L., dyrektora agencji ochrony "Help" z Bydgoszczy. Świadek koronny, na podstawie którego zeznań lubelska prokuratura sporządziła akt oskarżenia przeciw N. i L., twierdził, że sprawcy zabójstwa kupili broń od Rosjan.

Złote Lexusy z USA

„Daki” pozostał jednak postacią - jak to określają policjanci - barwną. Był wcześniej bohaterem postępowania w sprawie do dzisiaj niewyjaśnionego zabójstwa, do którego doszło w 1996 roku nad Zalewem Koronowskim. Z wody wyciągnięto wtedy zwłoki Jarosława L., współpracownika D., ochroniarza z agencji „Help”. Mężczyzna miał w klatce piersiowej ranę postrzałową, a do nóg przytroczone ciężarki z siłowni. Proces w tej sprawie zakończył się dopiero w 2011 roku - uniewinnieniem dwóch oskarżonych Adama N., pseudonim „Rzymianin” oraz Tomasza L., „Pycia”.

„Daki” został skazany w 2006 roku na trzy lata więzienia za to, że kierowana przez niego agencja Help pobierała, między innymi potężne pieniądze za obietnice odnajdywania kradzionych w Bydgoszczy limuzyn. W 1996 roku trafił do aresztu, ale poręczenie w wysokości 300 mln starych złotych wpłacił za niego wybijający się wówczas na bossa bydgoskiego światka Henryk M., zwany „Lewatywą”. Obecnie „Lewatywa” jest jednym z głównych oskarżonych w sprawie zlecenia i przeprowadzenia zamachu na życie Piotra Karpowicza, szefa z ubezpieczalni PZU w Bydgoszczy w 1999 roku. Wyrokiem z 2014 roku został skazany na 25 lat więzienia, ale apelacja uchyliła orzeczenie. Trwa nowy proces.

Henryk L. „Lewatywa” kupił „Dakiemu” wolność. Wpłacił 300 mln starych złotych poręczenia majątkowego

W procesie o przemyt kokainy „Daki” przyznał, że w 1998 roku próbował spłacić dług wobec Henia. Już po zakończeniu działalności agencji „Help” były sportowiec, konwojent i biznesmen został zatrudniony jako... zarabiający nieco ponad 1200 zł miesięcznie pracownik techniczny w bydgoskim City Hotelu. I tam właśnie miał zorganizować spotkanie z Henrykiem M. oraz czołowym żużlowcem bydgoskiej Polonii, Piotrem P. Rozmowy dotyczyły sprowadzenia do Polski dwóch aut marki Lexus. Klientami byli właśnie P. i „Lewatywa”.

Z aktu oskarżenia wynika, że transakcja miała zostać sfinalizowana za pośrednictwem człowieka w Centralnym Ośrodku Szkoleniowym Juniorów Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Ostatecznie złote Lexusy nie trafiły do Polski.

Wojciech D. ma teraz 49 lat i jest trenerem skoku o tyczce w bydgoskim Zawiszy. Próbowaliśmy się z nim skontaktować, ale nie odbierał telefonu.



***

Spośród kilkunastu świadków, przeciwko oskarżonym Adamowi N. "Rzymianionowi" i Tomaszowi L. pseudonim "Pyciu" zeznawał tylko jeden. Dariusz T., który ma status świadka koronnego, oświadczył przed sądem, że w dzień zabójstwa Jarosława L. spotkał się z Adamem N.: - Chwalił się, że razem z Tomaszem L. strzelali do niego jak do kaczki. Do rzekomego spotkania świadka z "Rzymianinem" miało dojść 3 października 1996 roku, między godzinami 17, a 18, w nieistniejącej obecnie restauracji przy ulicy Dworcowej w Bydgoszczy.

Według Dariusza T. "Rzymianin" był widocznie zdenerwowany, podobno nawet nie dokończył kurczaka z rożna, którego zamówił. Ciało wyłowione z zalewu Rewelacje T. nie pasują do zeznań pozostałych świadków. Według nich Jarosław L. miał być widziany ostatni raz w hotelu City w Bydgoszczy 3 października, około godz. 21, czyli trzy godziny po spotkaniu Dariusza T. i Adama N. w restauracji przy ul. Dworcowej. Ciało L. zostało wyłowione z Zalewu Koronowskiego 3 listopada 1996 roku. Zwłoki zauważyli wędkarze. Biegli sądowi orzekli, że mężczyzna zginął od strzału w głowę. Dodatkowo, do nóg kaci przywiązali mu obciążniki, używane na siłowni. To kolejny szczegół, na który Dariusz T. zwrócił uwagę w swoich zeznaniach. Podczas jednej z rozpraw wyjął z kurtki i pokazał sędziemu fotografię wykonaną na siłowni. Widać na niej "Rzymianina", a w tle ciężarki - w mniemaniu świadka - identyczne z tymi, które przywiązano do nóg szefa "Helpu".

W początkowym śledztwie, które zostało umorzone w 1997 roku, głównym podejrzanym był ówczesny gangster Waldemar W., znany jako "Książę". Śledczy, jako jeden z motywów zbrodni, brali pod uwagę rzekomy konflikt pomiędzy N., a L. Sprawa trafiła na wokandę Sądu Okręgowego w Bydgoszczy dopiero w 2006 roku, kiedy skierowała ją tam Prokuratura Apelacyjna w Lublinie. Wtedy uwaga śledczych skupiła się na zatargu Jarosława L. z Adamem N. Konflikt miał powstać, gdy N. zdemolował klub z automatami do gier, który ochraniała firma L. - Jestem niewinny - zarzeka się "Rzymianin". Tak samo twierdzi "Pyciu". Oskarżeni mieli alibi, 4 października rano byli widziani w hotelu w Bieszczadach. Według obrońców, niemożliwe, by zdążyli tam dotrzeć w kilka godzin po zabójstwie. Wyrok zapadnie w 18 lutego.

Proces w sprawie tego zabójstwa zakończył się 18 lutego 2011 roku. Oskarżeni zostali uniewinnieni z zarzutu zamordowania Jarosława L.

Maciej Czerniak

Zajmuję się tematyką kryminalną, policyjną, jestem autorem relacji sądowych. Piszę też na tematy bieżące, dotyczące samorządu, problemów mieszkańców. Co najbardziej lubię w pracy? Zaskakujące historie, które mam przyjemność przedstawiać Czytenikom. Jak wiadomo, życie pisze najlepsze scenariusze. Nie tylko filmowe.

Dodaj pierwszy komentarz

Komentowanie artykułu dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników, którzy mają do niego dostęp.
Zaloguj się

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2023 Polska Press Sp. z o.o.