Karolina Gruszka nie lubi oglądać się na jakiekolwiek mody

Czytaj dalej
Fot. Adam Jankowski
Paweł Gzyl

Karolina Gruszka nie lubi oglądać się na jakiekolwiek mody

Paweł Gzyl

Wydawało się, że zostanie na stałe w Moskwie i tam będzie budować swoją karierę. Polityka sprawiła jednak, że wróciła z rodziną do Polski. I całe szczęście: stało się to z pożytkiem dla polskiego teatru, kina i telewizji.

Często podkreśla, że w aktorstwie najbardziej ekscytuje ją możliwość wcielania się w różne postacie. I rzeczywiście: w ostatnich latach widzieliśmy ją bardzo odmiennych rolach. Dzieci oglądały ją w familijnym filmie „Detektyw Bruno”, a ich rodzice – w mrocznym „Mieście” i dramatycznej „Wyrwie”. Teraz na ekrany kin wchodzi „Święto ognia”, w którym zobaczymy ją w poruszającej roli matki niepełnosprawnej dziewczynki. To potwierdza, że głównym rysem jej kariery jest wszechstronność.

- Lubię brać udział w różnych przedsięwzięciach. Jestem fanką zarówno kina komercyjnego w dobrym tego słowa znaczeniu, jak i kina autorskiego, pod warunkiem, że czuję w nim jako aktorka, która ma wziąć udział w takim projekcie, prawdziwy głos i potrzebę serca, a nie oglądanie się na jakieś mody festiwalowe, co niestety jest dosyć częste – mówi w „Gazecie Krakowskiej”.

Samodzielna i odważna

Od dziecka ciągnęło ją do artystycznych aktywności. Występowała w zespole ludowym i muzycznym teatrze. Tam wypatrzył ją Jacek Cygan, który szukał utalentowanych maluchów do swego nowego projektu. Dzięki temu zadebiutowała w telewizji, mając zaledwie dziewięć lat. Wielki sukces „Dyskoteki pana Jacka” sprawił, że tworzące ją dzieciaki wyruszyły w trasę koncertową po Polsce.

- Jako nastolatka miałam mnóstwo obowiązków. Ojciec zawsze powtarzał, że muszę być samodzielna i odważna i nie powinnam być zdana na łaskę i niełaskę mężczyzn. Dzięki temu świetnie radzę sobie z szeregiem spraw i czynności pozornie zarezerwowanych dla mężczyzn: wymianą opony w samochodzie i kontaktów w ścianie, montażem mebli i wypełnianiem zeznań podatkowych – śmieje się w „Gali”.

Od występów w telewizji do wkroczenia w świat filmu była krótka droga. Mając dziesięć lat mała Karolina pojawiła się na planie filmu Krzysztofa Zanussiego – „Chopin na zamku”. Potem zagrała w niezwykle popularnym wówczas serialu telewizyjnym „Boża podszewka”. Jednak to nie występy w filmach sprawiły, że zdecydowała się po maturze na szkołę aktorską. Przekonał ją do tego pomysłu jej licealny polonista – ceniony poeta Jarosław Klejnocki.

- Jeszcze przed maturą przyjechałam grać w Rosji w filmie „Córka kapitana”. Zdjęcia kręcone były m.in. w stepach na granicy z Kazachstanem. Musiałam opanować dialogi po rosyjsku, ale do posługiwania się tym językiem było mi jeszcze daleko, choć już wtedy zachwyciło mnie jego brzmienie. Potem, po szkole teatralnej, zagrałam tam jeszcze w jakimś serialu, ale to wszystko były incydentalne dotknięcia Rosji – opowiada w serwisie Populada.

Z dobrymi aktorami

Kiedy skończyła studia, rodzice kupili jej własne mieszkanie. Sama doglądała jego remontu – i jak przystało na prawdziwą gospodynię robiła kanapki dla ekipy robotników. W międzyczasie biegała do Teatru Narodowego, gdzie dostała etat zaraz po studiach. Przyciągała uwagę nie tylko oryginalną urodą, ale i świeżą energią. Kiedy w 2003 roku David Lynch przyjechał do Polski i postanowił nakręcić część zdjęć do swego nowego filmu z tutejszymi aktorami, wybrał właśnie Karolinę.

- To był reżyser, którego bardzo ceniłam, byłam wychowana na jego filmach. Był dla mnie mistrzem. Cieszyłam się więc bardzo, że mogę z nim współpracować. Tylko w tej współpracy można się było trochę pogubić. No ale taki to był film, zresztą ostatni pełny metraż w jego dorobku. Nie mieliśmy scenariusza, była pełna improwizacja. Potrzebne było więc zaufanie, wejście w świat wielkiego artysty. To było możliwe dzięki temu, że widziało się jego wcześniejsze filmy – wspomina w „Dzienniku Polskim”.

Na potrzeby zdjęć do „Inland Empire” amerykański reżyser zabrał Karolinę do Los Angeles. Tam pojawiła się propozycja współpracy polskiej aktorki z tamtejszymi impresariatami. Warunkiem była przeprowadzka za ocean. Karolina nie zdecydowała się na ten krok i postanowiła budować swą karierę nad Wisłą. Nie był to zły wybór: opromieniona występem u Lyncha bez trudu zdobywała ciekawe angaże.

- Uwielbiam grać z dobrymi aktorami. Kiedy dostaję scenariusz, to zawsze gdy go przeczytam i porozmawiam z reżyserem, pytam o pozostałą obsadę. I tu nie o to chodzi, że to mają być gwiazdy. Tylko o to, żeby to były osoby, z którymi ciekawie się gra. Takie, które mają charyzmę i grają w kontakcie z partnerem. Można wtedy wzajemnie się inspirować, wymieniać energią, ale też trochę podglądać i czegoś od siebie się nauczyć. My aktorzy zawsze to robimy – tłumaczy w „Gazecie Krakowskiej”.

Miłość i polityka

Pierwszą wielką miłością Karoliny był jej kolega po fachu – Łukasz Garlicki. Poznali się w akademii teatralnej. On był starszy od niej o trzy lata i pierwszy zaczął odnosić sukcesy zawodowe. Wprowadził ją więc salony i oboje chętnie pozowali do wspólnych zdjęć. W efekcie stali się „najgorętszą” parą polskiego show-biznesu i zagrali nawet razem w serialu „Sfora”. Niestety: w pewnym momencie coś prysło – i para się rozstała.

Los chciał, że niewiele później Karolina poleciała do Kijowa, by prezentować swój nowy film – „Kochankowie z Marony”. Tam poznała rosyjskiego reżysera Iwana Wyrypajewa. Zachwycony polską aktorką artysta zaprosił ją do Moskwy na swój najnowszy spektakl. Od razu między nimi zaiskrzyło – i dwa lata później Karolina była już żoną Iwana. Zostawiła za sobą polską karierę i przeprowadziła się do Moskwy, gdzie w prowadzonym przez niego teatrze została jego muzą.

Wszystko wskazywało, że Karolina na dobre zadomowi się w Rosji. Na świat przyszła niebawem jej córka Magdalena. Niestety: rosyjskie władze coraz mniej przychylnie patrzyły na teatr Wyrypajewa. Po czterech latach mieszkania w Moskwie, rodzina reżysera przeprowadziła się do Warszawy, gdzie oboje z żoną zajęli się produkowaniem sztuk teatralnych. Po wybuchu wojny w Ukrainie artysta zrzekł się rosyjskiego obywatelstwa na znak protestu wobec polityki Putina.

- Wraz z wybuchem wojny zmieniliśmy profil naszej fundacji. Jest wokół nas mnóstwo uchodźców z Rosji, Białorusi i Ukrainy. Priorytetem stało więc dla nas tworzenie takich projektów, przy których mogliby oni pracować. Wielkim optymizmem napawa mnie to, że są oni w stanie ze sobą razem działać i tworzyć. Szukamy więc wzajemnych punktów stycznych przy poszanowaniu wszelkich odmienności i tożsamości – podkreśla aktorka w „Dzienniku Polskim”.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.