Kiedy Falubaz znaczy drużyna

Czytaj dalej
Fot. Mariusz Kapała
Marcin Łada

Kiedy Falubaz znaczy drużyna

Marcin Łada

Ekantor.pl Falubaz rozgromił Get Well Toruń 53:37 i dopisał sobie aż trzy punkty. Filary zespołu dostały wsparcie od „drugiej linii” i juniora.

To był świetny mecz. Po IX wyścigu miejscowi prowadzili tylko 28:26 i nikt nie myślał o bonusie, bo jakiekolwiek zwycięstwo nie wyglądało realnie. A jednak. Zadecydowała piorunująca końcówka i podwójne zwycięstwo w trzech ostatnich wyścigach. Łatwo się pisze, ale na torze działy się chwilami nieprawdopodobne rzeczy. Kibice przy W69 dawno nie oglądali tylu zdecydowanych i udanych ataków na trasie i tak dobrze startującego Falubazu.

- W ciągu ostatnich dwóch tygodni wróciliśmy z dalekiej podróży. Wygrana w Poznaniu dała nam trzy punkty i dziś z bardzo silną drużyną z Torunia też wywalczyliśmy trzy punkty. Marzyłem, żeby wygrać, a bonus nie wydawał mi się specjalnie realny. Chłopaki zrobiły dobrą robotę. Andriej szalał dziś w parze z Doylem. Widać, że dobrze z sobą współpracują i ciągnęli nam mecz. Inni zresztą też. Pieszczek też był dziś innym zawodnikiem i można było na niego liczyć. Mieliśmy też defekt na prowadzeniu (Dudek złapał gumę w IX biegu - dop. red.), a gdyby nie on wynik mógł być jeszcze lepszy. Najważniejsze, że dalej liczymy się w grze o play off. Wynik jest dobry, bo to prawdziwa drużyna, kolektyw. Wszyscy ze sobą współpracują. Czy to Karpow, czy Doyle, czy nawet ten Justin, który przyjechał i coś tam próbował. Wsparcie mamy w kapitanie. Od dziś ksywa „Saper” - powiedział trener Marek Cieślak i wyjaśnił o co chodziło z Piotrem Protasiewiczem. - Mówi: a czemu ty mnie dajesz na czwarte pole? Odpowiedziałem: bo ty jesteś jak saper i musisz rozbroić miny.

A jak wytłumaczyć zryw w końcówce? - Mieliśmy dobry układ pól startowych. Dziś lepsze było 1. i 3., ale w XIV biegu też jechaliśmy ze słabszych 2. i 4. Tam jednaj jechali Doyle i Protasiewicz. Piotrek nie jest wybitnym startowcem, ale jak pojedzie po szerokiej to liście z drzew spadają. Troszkę się krzywił, ale to dało nam znów 5:1 - ocenił trener.
Cieślak komplementował Pieszczka, który w końcu złapał wiatr w żagle, choć nie omieszkał dodać złośliwie, że nie wie, jak długo to potrwa. Justin Sedgmen nie przekonał szkoleniowca do siebie i w ocenie Cieślaka był zbyt wolny. Australijczyk dostanie szanse w następnych meczach i może nie będzie zastępowany przez juniora. Może się też zdarzyć, że to młodzieżowiec nie będzie wystarczająco przekonywujący.

Piotr Protasiewicz (czerwony kask) i Krystian Pieszczek dzię¬kują sobie po pełnym emocji i wygranym 5:1 biegu numer XI.
Mariusz Kapała Piotr Protasiewicz (czerwony kask) i Krystian Pieszczek dzię¬kują sobie po pełnym emocji i wygranym 5:1 biegu numer XI.

- Cała drużyna pojechała naprawdę świetne zawody. Zaczynając od Karpowa, który zaliczył mecz życia. My z Patrykiem i Dojlim też przywoziliśmy cenne punkty. Krystian w końcu pokazał, że należy do czołówki juniorów na świecie. Jeśli nie zdarzy się coś losowego to już dziś mogę powiedzieć, że mamy kolejnego mistrza świata juniorów. Z drugiej strony znaliśmy i znamy moc drużyny toruńskiej. Gościła u nas czołówka Grand Prix, która wygrywa u siebie oraz na wyjazdach. Podeszliśmy do nich z pokorą, a że sport lubi płatać figle to trzy punkty zostały w Zielonej Górze. Bardzo się cieszymy, bo to dla nas kolejny krok w stronę upragnionych play offów - ocenił „PePe” czy raczej „Saper”. - Kiedy się dowiedziałem po ostatnim biegu, że mamy bonus to myślałem, że ktoś mnie czaruje i wpuszcza w maliny. A skąd ksywka? Trener stwierdził, że jak nie ja to nikt nie wygra w XIV wyścigu z 4. pola. Nie bardzo chciałem się z nim zgodzić. Ale faktycznie radzę sobie ze startami z trudniejszych pól w biegach nominowanych. Podtrzymałem tę passę i umiałem się zachować - dodał Protasiewicz, a zapytany o silnik pożyczony „Segmentowi” odparł, że to nie była jednostka wyciągnięta z piwnicy, ale po ocenę kolegi odesłał do trenera.

Bardzo zadowolony z atmosfery, zwłaszcza po XV biegu był „Duzers”. Zielonogórzanin znów dał popis dynamicznej jazdy. Szkoda, że defekt pozbawił go pełnej satysfakcji i nieco napędził stracha. Kraksa wisiała w powietrzu, kiedy jego maszyna gwałtownie zwolniła na prowadzeniu. - Strasznie mnie to podrażniło - ocenił i dodał, że potraktował sukces w całym spotkaniu jako mały urodzinowy prezent. W poniedziałek 20 czerwca Dudek skończył 24 lata. Dużo zdrowia i więcej takich meczów!

Marcin Łada

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.