Kamiński: skryty, nieufny, stawia na starych przyjaciół

Czytaj dalej
Fot. Adam Guz, Polska Press
Dorota Kowalska

Kamiński: skryty, nieufny, stawia na starych przyjaciół

Dorota Kowalska

Jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych polityków Prawa i Sprawiedliwości. Mariusz Kamiński ma opinię człowieka niesłychanie pryncypialnego, radykała o wielkiej odwadze. Sam fakt, że zakładał i szefował Lidze Republikańskiej sporo mówi o jego charakterze

Mariusz Kamiński, póki co, może spać spokojnie. Sąd Najwyższy zawiesił rozpatrywanie jego sprawy kasacyjnej, a tym samym postępowania, w którym miał orzec, czy proces Kamińskiego i innych szefów CBA wróci na wokandę. Teraz los polityków PiS jest w rękach Trybunału Konstytucyjnego, w którym większość sędziów została wybrana głosami posłów Prawa i Sprawiedliwości. Tym samym Kamiński, ale i Maciej Wąsik, jego zastępca, mogą dalej koordynować działania służb specjalnych. Jak na człowieka służb przystało, Kamiński rzadko bywa w mediach. Spokojny, opanowany, ma opinię człowieka niezwykle pryncypialnego, walecznego, ale też zadymiarza, w końcu nie kto inny, a właśnie były szef CBA zakładał Ligę Republikańską, najgłośniejszą i najbardziej zadymiarską organizacją ostatnich lat.

- To człowiek, który z przekonaniem i zapałem robi wszystko to, w co wierzy - mówi nam jeden za polityków Prawa i Sprawiedliwości. A inny dodaje, że Kamiński słynie z determinacji, konsekwencji i żelaznego trzymania się zasad. - Przede wszystkim jest radykałem bez opamiętania - mówił mi swego czasu Paweł Piskorski, który Kamińskiego poznał ponad 20 lat temu w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów.

- Bardzo blisko współpracowaliśmy i muszę przyznać, że Mariusz posiada pewne cechy, które bardzo w czasach NZS się przydawały: jest waleczny, pryncypialny, nieustępliwy. To on podczas manifestacji prowokował drugą stronę, bo kocha zadymy - opowiadał Piskorski. Tyle że zdaniem Piskorskiego te zalety w nowych czasach są wadami. - Mariusz jest bardzo podejrzliwy, żyje w przeświadczeniu wszechobecnych spisków. Nie znosi odcieni, dla niego jest tylko czarny i biały. On zresztą chyba od maleńkości był radykałem - dodał.

Ale, rzeczywiście, kiedy przyjrzeć się życiu Mariusza Kamińskiego, od lat na taką właśnie opinię pracował. Syn nauczycielki i magazyniera z Sochaczewa, już w szkole średniej ruszył na barykady. Obrzucał propagandowe plakaty wydmuszkami z atramentem, biegał z ulotkami, wieszał transparenty. Wyleciał z liceum zaraz po tym, jak zatrzymała go milicja. Trafił do Liceum im. Chrobrego na warszawskiej Pradze. Na studiach w Instytucie Historii UW Kamiński działał właśnie w NZS.

- Przypominam sobie takie zdarzenia z 1988 roku: mieliśmy spotkanie krajówki i doszło do wpadki. Namierzyła nas SB, weszła do mieszkania i pilnowała. Siedzieliśmy w kółeczku na krzesłach, a za nami stali esbecy. Jedyny Mariusz zdecydował się na ucieczkę. To było mieszkanie na pierwszym piętrze, nie pamiętam, czy uciekł przez okno, czy przez klatkę schodową, ale jako jedyny chciał zwiać - wspominała swego czasu Joanna Kluzik-Rostkowska, obecnie posłanka Platformy. - On ma w sobie determinację, nie boi się zaryzykować. Na nic Mariuszowi zdała się ta ucieczka, bo został schwytany, ale nie brakowało mu odwagi - dodała posłanka. O tej odwadze ma świadczyć także to, że jako jeden z pierwszych działaczy NZS ujawnił swoje nazwisko.

Po studiach Mariusz Kamiński poszedł do Biura Bezpieczeństwa Narodowego, którym kierował Lech Kaczyński w czasach prezydentury Lecha Wałęsy. Potem do Głównego Inspektoratu Celnego, takiej wewnętrznej policji w GUC, walczył z korupcją szerzącą się wśród celników. - Przeraziła mnie skala bezradności państwa. Choć zrozumiałem też, jak wiele można zrobić niezależnie od formalnych kompetencji i wrogości otoczenia - mówi o tym okresie w rozmowie z dziennikarzem „Polityki”. I dalej o obaleniu rządu Jana Olszewskiego w 1992 roku: „Ostatecznie straciłem złudzenia co do środowiska późniejszej Unii Wolności. Blokowanie lustracji, ujawnienia prawdy - nie mieściło mi się to w głowie”.

- Znaliśmy się wiele lat i mieliśmy dość bliskie relacje, ale po obaleniu rządu Olszewskiego ja byłem zdrajcą, on był tym, który ma takie poglądy, jakie powinien mieć każdy Polak - opowiadał mi Paweł Piskorski.

W 1993 r. Mariusz Kamiński zakładał stowarzyszenie Liga Republikańska, a potem mu przewodniczył.

Robert Krasowski, historyk filozofii, publicysta, wydawca tak pisał o genezie tego stowarzyszenia w artykule „Prawicowe dzieci kwiaty. Ideowe pozy lat 90.” opublikowanym w Newsweeku: „(…) Im bardziej SLD rósł w siłę, tym mocniej wierzono, że Polsce zagraża antykomunizm. To była ta sama logika podejrzliwości, która po zwycięstwie rewolucji francuskiej kazała tropić wrogów wolności, a po zwycięstwie rewolucji październikowej dostrzegała zaostrzanie się walki klasowej. Ci, którzy kilka lat wcześniej obawiali się polowań na czarownice, sami coraz częściej spoglądali na świat okiem czujnych inkwizytorów. To, że po przejęciu całej władzy przez SLD polityczne czystki przeprowadzone w redakcji jedynej opozycyjnej gazety uznano za obronę własną, pokazuje, jak dalece tracono kontakt z realnym światem. Ten klimat polityczny odegrał formacyjną rolę i wskrzesił antykomunizm. Wcześniej był on wygasającym resentymentem mas. Teraz krzepł jako świadomy wybór elit. Istotne było w nim nie tyle pragnienie zemsty na czerwonych, co poczucie zdrady ze strony swoich. Warto zrozumieć ten moment, bo miał on kluczowe znaczenie: niechęć wobec postkomunistów nigdy nie była tak silna jak wobec ich obrońców. Dla nowej generacji niechęć wobec czerwonych była ekspresją oburzenia na ich solidarnościowych adwokatów, którzy zmuszali innych do zrobienia tego, czego sami kiedyś odmawiali: okazywania ostentacyjnego szacunku generałom, Urbanowi, PRL-owi. Mechanikę tych emocji najlepiej analizować na przykładzie znanych wówczas prawicowych środowisk, które nadały ton młodej inteligencji - Ligi Republikańskiej, frondystów, „pampersów”, środowiska „Życia”. Liga Republikańska powstała w 1993 roku. Założyła ją grupa liderów NZS-u: Mariusz Kamiński, Piotr Skwieciński i Piotr Ciompa. Zaczynali od zadziornych antykomunistycznych happeningów, prowokowali, oklejali miasta plakatami, byli organizacyjnie sprawni, potrafili zrzucić ulotki na salę sejmową w trakcie posiedzenia. Jednak po sukcesie Kwaśniewskiego poglądy Ligi zastygły w patetyczny kształt, antykomunizm przestał być szyderczy, stał się teorią układu, a nieco chuligańska kontestacja okrzepła w dostojną prawicową ideologię. Zmiana była dość radykalna - Ligę tworzyli ludzie od prawicy mentalnie odlegli, to był klasyczny typ ułański, niepokorny, z balangową fantazją, raczej libertyński, nieznoszący komunizmu nie dlatego, że był lewicowy, ale za jego służalczość. Również niechęć tych ludzi do postkomunistów była raczej pańska niż etyczna. W prawicowy kostium przebrali się dlatego, że dostrzegli w nim najdalej posuniętą kontestację. Oczywiście solidarnościowej lewicy, a nie SLD. Bo gdyby chodziło o SLD, wystarczyłby antykomunizm, lewicowość postkomunistów nawet w samym Sojuszu postrzegano jako fikcję.”

Ale prawdą jest, że Liga Republikańska zasłynęła z niebanalnych sposobów uprawiania polityki. Według deklaracji „Nasz dzień nadejdzie”, głównym postulatem stowarzyszenia była radykalna dekomunizacja, która miała polegać na całkowitym usunięciu z życia publicznego funkcjonariuszy aparatu PPR, PZPR i ZSMP, funkcjonariuszy i tajnych współpracowników UB, SB i służb wojskowych PRL oraz członków rządów PRL. Liga podejmował też postulat dekomunizacji prawa poprzez deregulację i zmniejszenie biurokracji. Chciała budowania klasy średniej poprzez reprywatyzację oraz poszerzanie wolnego rynku, usunięcia zasad poprawności politycznej, propagowanie polskiej kultury narodowej oraz tradycyjnych wartości opartych o wiarę katolicką. Podstawowym elementem spajającym Ligę był jednak antykomunizm, inne prawicowe elementy programowe, choć obecne w jej działalności i publikacjach, były słabiej akcentowane.

Ludzie z Ligi głosili ekstremalne hasła i ekstremalnie walczyli. Kiedy wybuchła afera Oleksego, weszli do Sejmu z transparentami „SLD-KGB”, jeśli trzeba było, obrzucili polityka jajami. 1 maja 1999 członek Ligi Republikańskiej rzucił petardę w tłum manifestujących. Petarda trafiła w prof. Krzysztofa Dunina-Wąsowicza oraz dziennikarzy telewizji RTL 7, polała się krew. To ludzie z Ligi Republikańskiej rozpoczęli zwyczaj przychodzenia 13 grudnia pod dom gen. Wojciecha Jaruzelskiego ze zniczami.

Danuta Waniek, wówczas szefowa sztabu wyborczego Aleksandra Kwaśniewskiego, nazwała Ligę Republikańską płatnymi bojówkami, odnosząc się do zakłócenia spotkań wyborczych Kwaśniewskiego w AWF i pod Teatrem Guliwer w Warszawie 1995. Została za to pozwana do sądu. Ten uznał, że Liga była: „stroną agresywną, atakującą i prowokującą do reakcji”, „w AWF Liga faktycznie rozbiła spotkanie oraz w istotny sposób zakłóciła spotkanie w teatrze” oraz, że nazywanie Ligi bojówką było zgodne ze stanem faktycznym, jednak na stwierdzenie, że niektórzy członkowie Ligi brali pieniądze za wybryki, Waniek nie przedstawiła wystarczających dowodów. Miała za to przeprosić na łamach „Rzeczpospolitej”.

Z kolei Sąd Apelacyjny uznał w 2004, że użycie słowa „bojówki” było obraźliwe dla Ligi i naruszyło jej dobre imię i nakazał Waniek przeprosiny również za ten epitet. Zarazem sąd uznał, że niewątpliwie Liga wywoływała awantury, które utrudniały dostanie się na wiece wszystkim, którzy chcieli wziąć w nich udział, dlatego pozwana nie musiała przepraszać za słowo „za-dymiarze”.

Może stąd do Mariusza Kamińskiego, który przecież Ligę Republikańską zakładał przylgnęła łatka prowokatora, który zadymy po prostu kocha, podobnie jak politykę.

Bo w 1997 r. Kamiński wszedł do Sejmu z listy wyborczej AWS, potem z listy Prawa i Sprawiedliwości. W ogóle spora cześć działaczy Ligi Republikańskiej znalazła się później w partii Przymierze Prawicy, a następnie w Prawie i Sprawiedliwości, wśród nich Mariusz Kamiński właśnie, Maciej Wąsik - jego prawa ręka, Stanisław Pięta, Piotr Babinetz czy Anna Sikora.

Ale to Kamiński spośród tych, którzy byli obecni w Lidze Republikańskiej zrobił największą polityczną karierę. 5 lipca 2006 roku zrezygnował z mandatu poselskiego i członkostwa w partii. Dzień później został nominowany na pełnomocnika ds. organizacji Centralnego Biura Antykorupcyjnego, a niespełna miesiąc później premier Jarosław Kaczyński powołał Kamińskiego na szefa CBA, swoim zastępcą Kamiński zrobił nie kogo innego, a Macieja Wąsika. Budynek Biura przypominał twierdzę. - Środki ostrożności były niewyobrażalne, widać było, że Kamiński ma jakieś fobie, wierzy w teorię spisku - opowiadali pracownicy CBA.

Debiut Biura nastąpił blisko pół roku od momentu utworzenia. W Opolu zatrzymano prezesa spółki Kama Foods Wiesława B. oraz znanego przed laty rajdowca Roberta M. Pierwszy miał zdefraudować około 40 mln zł, a dawny rajdowiec około 100 mln zł. Ta pierwsza, ale też wszystkie późniejsze akcje zatrzymania były zwykle filmowane i przekazywane błyskawicznie do mediów, podobnie sprawa znanego warszawskiego kardiochirurga Mieczysława G. Ale też metody pracy CBA szybko wzbudziły kontrowersje: głośno zaczęło się mówić o naginaniu prawa przez funkcjonariuszy biura, a 6 października 2009 r. prokurator Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie przedstawił mu zarzuty m.in. przekroczenia uprawnień i popełnienia przestępstw przeciwko wiarygodności dokumentów w związku z tzw. aferą gruntową. Kamiński stracił stanowisko.

We wrześniu 2010 został przeciwko niemu skierowany do sądu akt oskarżenia. Dwa lata później Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście uwzględnił wnioski obrońców i nieprawomocnie umorzył postępowanie przeciwko Kamińskiemu i jego podwładnym, stwierdzając brak znamion czynów zabronionych. Postanowienie to na skutek zażalenia złożonego przez prokuratora zostało uchylone. W marcu 2015 Mariusz Kamiński został przez sąd I instancji uznany za winnego przekroczenia uprawnień i nieprawomocnie skazany na karę 3 lat pozbawienia wolności. Na prawicy zawrzało, pod adresem sądu i konkretnego sędziego padło wiele mocnych słów, ale po drodze przyszły wybory prezydenckie, a potem parlamentarne, które wybrało Prawo i Sprawiedliwość, bo Andrzej Duda był kandydatem tej partii w wyścigu do Pałacu Prezydenckiego.

Jedną z pierwszych decyzji nowego prezydenta było ułaskawienie Mariusza Kamińskiego, jeszcze przed uprawomocnieniem się orzeczenia sądu. I znowu rozpoczęła się dyskusja tak o Kamińskim, jak prezydencie - spierali się ze sobą politycy, pra-wnicy, dziennikarze.

W marcu 2016 sąd odwoławczy rozpoznający wywiedzione w sprawie apelacje, powołując się na powyższą decyzję prezydenta, uchylił zaskarżony wyrok i postępowanie umorzył. 31 maja 2017 Sąd Najwyższy w przyjętej uchwale uznał jednak akt łaski za bezskuteczny.

W tym czasie Mariusz Kamiński zdążył ponownie wstąpić do Prawa i Sprawiedliwości. Został nawet pełnomocnikiem PiS w Warszawie. W wyborach parlamentarnych w 2015 roku wszedł do Sejmu, kiedy tworzono rząd Beaty Szydło został koordynatorem do spraw służb specjalnych. W Centralnym Biurze Śledczym pracują dzisiaj ludzie związani z Kamińskim. To sprawdzone osoby. Ale też mówi się, że Kamiński ufa tylko starym znajomościom, głównie z CBA i Ligi Republikańskiej.

Dorota Kowalska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.