Eliza Tropke

Kazimierz Wierzyński. Poeta niezłomny i przedwojenny bon vivant

Kazimierz Wierzyński. Poeta niezłomny i przedwojenny bon vivant Fot. NAC
Eliza Tropke

Mimo wielkiej tęsknoty za Polską nie zdecydował się po zakończeniu wojny wrócić do kraju będącego pod okupacją sowiecką. Ale wbrew komunistom, którzy chcieli wymazać Wierzyńskiego ze świadomości Polaków, jego twórczość docierała do czytelników nad Wisłą.

Należał do tych emigracyjnych pisarzy, którzy do końca pozostali wierni swoim ideałom. Mimo wielkiej tęsknoty za Polską nie zdecydował się wrócić do kraju będącego pod okupacją sowiecką. Wolał pozostać za granicą i tu wydawać swoje dzieła w zdecydowanie mniejszych nakładach, niż proponowali mu komuniści.
Ale niezłomny Kazimierz Wierzyński miał też drugie, mniej poważne oblicze. Przed wojną prowadził życie bon vivanta, bywalca pięterka w Małej Ziemiańskiej, gdzie spotykali się Skamandryci. O obydwu twarzach poety pisze Wojciech Wencel w wydanej przez Instytut Literatury książce „Wierzyński. Sens ponad klęską”.

Nie tylko pensjonarki
Jest druga połowa lat 30. Salon artystyczno-literacki pięknej Brysi Heiman-Jareckiej. Jeszcze do niedawna nosiła nazwisko Wierzyńska, ale skusiły ją całkiem niemałe pieniądze prezesa Związku Przemysłu Włókienniczego i to on teraz jest jej mężem. Kazimierz często bywa u byłej żony, gdyż wieczory u niej zawsze są ciekawe. Dziś gra wybitny pianista Henryk Sztompka. Księżyc świeci, muzyka potęguje nastrój, a żona wirtuoza ma piękne oczy. Zanim jej mąż zdąży odejść od pianina, uniesiony romantycznym porywem serca poeta opuszcza z Haliną salon. Niebawem wyjadą razem do Prowansji, by pić wino, jeść baraninę z tymiankiem i prowadzić niekończące się rozmowy o sztuce. Rok przed wojną wezmą ślub i zostaną ze sobą do końca życia.

Zanim Wierzyński spotkał Halinę, nie stronił od kobiet. One same do niego lgnęły, zachwycając się wierszami poety. A zaczął pisać je wcześnie, bo już w gimnazjum. Pierwszą ich adresatką była Zosia Berwidówna, pod oknem której w Stryju spacerował, aż go przegnała jej matka, pragnąca zdecydowanie lepszej partii dla córki. A Kazimierz był tylko synem pracownika kolei. Jego młodzieńczymi wierszami niebawem zaczną zachwycać się pensjonarki, a także bywalczynie w kawiarni „Pod Picadorem”, w której Wierzyński bryluje, recytując choćby taki erotyk „Ty jesteś taka ładna”:
„Ty jesteś taka ładna i twoje dziewczęce
Serce, jak bukiet, w słońcu kolorami płonie,
Podniosę cię do góry i wezmę na ręce,
A ty nad moją głową klaskać będziesz w dłonie (…)”

Na poetę zdążył już Kazimierza namaścić Leopold Staff, któremu przyniósł wiersze zaraz po przybyciu do Warszawy. Pisarz długo nie odpowiadał, ale pewnego razu spotkali się na ulicy i starszy kolega po piórze pochwalił jego utwory. Skończyło się to spontaniczną reakcją Wierzyńskiego, który na ulicy ze szczęścia podrzucił Staffa do góry, a następnie wypił z nim bruderszaft w barze „Express” w Alejach Ujazdowskich. W konsekwencji tego udało mu się wydać pierwszy tomik wierszy pt. „Wiosna i wino”.

Codzienne dyskusje przy    kawie na pięterku Małej Ziemiańskiej o poezji, sztuce, polityce ze Skamandrytami –Tuwimem, Lechoniem, Słonimskim, Iwaszkiewiczem, owocowały kolejnymi wierszami, takimi jak „Filozofia” z tomu „Wróble na dachu”:
(…)
Dziś drugi raz się urodziłem,
Sylabizuję: a, b, c,
Na śliwki chodzę, puszczam bańki
I marcepanów mi się chce (…)

Nastrój wiersza odzwierciedla beztroski czas małżeństwa z Brysią, otwartego domu, który prowadzili przy ulicy Hożej w Warszawie, gdzie na dywanie wylegiwał się pekińczyk, do stołu podawała młoda służąca, a gospodyni prowadziła swobodne rozmowy z zapraszanymi artystami. To także czas redagowania „Przeglądu Sportowego” i przygotowania poświęconego sportowej tematyce tomu „Laur olimpijski”, za który poeta otrzymał medal w Olimpijskim Konkursie Sztuki i Literatury w Amsterdamie. To nie największa nagroda, jaką będzie się mógł szczycić. Parę miesięcy przed wybuchem wojny znajdzie się na prawdziwym parnasie, zasiadając w fotelu Polskiej Akademii Literatury, który wyznaczał szczyt literackiej kariery w okresie międzywojennym.

Ale też Wierzyński nie pisał już o śliwkach i marcepanach. Wówczas spod jego pióra wychodzi poemat historiozoficzny „Wolność tragiczna”. Jest on reakcją na śmierć Józefa Piłsudskiego, którego magnetyzmowi pisarz uległ już dawno. To tu znalazł się duchowy testament Marszałka, zawarty w utworze „Skazuję was na wielkość”:
„Jeśli to będzie szatan - będzie sprawiedliwy,
Jeśli anioł - miecz włożę do ręki cheruba.
Konie moje, zadrżyjcie! Wysoki i mściwy,
Skazuję was na wielkość. Bez niej zewsząd zguba”.

Wstążka warszawska i liść orzecha
Halina i Kazimierz początkowo nie przejmowali się pogłoskami o nadchodzącej wojnie. Lato spędzili nad Bałtykiem i w majątku Śnieżyce koło Nowogródka. Dopiero powrót do Warszawy uświadomił im, co się naprawdę dzieje. Kazimierz reaguje na prowokacje niemieckie pięknym wierszem „Wstążka z »Warszawianki«”, który ukaże się w ostatnim numerze „Wiadomości Literackich”. Występują w nim rekwizyty teatralne, takie jak „dwa płaszcze Konrada”, „chłopskie skrzypce Chochoła” i Piłsudski, który mówi: „Dałem wam miecz. Podnieście go dzisiaj z teatrów”.

Wierzyńscy uciekają z Warszawy samochodem męża Brysi, który – jak za starych, właśnie odchodzących czasów – jeszcze prowadzi szofer. Choć w trakcie drogi ucieknie i trzeba będzie szukać alternatywnego środka transportu. Na razie jednak nie jest źle, poeta z żoną zatrzymuje się we Lwowie i w zaprzyjaźnionych majątkach, gdzie wciąż siada się do obiadów, na deser je się domowe konfitury i gra w brydża.

Ale nastaje 17 września, wkraczają wojska Armii Czerwonej, robi się naprawdę groźnie. Wierzyńskim udaje się uprosić Mariana Hemara, by zabrał go z Haliną do swojego samochodu. Gdy przekraczają granice z Rumunią w Śniatynie, Hemar zrywa liść z ostatniego polskiego orzecha. Podróż tę zresztą opisze później w swoich strofach:
„Wciąż jeszcze przed oczami mam wieczór śniatyński
Wciąż przede mną graniczny most w mroku majaczy,
Koło mnie, w samochodzie, poeta Wierzyński
Z twarzą w dłoniach. Wciąż jeszcze nie wiem, co to znaczy”.

Droga tułacza
Kazimierz z Haliną przekraczając ów most, wstępują na tułaczą drogę polskiej emigracji. Jej przystanki wyznaczają piękne, zachodnie miasta, ale celem są Stany Zjednoczone, a konkretnie Nowy Jork, do którego małżeństwo przybywa w czerwcu 1941 roku. Witają ich Polacy i Amerykanie. Szczególnie ci ostatni nie są gotowi na dawkę realizmu, jaką serwuje im pisarz, czytając podczas powitalnego spotkania opowiadanie o kampanii wrześniowej, w której polscy żołnierze wycinają w pień bagnetami doborowy pułk pancerny SS. Dlatego na zakończenie spotkania, by złagodzić atmosferę, proszą Tuwima, żeby przeczytał swoją „Lokomotywę”.

Część znajomych Wierzyńskiego z Polski jest już za oceanem. Oprócz Tuwima Wierzyński spotka tu Lechonia, ale też Wittlina, Czermańskiego... Jednak nie stworzą tu repliki Małej Ziemiańskiej – nie to miejsce, nie ten czas. Na razie Kazimierz boryka się z prozą emigracyjnego życia. Najpierw zamieszka razem z Haliną w niewielkim pokoju gościnnym w konsulacie polskim, zmagając się z problemami finansowymi. Później przeprowadzą się do zamożnego domu przyjaciela. Z biegiem czasu ich sytuacja się nieco poprawi, przeniosą się na prowincję, gdzie wynajmą siedmiopokojowy dom z końca XVIII wieku, na którym poeta przymocuje siedem podków na szczęście.
Ale to szczęście jest pozorne, choć życie małżeńskie Wierzyńskich układa się bardzo dobrze. Ona jest kochającą, opiekuńczą żoną, dbającą o stronę praktyczną domu, w którym on może spokojnie tworzyć. Tylko jak zyskać spokój, wiedząc, co się dzieje w Polsce? Poeta bardzo mocno przeżywa upadek Powstania Warszawskiego i wkroczenie Armii Czerwonej. Pisze o tym w wierszu „Na zajęcie Warszawy przez Rosjan”:
(…)
„By wśród rozbitych rynków, kościołów i łuków,
Śród grobów, z których łuna nad światem wyrasta,
Szedł nie regiment ruski, nie marszałek Żukow,
Lecz aby tam powstała, wierna do ostatka,
I, jak duch niewidzialny, szła pokoleniami,
Miłość nasza raniona, wieczna nasza matka
A imię jej niech będzie wciąż pomiędzy nami”.

To nie jest pierwszy i nie ostatni raz, kiedy zabiera głos w sprawie, która go boli. Daje temu również wyraz, włączając się w działalność Instytutu Piłsudskiego w Nowym Jorku, a po konferencji w Jałcie, pisząc wiersz o hipokryzji władców świata, którzy sprzedali Polskę. Pogrąża się w coraz większej melancholii. Nastroju nie może poprawić mu przychodząca z dużym opóźnieniem informacja o śmierci Brysi.

Otóż po wyjeździe z Polski ta niepoprawna optymistka usiłowała wieść w Nicei życie choć trochę podobne do tego sprzed wojny, dalej nie wyzbywając się luksusów, którymi otoczył ją mąż. Kiedy więc zachorował jej pekińczyk, ściągnęła z Marsylii weterynarza, który zauważył na jej palcu ogromny brylant. Szybko dowiedziało się o tym gestapo. Niemcy, zważywszy na nazwisko rodowe jej męża, nie mieli wątpliwości, że Brysia jest Żydówką. Nic nie pomogły tłumaczenia, że to nieprawda. Została wywieziona do Auschwitz i tam zamordowana.
Za parę lat poeta będzie musiał poradzić sobie z jeszcze jedną śmiercią bliskiej osoby. Jego przyjaciel z czasów Skamandra, którym w Stanach Kazimierz się opiekuje, wyskoczy z okna hotelowego, mieszczącego się na 12. piętrze. Jan Lechoń miał problemy psychiczne, na które niemały wpływ miała niemożność poradzenia sobie ze zniewoleniem ojczyzny przez ZSRS.

Obydwaj marzyli o powrocie do Polski, choć wiedzieli, że to się raczej nie spełni. Niezłomny Wierzyński nie uległ agitacji władz komunistycznych, które organizowały akcję powrotową istotnych dla kraju twórców. Tak tłumaczył swoją odmowę, w liście przysłanym do Ogniska Polskiego w Londynie:
„Dzieje nasze nie są w tej chwili zależne od Polaków. Jakkolwiek strasznie brzmiałyby te słowa, dzieje Polski toczą się w Moskwie. (…) Istnieje cały obszar dobrodziejstw, które odjęto naszemu narodowi i bez których los jego napawa nas coraz boleśniejszą troską. Upomnieć się o nie mogą tylko ludzie żyjący poza granicami tyranii. Nikt nam nie dawał do tego mandatu poza naszym sumieniem i naszą miłością dalekiego Kraju. Gdybyśmy teraz zamilkli, gdybyśmy zaparli się naszego sumienia, naszych ojców, naszej ziemi i naszego narodu, gdybyśmy wrócili, na całym świecie zapanowałaby głusza o utraconej wolności Polski. Za naród nasz przemawiałaby tylko Moskwa. Żądałaby potępienia przyjaciół jako zdrajców, a zdrajców mianowałaby przyjaciółmi, dyktowałaby hymny dla zbrodniarzy, których kazałaby czcić jako oswobodzicieli. Szamoczący się w tym ucisku niepodbity duch polski znalazłby się zupełnie osamotniony. Dlatego nie wracam”.

Nie wrócił, więc zamiast wysokich nakładów swoich dzieł, które oferowali mu komuniści, musiał zmagać się w problemami emigranta wydającego wiersze w obcym kraju. Tak jak w przypadku „Poezji zebranej”, która w 1959 roku ukazała się w niezbyt wielu egzemplarzach w Londynie pod szyldem Polskiego Instytutu Naukowego i Wydawnictwa „Wiadomości”. Wcale nie łatwiej było z tym w latach 60., kiedy zaczęły ukazywać się polityczne utwory poety. Jednak wbrew komunistom, którzy chcieli wymazać Wierzyńskiego ze świadomości Polaków, docierały one do czytelników nad Wisłą. A to na nich mu właśnie najbardziej zależało. Przemycany nielegalnie do kraju i odbijany na powielaczu „Czarny polonez” stał się jedną najważniejszych książek poetyckich drugiego obiegu.

Kazimierz Wierzyński zmarł w 1969 roku w Londynie. Cztery lata wcześniej Marian Hemar przyszedł na jubileuszowe spotkanie poety w Ognisku Polskim, przynosząc ze sobą oprawiony w szkło liść orzecha z przejścia granicznego w Śniatynie. Doskonale wiedział, jak Kazimierz tęskni za widokiem polskiego drzewa.

Eliza Tropke

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.