Kiedy SB zabiła Staszka Pyjasa, nie dali się jej zastraszyć

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Banaś
Piotr Subik

Kiedy SB zabiła Staszka Pyjasa, nie dali się jej zastraszyć

Piotr Subik

Po upadku PRL-u ich drogi światopoglądowe się rozeszły. Ale w maju 1977 r. byli jednością. Garstka działaczy Studenckiego Komitetu Solidarności poderwała cały Kraków. W uszach brzmiały im słowa pieśni Okudżawy: „Weźmy się za ręce, żeby nie ginąć pojedynczo”. Udowodnili, że śmierć ich kolegi, studenta UJ, nie pójdzie na marne.

Jako pierwszy o śmierci Stanisława Pyjasa Bogusławowi Sonikowi doniósł Lesław Maleszka. To był szok. Oczywiście, wiedzieli, że Służba Bezpieczeństwa im się przygląda, w szczególności Staszkowi. Bo tylko z jej inspiracji kilka dni wcześniej po domu studenckim „Żaczek” ktoś mógł rozrzucić ulotki sugerujące, że Pyjas to kapuś i że - delikatnie mówiąc - trzeba się z nim skutecznie rozprawić. Ale nikt nie spodziewał się, że kolejne uderzenie będzie tak tragiczne w skutkach…

Siódmego maja 1977 r. w sieni kamienicy przy ul. Szewskiej 7 znaleziono ciało Stanisława Pyjasa, studenta filologii polskiej i filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po Krakowie szybko rozeszła się wieść, że „SB zabiło Staszka”. - Jeśli chcieli nas zastraszyć, to im się nie udało.

Można powiedzieć, że śmierć Staszka była impulsem do stworzenia sieci społecznościowej bez technologii. Zgodnie z obowiązującym wtedy hasłem Jacka Kuronia: „Nie palcie komitetów. Zakładajcie własne” - opowiada Bogusław Sonik, jeden z sygnatariuszy deklaracji powołania Studenckiego Komitetu Solidarności, wówczas student czwartego, ostatniego roku prawa na UJ.

Pod dokumentem podpisał się też oczywiście Maleszka. Zapewne z równie wielkim entuzjazmem, z jakim donosił krakowskiej bezpiece na kolegów - jako TW „Ketman”. Ale o tym jeszcze długo po upadku PRL nie wiedział nikt… Drogi przyjaciół z SKS rozeszły się więc w wolnej Polsce jak widać w różne strony.

Wiosna 1977 r. to w Polsce gorący okres. We wrześniu 1976 r. w Warszawie powstaje Komitet Obrony Robotników (KOR). Z inicjatywy m.in. Antoniego Macierewicza, Piotra Naimskiego, Jana Józefa Lipskiego i Jacka Kuronia bierze w obronę ludzi represjonowanych za strajki w Radomiu i Ursusie. Potrzebne są listy poparcia dla skazanych, pieniądze na pomoc ich rodzinom itp. Idee szybko docierają do Krakowa, KOR może liczyć na wsparcie studentów. Jest wśród nich Staszek Pyjas, aktywnie zbiera podpisy i pieniądze po akademikach, wdaje się w dyskusje polityczne. Podobnie inni studenci - Bronisław Wildstein, Bogusław Sonik, Liliana Batko (później Sonik), bracia Wiesław i Bogdan Bekowie itd. Reprezentują dwa niezależne od siebie środowiska. Jedni to ludzie związani z „Beczką”, duszpasterstwem akademickim przy kościele oo. dominikanów, a drudzy - to tzw. anarchiści z „Żaczka”.

- Myśmy pierwsi wiedzieli, że stało się coś złego, kiedy Staszek nie wrócił na noc. Czy poczuliśmy strach? Nie, w takich chwilach ludźmi targa raczej wściekłość. Dla nas było jasne, że się nie zabił , tylko go zabito - mówi Wiesław Bek, który był na roku i w tej samej grupie seminarium magisterskiego co Stanisław Pyjas, mieszkał też w „Żaczku”.

Nie pomogły informacje zamieszczane w krakowskiej prasie, że Pyjas uległ wypadkowi po pijaku. Lubił alkohol, jak wszyscy wtedy, i nawet zbliżały się jego imieniny, ale mając tylu kolegów, miałby z kim pić i nie szwendałby się po mieście w poszukiwaniu towarzystwa. A w przededniu śmierci Bronisław Sonik jako ostatni z kumpli widział go o godz. 16. Nie licząc Stanisława Pietraszki (studiował fizykę na UJ, jak Pyjas pochodził spod Żywca), który półtorej godziny później miał zaobserwować mężczyznę idącego za Pyjasem w okolicach Błoń, w kierunku baru „Pod Płachtą”. Zeznał to nawet w prokuraturze…. Tyle że Pietraszko w połowie wakacji utonął w zalewie w Solinie. Rzekomo stało się to podczas kąpieli, chociaż wszyscy dobrze wiedzieli, że miał wodowstręt i astmę…

- Nie mieliśmy z oczywistych względów dowodów, że śmierć Staszka to robota bezpieki. Ale przemawiało za tym wiele argumentów - zauważa Józef Maria Ruszar, który studiował na roku ze Stanisławem Pyjasem, obecnie dziennikarz, wykładowca Akademii Ignatianum w Krakowie i znawca poezji Zbigniewa Herberta. Argumentem było m.in. to, że krótko przed śmiercią Pyjas złożył - w związku z anonimami kolportowanymi po „Żaczku” - doniesienie do prokuratury o kierowanie wobec niego gróźb karalnych. A do tego po śmierci wyglądał na człowieka „zatłuczonego” - co naocznie stwierdził Wildstein, wraz z Jackiem Nowaczkiem i Iwoną Galińską przekupując dozorcę w prosektorium. Ruszar: - Bronkowi można było wierzyć, w niejednej bójce brał udział. Znał się na rzeczy…

Przyjaciele tymczasem mobilizowali się i zwierali szyki. Najpierw nie dopuścili do studenckiej zabawy równo w tydzień po śmierci Pyjasa - choć przekonywał do niej Socjalistyczny Związek Studentów Polskich. To były prawdziwe „Czarne Juwenalia”. Ze wszystkich sklepów wykupili krepę na żałobne opaski; w Krakowie nie było wtedy podziemnej poligrafii - więc kto miał maszynę przepisywał ulotki z informacją o zamordowaniu Stanisława Pyjasa. Ludzie robili to na zmianę, bo od bicia w klawisze bolały palce. Cześć ulotek przywiózł z Warszawy KOR. Przy wielkich „klepsydrach” wykonanych z bristolu mieszkańcy składali kwiaty, palili znicze.

Studenci osobiście wręczali kartki studentom, brali wszyscy. Podobnie jak opaski. Przeciw sobie mieli całą machinę SZSP. - Ale w piątek wieczorem było jasne, że zwyciężamy. A w sobotę miasto było już nasze - zapamiętał Józef Ruszar. W niedzielę rano podczas mszy żałobnej u dominikanów o. Joachim Badeni mówił do nich: „Stanisław Pyjas walczył o sprawiedliwość, o prawo, o prawdę, o wolność. Przyszliście tutaj, aby wokół ołtarza utworzyć mur z kamieni. Jesteście murem obronnym z żywych kamieni. Śmierć Stanisława Pyjasa odnawia życie”. Wieczorem zaś z ul. Szewskiej pod Wawel wyruszył wielotysięczny „czarny marsz”.

Na jego czele z czarnym sztandarem szedł m.in. Jan Jarosz. Opozycjonista od czasów licealnych - najpierw m.in. w Polskiej Armii Wyzwoleńczej (SB uznała ją za organizację przestępczą), później w SKS, w 1977 r. student historii na UJ. Pamięta, że atrybut żałobny dostał do ręki od Sonika. - Byłem przekonany, że władze zmasakrują marsz. Ale wobec śmierci Staszka Pyjasa nie mogliśmy być obojętni - opowiada Jan Jarosz.

- Pamiętam taką scenę - na czele pochodu ktoś prowadził dziewczynkę ubraną na biało, to był okres Pierwszych Komunii . Patrzyłem tylko, czy suki na nas nie wypadną. Taki obraz przez 40 lat utrwalił mi się pod powiekami - przypomina sobie Wiesław Bek.

ZOMO tym razem odpuściło, choć grupa osiłków zdołała rozdzielić pochód. Pierwsza grupa dotarła pod Wawel ul. Grodzką, druga - naokoło Plantami.

Wcześniej, nocą z 14 na 15 maja 1977 r. w mieszkaniu Liliany Batko przy ul. Grodzkiej nie tylko ustalano szczegóły marszu, ale też powołano do życia Studencki Komitet Solidarności. Opozycjoniści podpisali się pod nim imionami, nazwiskami, podali też adresy. - Nie zastanawialiśmy się, czy ujawnić nazwiska - bo tak wcześniej zrobił KOR - tylko, kto powinien to zrobić - wspomina Bogusław Sonik.

Zresztą, mieli to już przećwiczone. Drugiego marca w mieszkaniu Józefa Ruszara w Podgórzu powstał list do Sejmu z prośbą o wypuszczenie z więzień skazanych z Radomia i Ursusa. Podpisał się pod nim trzon późniejszego SKS. - Mieliśmy pełną świadomość, że dokonujemy samodonosu, podstawiamy się w sposób ewidentny bezpiece, bez nawet muślinowej zasłony. Ale najbardziej bali się nasi rodzice, bo oni mieli w kościach stalinizm i jego represje - mówi Józef Ruszar.

„Okoliczności śmierci Stanisława Pyjasa wymagają publicznego wyjaśnienia przez kompetentne organy władzy i pociągnięcia do odpowiedzialności sądowej winnych zbrodni bez względu na to, jakie zajmują stanowisko” - napisali w pierwszym dokumencie SKS. Po marszu u stóp Wawelu odczytał go Józef Ruszar mając za podest odwrócony kosz na śmieci.

Sonik zawsze powtarza, że w uszach mieli słowa pieśni Bułata Okudżawy: „Weźmy się za ręce, żeby nie ginąć pojedynczo”. Jako jednostki byli bezsilni wobec systemu. Na sztandary też jako pierwsi wzięli „solidarność”. - Pokazali, co ono oznacza, nie tylko słowem, ale też czynem. Ta garstka ludzi - przy których później stanęło wielu innych - poderwała niemal cały Kraków - zauważa dr Cecylia Kuta, historyk z Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie.

- Mieliśmy wrażenie, że żyjemy w wolnej republice - nie ukrywa Bogusław Sonik.

To był czas wykładów, podziemnej poligrafii - ukazywał się m.in. „Indeks”, łączący krakowski SKS z podobnymi mu komitetami z innych części Polski, m.in. Warszawy, Łodzi czy Wrocławia. Była też akcja przeciwko tzw. resom, zbiorowi zastrzeżonemu w Bibliotece Jagiellońskiej. Zapoznanie z nimi wymagało zgody rektora UJ, a z listą studentów czytających „resy” często zapoznawała się SB. W sierpniu 1980 r. było z kolei wsparcie dla strajkujących stoczniowców z Wybrzeża. Np. Ewa Kulik w mieszkaniu Jacka Kuronia w Warszawie relacjonował przez słuchawkę przebieg wydarzeń dziennikarzom z Zachodu. Po podpisaniu porozumień sierpniowych kolportowano je wśród krakowian. A później była praca na rzecz powołania Niezależnego Zrzeszenia Studentów (powstało 20 września 1980 r.). Bo powstanie autentycznej i niezależnej organizacji studenckiej było przecież jednym z głównych celów SKS.

Przez cały ten czas bezpieka nie odpuszczała. Rewizje, aresztowania na 48 godzin, przesłuchania itd. Sonik: - Każdy dzwonek do drzwi rano przyprawiał o dreszcze. Mieliśmy świadomość, że możemy nie skończyć studiów, że nie znajdziemy pracy. Ruszar: - Przed moim domem stało ciągle dwa samochody, w każdym czterech osiłków. To była straszna presja…

Były też próby relegowania ze studiów, a po zdaniu magisterki - przydziały do odległych jednostek wojskowych. Np. Ruszar trafił do Trzebiatowa, a Bek do Elbląga. Obu za postawę wrogą socjalizmowi pozbawiono stopnia podchorążych.

Po upadku PRL drogi przyjaciół z SKS rozeszły się. Również światopoglądowo. Sonik to poseł Platformy, wcześniej z jej ramienia dwie kadencje spędził w Parlamencie Europejskim. Sporo czasu spędził na emigracji we Francji (podobnie jak jego żona Liliana), był korespondentem Radia Wolna Europa, a później dyplomatą i dyrektorem Instytutu Polskiego w Paryżu. Wrócił do Polski w 1996 r., wstąpił do Stronnictwa Ludowo-Demokratycznego (działało w ramach AWS), później do PO.

Z kolei Bronisławowi Wildsteinowi z roku na rok było coraz bliżej właśnie do PiS. Ostatnio mówi, że dopiero partia Jarosława Kaczyńskiego „buduje pluralizm” w Polsce. Wrzucano go zewsząd, gdzie się tylko pojawił (np. z „Rzeczypospolitej” za ujawnienie tzw. listy Wildsteina). Za PiS opowiada się także Józef Ruszar, choć nigdy należał do żadnej partii - ani przed, ani po 1989 r. - Każdy ma prawo wyboru, mnie nie jest po drodze z Sonikiem, ale to nie jest powód, żeby niszczyć to, co zrobiliśmy pięknego i dobrego - mówi Ruszar.

- Mamy przestrzeń do wyrażania swoich poglądów, czy to w polityce, czy to w mediach, więc nie ma powodów, żeby w naszych stosunkach dominowały różnice polityczne, żeby zabijać to, co nas kiedyś połączyło - uważa Bogusław Sonik. Choć tajemnicą poliszynela jest to, że na obchody 40-lecia SKS do Krakowa prezydenta Andrzeja Dudę ściągnął właśnie Wildstein, co nie ucieszyło byłych działaczy SKS związanych teraz z PO.

- Różnica poglądów to nic dziwnego dla środowisk dawnej opozycji, takie podziały przebiegają przecież nawet w poprzek rodzin - zauważa Wiesław Bek, który dawno zerwał z polityką, choć był nawet w Radzie Krajowej Unii Wolności..

No i jest jeszcze Maleszka... O jego roli Bronisław Sonik dowiedział się w 2000 r. To wtedy przeczytał pracę jednego z esbeków napisaną w szkole MSW w Legionowie. Nie było w niej nazwisk, ale dość dokładny opis działań „Ketmana” w sprawie Pyjasa i SKS. - Wysłałem ją do Wildsteina, żeby przeczytał i oddzwonił, czy ma podobne odczucia, co ja. Ale już nie oddzwonił. Zadzwonił od razu do Maleszki - opowiada Sonik. - Zdawało się nam wtedy, że Maleszka to człowiek niezdolny do perfidii czy wyrachowania - dodaje Wiesław Bek.

Bek przypomina sobie widziane w Bibliotece Jagiellońskiej zdjęcie, na którym Staszek jeszcze w czasach licealnych dla wygłupu stoi na jakimś cokole w pozie pomnikowej.Teraz myśli sobie, że to prorocze, choć wtedy zapewne sam Pyjas tego nie przewidywał. W tym wieku nie myśli się o pomnikach, myśli się o towarzystwie, brydżu, dyskusjach.

Hasło budowy pomnika Stanisława Pyjasa w Krakowie rzucił kilka tygodni temu Wildstein. I pewne jest, że jak by nie podzielone poglądowo byłoby środowisko dawnego SKS, pomysł ten padnie na podatny grunt. Prawa do pomnika Staszkowi nikt nie odmówi.

Oświadczenie Studenckiego Komitetu Solidarności, 15 maja 1977 r.: „7 maja br. zginął śmiercią tragiczną w niewyjaśnionych okolicznościach nasz Kolega, student filologii polskiej oraz filozofii UJ Staszek Pyjas. Zmarły był człowiekiem o niezależnych nonkonformistycznych poglądach. (...) Śmierć ta głęboko wstrząsnęła opinią środowiska akademickiego nie tylko Krakowa, ale całego kraju. (…)

Studencki Komitet Solidarności oświadcza: Okoliczności śmierci Stanisława Pyjasa wymagają publicznego wyjaśnienia przez kompetentne organy władzy i pociągnięcia do odpowiedzialności sądowej winnych zbrodni bez względu na to, jakie zajmują stanowisko. Studencki Komitet Solidarności żąda ujawnienia i ukarania sprawców i profanacji żałoby po Staszku. Studencki Komitet Solidarności apeluje do wszystkich o poparcie i informacje na temat represji godzących w uczestników żałoby. Oświadczamy, że będziemy organizować samoobronę przed represjami. Studencki Komitet Solidarności solidaryzuje się z Komitetem Obrony Robotników”.

Piotr Subik

Redaktor i dziennikarz "Dziennika Polskiego". Zajmuje się tematyką bezpieczeństwa, obronności, wojska i służb mundurowych. Pisze także o historii ze szczególnym uwzględnieniem spraw związanych z antykomunistycznym podziemiem z lat 1945-63.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.