Jan Rokita

Jan Rokita: Zdrada jeszcze trudniejsza

Jan Rokita: Zdrada jeszcze trudniejsza
Jan Rokita

Niespodziany przyjazd Bidena do Kijowa nie jest znakiem jakiejś zmiany amerykańskiej polityki wobec wojny. Jest raczej swoistą „godnościową przyjemnością”, jaką Ameryka sprawia Ukraińcom, a zwłaszcza samemu Zełeńskiemu.

Spacer przywódcy wolnego świata po Kijowie, wraz z Zełeńskim, ma dodać chwały, dumy i motywacji ukraińskim żołnierzom, tysiącami ginącym teraz na wyniszczającym donbaskim froncie. Zaś samemu Zełeńskiemu dać w kraju reputację przywódcy, dla którego nie ma w istocie rzeczy niemożliwych. Można tego rodzaju względy bagatelizować, nazywając je li tylko „symbolicznymi”. Ale współczesne media, kochające się w przesadzie, czynią raczej coś odwrotnego, przekonując nas, że co parę dni mamy do czynienia z faktami „historycznymi”.

W warunkach krwawej wojny o niepewnym wyniku takie symbole mają jednak realne znaczenie. Biden - jako przywódca globalnej demokracji, robi przecież coś, czego konsekwentnie odmawia inny globalny przywódca - papież Franciszek, którego przybycie do Kijowa miałoby podobny wymiar moralnego umocnienia walczących. Franciszek tłumaczy się, iż do Kijowa nie przybędzie, bo nie chcą go jednocześnie zaprosić do Moskwy. Biden wsiada w Przemyślu w pociąg do Kijowa (co się rozmija z imperialnymi obyczajami przywódców USA), po to właśnie, by upokorzyć Moskwę za to, iż wywołała tę wojnę. Franciszek nie chce w tej wojnie moralnie „wywyższyć” Ukraińców nad Rosjan, Biden to właśnie robi z premedytacją.

Ale myliłby się ktoś, kto by nie zauważył innego, nie tylko moralnego i symbolicznego, znaczenia wyprawy Bidena. Aura niezwykłości towarzysząca podróży, łącznie z ukrywaniem jej aż do końca przed mediami, sprawia, że wbija się ona głęboko w pamięć całego świata, czyli nie tylko Ukraińców, ale także Amerykanów. W ten sposób Biden jeszcze ściślej niż dotąd wiąże losy Ukrainy z polityką amerykańską, a prawdę mówiąc - nawet z własną dalszą karierą polityczną. To prawda, że ta podróż jest aktem politycznej odwagi Bidena. Ale przecież nie z tego powodu, by na Ukrainie groziło mu serio jakieś niebezpieczeństwo. Tylko dlatego, że jej najważniejszym politycznym skutkiem jest zawężenie na przyszłość politycznego pola manewru Ameryki w ogóle, a samego Bidena w szczególności. Mówiąc wprost: po dniu 20 lutego jeszcze trudniej niż dotychczas wyobrazić sobie hipotetyczną „zdradę” Ukrainy przez Amerykę, czyli jakąkolwiek formę amerykańskiego przyzwolenia na upadek lub wojenną klęskę Ukrainy.

Nic dziwnego, że Zełeński zabiegał o tę wizytę. Ona nie tylko umacnia jego władzę na Ukrainie i dodaje morale żołnierzom. Ona także podnosi znów trochę w górę realny poziom amerykańskich „gwarancji” dla Ukrainy. „Gwarancji” piszę tu celowo w cudzysłowie, bo wiadomo przecież, że prawdziwych gwarancji wolności Ameryka nigdy Ukrainie nie dała, więc wszystko, co jej pozostaje, to stopniowo przybliżać się do ich zdobycia, a ściągnięcie Bidena do Kijowa jest tu krokiem mistrzowskim. Patrząc z tej perspektywy, także dla Polski obecność Bidena w Kijowie jest pewnie większym sukcesem niźli jego kolejna mowa w Warszawie. Owszem, to że Biden, idąc śladem Trumpa, swe najważniejsze zagraniczne mowy wygłasza w Warszawie, a nie w Berlinie, ma swój polityczny ciężar. Ale przecież dla Polski nieporównanie ważniejsze jest to, że Ameryka w jeszcze większym stopniu bierze na siebie odpowiedzialność za wszystko, co na przyszłość zdarzy się za polską wschodnią granicą.

Jan Rokita

Dodaj pierwszy komentarz

Komentowanie artykułu dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników, którzy mają do niego dostęp.
Zaloguj się

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2023 Polska Press Sp. z o.o.